Litewscy politycy ubolewają, że nowy prezydent Polski Andrzej Duda w pierwszą swoją zagraniczną podróż uda się do Estonii, a nie na Litwę. Odwiedzenie w pierwszej kolejności regionu jednego z najważniejszych dla Polski jest decyzją racjonalną. Pominięcie uwagą państwa w tym regionie najbardziej Polsce bliskiego jest decyzją wymowną. I to dobrze rozumieją na Litwie, dlatego wybór Tallinna zamiast Wilna wywołuje tu ubolewanie, bo zaskoczeniem na pewno nie jest. Zwłaszcza po tym, gdy prezydent Dalia Grybauskaitė złamała tradycję wzajemnych odwiedzin i po swoim zaprzysiężeniu zamiast do Warszawy poleciała do Sztokholmu. Dalej było jeszcze mniej racjonalnie, ale bardziej wymownie. W końcu Grybauskaitė otwarcie stwierdziła, że z Polską trzeba w ogóle przestać rozmawiać. Dziś mamy tego konsekwencje.
I choć coraz więcej litewskich mężów stanu zaczyna rozumieć, że prezydent popełniła błąd, bo jej wybór „skandynawskiej drogi do Europy” okazał się ślepym zaułkiem i że droga do Europy nadal prowadzi przez Polskę i to się nie zmieniło od czasów Jagiełły, sama Grybauskaitė zamiast przyznać się do błędu i go naprawić, nadal pcha kraj w ślepy zaułek. Do Europy byle kędy, byle nie przez Polskę. A warto chociażby przypomnieć, czym się dla Litwy skończyła wcześniejsza zmiana marszu do Europy. Prezydent Smetona próbował tędy iść przez Moskwę, ale to Moskwa wtedy przyszła do nas.