Rząd zaaprobował program walki z zanieczyszczaniem powietrza, w którym przewiduje się także płacenie tysiąca euro tym kierowcom, którzy stary i, według założeń autorów, nieekologiczny samochód wymienią na nowy – jak należy rozumieć bardziej ekologiczny. Pomysł na papierze wygląda dobrze i szlachetnie, ale diabeł tkwi w szczegółach, więc wcale nie musi się ani państwu, ani kierowcom, opłacać.
Na pewno byłoby dobrze, gdyby do elektrycznych aut przesiedli się wszyscy, którzy dojeżdżają do pracy w mieście i nie jeżdżą dużo. Natomiast taki napęd staje się problematyczny przy dalszych podróżach. Samochód z zasięgiem 300 kilometrów nie pozwala na przejazd bez doładowania z Wilna do Kłajpedy, zaś stacji szybkiego ładowania po drodze brak. A ładować z gniazdka przez 10 godzin to już słaba radość.
Inna sprawa, że być może bardziej by się opłaciło ekologicznie dbanie o infrastrukturę — czyszczenie śniegu zamiast sypania ton soli, łatanie dziur, rozładowywanie korków? Wszak im mniej samochód poobijany po jamach i rdzawy, tym bardziej ekologiczny. A nawet zajmujący się ochroną środowiska naukowcy zauważają, że bardziej ekologiczne jest możliwie najdłuższe korzystanie ze sprawnego samochodu, niż wymiana na nowy, którego produkcja przecież też się odbija na przyrodzie.