Na Litwie agitacja wyborcza jest bardzo ściśle nadzorowana i regulowana. W okresie przedwyborczym każda, aż do przesady, wypowiedź w temacie powinna być oznaczana jako reklama płatna czy nieodpłatna, przygotowana przez kogo i za czyj koszt. Założenia są racjonalne i uczciwe — gorzej ze stosowaniem.
Jeśli się w mediach mówi o kandydatach, którzy już zajmują stanowiska polityczne — nie jest to agitacja. Ale jeśli o takich, którzy dopiero kandydują, ale na co dzień zajmują się czymś innym — pojawiają się głosy o kryptoreklamie czy innych matactwach. Nie tworzy to nierównych warunków w wyborach? Tworzy.
Jeśli jakaś partia rządzi w dowolnym samorządzie na Litwie, to wykorzystuje cały dostępny jej zasób administracyjny do pomagania sobie w wyborach i nijak tego nie rozlicza. I jak potem w sprawozdaniach z kampanii wyborczej ocenić, ile kosztuje taka kampania? Jak przeliczyć na gotówkę dostęp do zebrań rodzicielskich w szkołach? A jak przeliczyć utrudnianie takiego dostępu konkurencji? Czy jest to bardziej, czy mniej uczciwe od wydrukowania przez celebrytę 300 tysięcy agitacyjnych gazetek za pochodzące nie wiadomo skąd pieniądze i nie traktowania tego jako agitacji wyborczej? Ostatecznie też, skoro prawo wyborcze jako agitację traktuje też zachęcanie do głosowania w ogóle, bądź zniechęcanie do głosowania — czy doniesienia prasowe o tym, że głosował i jak głosował któryś z polityków czy celebrytów, nie są agitacją?
Niech będą uczciwe zasady — i dla wszystkich jednakowe.