Za trzy tygodnie Białorusini będą wybierali prezydenta. W istocie jednak wybór został już dokonany za nich. Najpewniej już w dzień wyborów, 9 sierpnia, ogłoszone zostanie kolejne „eleganckie” zwycięstwo Alaksandra Łukaszenki – jak zwykła mawiać przewodnicząca białoruskiej komisji wyborczej Lidzija Jarmoszyna.
Ostatnie wolne i demokratyczne wybory na Białorusi odbyły się w 1994 r. Wygrał je, pierwszy i ostatni raz uczciwie, Łukaszenka. Później uzurpował sobie władzę, bezprawnie zmieniając konstytucję, umożliwiając sobie praktycznie dożywotnie rządy. Każde kolejne wybory, a odbyły się one do tej pory czterokrotnie, były farsą: kandydatom opozycyjnym utrudniano lub uniemożliwiano start, a osoby zaangażowane w ich kampanie poddawano presji i prześladowaniom. Najbardziej „demokratyczne”, w 2010 r., w których wystartowało aż siedmiu opozycyjnych kandydatów, zakończyły się stłumieniem demonstracji w Mińsku i masowymi aresztowaniami.
Ponieważ wszystkie wybory były fałszowane, a przeprowadzenie normalnych badań opinii publicznej na Białorusi nie jest możliwe, trudno powiedzieć, jak duże jest rzeczywiste poparcie dla Łukaszenki. Ostatnie miesiące pokazują jednak, że musi ono drastycznie spadać. Dotychczas społeczeństwo i władzę obejmowała swego rodzaju umowa. Jak pisze białoruska dziennikarka Hanna Lubakowa: „Władze zapewniały zaspokojenie podstawowych potrzeb obywateli w zamian za ich rezygnację ze swobód politycznych i obywatelskich”. Zmiana przyszła wraz z epidemią koronawirusa i reakcją na nią, a raczej jej brakiem, władz. Białorusini na własną rękę musieli organizować sobie życie w nowych warunkach. Widząc indolencję władz, które nie potrafią odpowiedzieć na potrzeby obywateli, tym razem socjalno-ekonomiczne, Białorusi zaczęli wyrażać niezadowolenie.
Tym razem przez uczestnictwo w kampanii przedwyborczej kandydatów niezależnych, głównie w postaci udziału w zbieraniu podpisów pod ich kandydaturami. Co ciekawe, kandydaci nie wywodzą się z kręgów tradycyjnej opozycji – ta, skłócona i rozbita, przestała uchodzić w oczach Białorusinów za realną alternatywę. Władza odpowiedziała w jedyny znany sobie sposób, represjami i aresztami, co jedynie pogłębiło kryzys zaufania. Najbliższe tygodnie odpowiedzą na pytanie, czy Białoruś czekają rzeczywiste przemiany, czy tak jak zwykle, zakończy się „eleganckim” zwycięstwem i prześladowaniami inaczej myślących. Społeczne wrzenie trudno jednak będzie ugasić.
Dominik Wilczewski
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 29(82) 18-24/07/2020