Ostatnio jeden polski działacz z Białorusi opisał na portalu społecznościowym, jak po przeprowadzonej akcji społecznej do jego żony zadzwonił człowiek, przedstawiający się jako pracownik KGB, i zaprosił na spotkanie. Tego rodzaju telefony są w sąsiednim kraju codziennością – pracownicy służb dzwonią na numery prywatne obywateli, do ich rodzin czy miejsc pracy.
Pod względem swobód obywatelskich Białoruś nie budzi w Europie najlepszych skojarzeń – również za sprawą takich, jak opisany, porządków.
Jakiekolwiek porównania do Białorusi są w litewskiej polityce traktowane jako ocena negatywna. Nie stanowi ona w tym dyskursie punktu odniesienia do czegoś pozytywnego. Ćwierć wieku temu Litwa i Białoruś obrały różne kierunki historii – dziś Litwa jest w UE i NATO, zaś dzięki (fakt, zdziczałemu i skażonemu liberalizmem, przez co mocno niesprawiedliwemu) kapitalizmowi rośnie u nas dobrobyt i wskaźniki gospodarcze. Tym bardziej zatem dziwi, iż w przededniu trzydziestolecia odzyskania niepodległości, w litewskiej klasie politycznej zrodził się pomysł, by nadać służbom prawo do wzywania obywateli na „rozmowy prewencyjne”. Nie tylko pomysł – przekuto go nawet w projekt stosownej ustawy.
Przez życzliwość nie wymienię autorów takiego projektu – mam nadzieję, że sami się połapią w jego, co tu owijać w bawełnę, debilności, po czym wycofają się z niego, byśmy już nigdy nie musieli do tego tematu wracać. Tego sobie i czytelnikom w Nowym Roku życzę, by takie głupoty w nim się nie powtarzały.