Więcej

    I się nacieszyliśmy…

    Od kilku lat cieszymy się imponującym — na tle innych krajów Unii — wzrostem gospodarczym.
    Od 2011 roku w wymiarze kwartalnym rzadko spadał on poniżej 3 pkt, a co roku zawsze był powyżej tego wskaźnika. Było więc z czego cieszyć.
    Podane właśnie dane statystyczne wskazują, że w drugim kwartale odnotowaliśmy wzrost zaledwie na poziomie 1,3 proc., co według ocen ekspertów, jest stagnacją, jeśli nie recesję.
    Żeby więc osiągnąć wynik zbliżony do tego sprzed roku, gospodarka kraju musiałaby do końca roku podwoić obroty.
    Czy to jest możliwe? – pozostaje pytaniem retorycznym.
    Na tle greckich problemów wydawałoby się, możemy jednak cieszyć się przynajmniej 1-procentowym wzrostem.
    Należy jednak też zauważyć pewien aspekt, którego często niezauważają ekonomiści — a rządzący na pewno.
    Otóż jednym z czynników generującym PKB jest popyt wewnętrzny — im więcej kupujemy, tym więcej producenci sprzedają, a państwo więcej zbiera podatków. Litwa jest jednak małym i biednym krajem, dlatego nasz popyt nie przyczynia się tak mocno do wzrostu PKB, jak np. w zamożnych Niemczech czy 10 krotnie większej Polsce.
    A jednak kupujemy. I to sporo.
    I teraz prosta matematyka – PKB Litwy wynosi niespełna 40 mld euro.
    Z kolei nasi emigranci co roku przesyłają około 1,7 mld euro, czyli prawie 2 proc. PKB.
    Kolejne więc pytanie retoryczne – jaki mamy faktycznie wzrost, a raczej spadek gospodarczy bez uwzględnienia „emigranckiego zasiłku”?