Student historii Donat Jurewicz aktywnie udziela się w społeczności religijnej i akademickiej. Jego pasja do historii wypracowała wśród jego koleżanek i kolegów korzystną reputację. Znajomi Donata zwracają uwagę, że niejednokrotnie potrafił wskazać im źródła historyczne i perspektywy, których długo nie mogli znaleźć.
Wyróżniał się na konkursach o historii Polski, a także w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego. Mimo możliwości wyjazdu za granicę, wybrał studia na Litwie. Nie kryje swojej głębokiej wiary i kierowania się naukami Kościoła katolickiego. Nie kryje też tożsamości narodowej — polskiej.
Studia a narodowość
Jesteś studentem na Uniwersytecie Wileńskim. Studiujesz historię w języku litewskim. Czy Twoi koledzy z kierunku wiedzą, że jesteś Polakiem?
Trudno tego faktu nie zauważyć, chociażby przez sporządzone imienne listy studentów. Obecnie jestem jedynym Polakiem na swoim kierunku — a to po prostu wypływa, więc nie muszę nawet podkreślać.
Kwestia tożsamości wyszła ze zwykłego koleżeńskiego kontaktu. Na przykład wykładowcy pytali, kto potrafiłby pracować ze źródłami w języku polskim. Zgłosiłem się i usłyszałem pytanie o mój język polski, skąd go znam. Gdy odpowiadam, że jestem Polakiem, wykładowcy nie są zaskoczeni.
Doświadczyłeś problemów w związku z tożsamością?
Ogólnie rzecz biorąc — nie. Zdarzają się oczywiście sytuacje trudne, ale są rzadkie, więc ich nie uwypuklam. Koledzy i koleżanki ze studiów często korzystają z tego, że znam polski i rosyjski. Proszą o znalezienie informacji, tłumaczenia z języka polskiego i rosyjskiego.
Zdarzało się, że chciałeś ukryć swoje polskie imię dla wygody?
Definitywnie nie. Nie ma po co. Moje imię brzmi dziwnie w uszach Litwina, więc nie wiedzą, jak muszą je akcentować. Dla wygody mogą zwracać się po litewsku, Donatas. Na pewno nie jest to kwestia sporna — każdy ma własne imię i to normalne.
Zaintrygowało mnie, że Twoja koleżanka, gdy pisała o Tobie, pisała w mianowniku — Donat Jurewicz, w oryginale, z polskimi znakami. Nie jest to trudne dla Litwinów?
Spotykam się z taką sytuacją, że nowi wykładowcy po prostu pytają, jak mają się zwracać. To jest taka zasada etykiety, jeśli mamy wątpliwości. Jedni zwracają się po polsku, a niektórzy per „Donatas”. Sam przedstawiam się w polskiej formie.
Trudne tematy
Na studiach pojawia się temat Armii Krajowej?
Specjalizuję się w mediewistyce, więc to nie do końca mój temat. U kolegów tzw. „naujaamžistų” (pol. „nowożytników”), czyli na specjalizacji historii nowożytnej ten temat się pojawia.
Jak Litwini na studiach historycznych traktują ten temat?
Nie można zamykać się w jednej perspektywie, należy prowadzić badania.
Pada hasło okupacji Wilna?
Słowo „okupacja” padło na uczelni, ale nie w typowym medialnym kontekście. Wyjaśniono, że jest kilka wariantów, jak „wzięcie Wilna”, „aneksja”, i właśnie „okupacja”. Pokazano jasną perspektywę, dlaczego istnieją te czy inne określenia i po prostu dyskutowaliśmy o tym. Dla uniknięcia niepotrzebnych emocji używamy głównie wyrażenia „lenkiškasis Vilniaus laikotarpis” (pol. „polski okres Wilna”).
Brałeś udział w dwóch edycjach konkursu „Czy znam historię Polski?”, w obu osiągając dobry wynik. Dobrze też zaprezentowałeś się na olimpiadzie z języka polskiego. Skąd te kompetencje językowe?
To mój język, z którego korzystam na co dzień, to raczej wynikało z codzienności, kwestia praktyki. Podobnie zresztą, jak z rosyjskim, którego nie uczyłem się wiele, a posługuję się płynnie.
Na Wileńszczyźnie żywa pozostaje anegdota, że rodzimy się z trzema językami we krwi: polskim, rosyjskim i litewskim. Ten język zawsze gdzieś się przewija — na ulicy, ze znajomymi.
Myślałeś o studiach w Polsce?
Nawet miałem taką możliwość po olimpiadzie literatury i języka polskiego. Uzyskałem dobry wynik i po powrocie otrzymałem kilka listów od uczelni w Polsce. Zapraszali mnie na studia humanistyczne.
Nie pojechałem. Nigdy chciałem studiować za granicą. Za bardzo kocham Litwę, bym mógł ją tak po prostu ją opuścić.
No i nasz Wydział Historii Uniwersytetu Wileńskiego jest w swojej dziedzinie na naprawdę wysokim poziomie. Pod względem naukowym nic nie straciłem.
Dodatkowo, był taki sentyment z dzieciństwa. Widziało się podczas spacerów ten budynek uniwersytetu i chciałem tu studiować. Spełniłem swoje marzenie
Nie żałowałeś?
Ani trochę, a słyszę to pytanie często. Mam przyjaciół, którzy studiują po całym świecie i pytają, czy nie chciałbym do nich dołączyć. Tu w Wilnie mam dostęp do dwóch perspektyw — polskiej, litewskiej, a czasem po prostu międzynarodowej. Mam dostęp do wielu źródeł i do wielu spojrzeń.
Czym historycy zajmują się w czasie pandemii?
Tym samym, czym i przed nią. Historią. Praca się nie różni, raczej sposób tej pracy. Wszystko jest zdalne, brakuje tych badań i zabytków na żywo. Na szczęście dużo źródeł jest zdygitalizowanych. Korzystamy z tego ubolewając nad tym, że nie możemy posiedzieć w starych papierach i książkach, ale każdy próbuje w miarę swoich możliwości.
Jakimi epitetami byś siebie określił. Historyk i co jeszcze?
Katolik, wilniuk, Polak, obywatel Litwy, która jest dla mnie ojczyzną. Ministrant.
Od 6 r.ż. służę w kościele. Zmieniałem miejsce zamieszkania i służyłem już w trzech parafiach. Mianowicie, św. Michała Archanioła w Szumsku (kościół Miłosierdzia Bożego w Kowalczukach), parafię Matki Bożej Królowej Pokoju w Nowej Wilejce i teraz św. Piotra i Pawła w Wilnie.
Oprócz kościoła, służę także w VAJC — Vilniaus Arkivyskupijos jaunimo centras (pol. Centrum Młodzieżowe Archidiecezji Wileńskiej), w duszpasterstwie młodzieży.
Religia jest dla Polaków na Litwie ważna?
To cecha, która musi jednoczyć w wierze. To jest ważne dla każdego katolika bez względu na narodowość, to są rzeczy rozłączne.
Polak na Litwie nie musi być katolikiem, aby być Polakiem na Litwie. Wiara nie zmienia narodowości, jest uniwersalna.
Są oczywiście kościoły narodowe, są też kościoły autokefaliczne, jak w prawosławiu. Katolicyzm ma własną centralę, którą jest Watykan. Na pewno nie jest w tym centrum żaden konkretny naród.
Byłeś obecny podczas wizyty papieża Franciszka?
Byłem. Pamiętam, jakie wrażenie na mnie wywarło jego nietrzymanie się protokołu. Czekaliśmy na placu Katedralnym na jego przyjazd. Ojciec Święty przejeżdżając przez hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki zatrzymał się, wyszedł do osób potrzebujących. To było mocne wydarzenie. Taka osoba — schodzi ze swojej pozycji do tych ludzi.
Mocne są też jego przemówienia, częste odkładanie kartek i mówienie własnymi słowami
Nie myślisz, że łamanie protokołu, rezygnacja z symboli władzy papieskiej to oznaka kościoła zbyt „uskromnionego”, wręcz słabego?
To co robi papież wynika z jego osoby. Mieliśmy i mamy Benedykta XVI, który jest klasycznym teologiem. Ma zamiłowanie do historii, do sztuki i z tego wynikał jego styl.
Obecny papież wywodzi się ze świata, gdzie tego nie ma. Gdzie trzeba się zmagać z codziennością, gdy nie masz już siły, a musisz pozostać biskupem, prowadzić swój Kościół.
Uważam, że papież Franciszek jest niezrozumiany. Nie wsłuchuje się w jego słowa, a skupia na symbolach i otoczce medialnej. Nie tędy droga — Ojciec Święty jest osobą głęboko uduchowioną, ukazującą nam wiele obliczy Kościoła.
To nie jest kościół słaby, to kościół inny.
Kościół dziś doświadcza wielu wyzwań. Czy stoją przed nim jakieś zagrożenia, które mógłbyś nazwać?
Nie tylko dzisiaj, te zagrożenia zawsze były, zależne od okresu. Problem dzisiejszego Kościoła jest podobny, jak z samym papieżem — pozostaje niezrozumiany, a raczej że nie chce się go rozumieć ani słuchać. Często przewiduje się co Kościół powie, nim podejmie on jakiekolwiek stanowisko. To krzywdzące. Trzeba też zrozumieć, że Kościół to ludzie, bardzo różnorodni ludzie, o różnych charakterach i poglądach.
Nie chcę rzucać oskarżeniami, że jakiś tam laicyzm, modernizm czy coś jeszcze. Jezus mówił, że kościoła bramy piekielne nie przemogą, więc te przeszkody przeminą.
Musimy stać silni, dyskutować, tłumaczyć. To nie zniszczy Kościoła, bo mamy najlepszą ochronę, jakiej moglibyśmy zapragnąć — Pana Boga, który zawarł z nami przymierze.
Liberalizm, laicyzm i modernizm to te elementy bram piekielnych?
To, co jest tymi bramami piekielnymi, a co nimi nie jest — jest raczej zagadnieniem teologicznym. Nie chciałbym się tym tematem teraz rozpraszać, w kontekście rozmowy nie jest istotny.
Gdzieś to może być problemem, a gdzieś nie. Kościół w różnych miejscach ma bardzo różne kłopoty.
Twoi znajomi na studiach też są wierzący?
Moi znajomi są różnego wyznania — są protestanci, prawosławni, a także niewierzący.
Próbowałeś ich nawrócić?
Mamy przedmioty związane z historią kościoła. Dyskutujemy w świetle historii, bronię pozycji Kościoła, ale nie traktuję nawracania ich jako swojego głównego zadania. Jeśli się nawrócą, będę jako katolik się cieszył, ale to nie jest moje zadanie.
Mała retrospekcja. W 2017 roku, gdy twoja szkoła odebrała nagrodę w Kabaretonie, dominował element mundurów wojskowych. Powiedziałeś wtedy, że to symptom obawy — było to krótko po wprowadzeniu obowiązkowej służby wojskowej. Byłeś w wojsku czy uniknąłeś go idąc na studia?
Wylosowano mnie. Naturalnie, z racji studiów mogłem nie iść. Gdyby jednak nie studia, musiałbym się stawić w kamasze.
Pozostaję wylosowany do 23 r.ż., to znaczy, jeśli nie podejmę dalszych studiów, najpewniej bliscy zobaczą mnie w mundurze. Jeśli jednak będę kontynuował naukową ścieżkę, to wizja wojska odejdzie w niepamięć.
Nie jestem jeszcze pewien tylko, czy pójdę na magisterium, czy do seminarium.
Czujesz powołanie?
W innym przypadku planowanie seminarium byłoby bezzasadne.
Czym jest powołanie?
Dla niektórych to „świadomość” związana z wydarzeniem. Dla mnie to po prostu oczywistość. To wyjaśnia też, czemu poszedłem tak wcześnie służyć do mszy. Rodzice wiedzieli, że jeśli miałem się gdzieś czuć spokojnie, to był to kościół.
Gdy jako dziecko widziałem księdza wychodzącego do mszy, widziałem ornaty, czułem zafascynowanie. Przerodziło się w służbę, działalność młodzieżową, kontakty z księżmi. To osobiste spotkania z Bogiem na pielgrzymkach i modlitwach. Dlatego mogę na pytanie o powołanie odpowiadać z taką pewnością.
Masz obawy co do tego planu?
Zawsze się trochę ma. To nie jest łatwy ani zawód, ani styl życia. Widzę różne sytuacje z księżmi, biskupami czy po prostu z wiernymi. Zdaję sobie sprawę, że będę musiał się zmagać z wieloma wyzwaniami, których dotychczas nie znałem.
Gdzieś tam jest strach, czy zdołam, ale muszę pójść i zobaczyć. Wierzę, że Bóg mi pomoże przejść tę drogę lub ujrzeć inne.
Już teraz mam jakiś bagaż i z pewnością go wykorzystam.
Życzę jak najwięcej błogosławieństw na tej drodze — czy po ukończeniu seminarium chciałbyś coś zmienić w Kościele katolickim? Mówi się o potrzebie odnowy…
Musiałbym mieć więcej doświadczenia jako ksiądz, by móc pewnie odpowiadać na takie pytania.
Póki co mogę mówić tylko jako wierny. Po pierwsze chciałbym ściślejszej współpracy księży i wiernych świeckich. Zdarza się, że z każdej wymienionej strony bije postawa „co to ja, co to moja kamizelka” (przysłowie wileńskie, oznacza postawę zuchwałą i pyszną, arogancką — przyp. red.). Nie jest to częste, ale niemniej nie powinno tak być.
Księża muszą wyjść do ludzi, nie bać się pracy z nimi. Z kolei biskupi muszą nie zapomnieć, że są dziedzicami apostołów, pasterzami powierzonego im ludu, a nie tylko urzędnikami czy dowódcami wydającymi rozkazy. Świeccy z kolei muszą wspomagać przede wszystkim swymi modlitwami, ale także działaniami w pomocy duchowieństwu.
Jeśli uda mi się dotrzeć do kapłaństwa, chciałbym także jako historyk przybliżyć historię Kościoła. Często ludzie znają tradycję, ale nie rozumieją, co skąd się bierze i dlaczego tak wygląda.
Trzeba pomóc zapoznać się z tym, zagłębić się, zobaczyć sens rzeczywistości.
Już nie mam wątpliwości, że wiara jest w Twoim życiu ważna. Jesteś bierzmowany?
Tak, obrałem imię Augustyna. Gdy przygotowywałem się do bierzmowania, ksiądz prowadzący katechezę powiedział, „no a teraz musicie wybrać patrona”.
Musieliśmy przygotować krótką notatkę o nim. Jak wróciłem z katechezy, włączyłem w internecie spis świętych. Patrzyłem na te imiona i trochę przez przypadek trafiłem na Augustyna.
Jak zacząłem z ciekawości czytać jego wyznania i filozofię, zafascynowałem się tą osobą, jej drogą, walką i pracą naukową. Podobnie jak ludzie fascynują się gwiazdami.
Masz jakiś plan zapasowy?
Plan B mam już za sobą. Po to poszedłem najpierw na bakałarza historii. Jeśli okaże się, że kapłaństwo nie jest mi pisane, już będę miał wykształcenie historyczne.
Porozmawiajmy o aktualiach. Brałeś udział w ankiecie Departamentu Statystyki?
Tak, wskazałem narodowość polską, przynależność do Kościoła Rzymskokatolickiego oraz języki, które znam i z których korzystam.
Polacy na Litwie nie są jedyną autochtoniczną mniejszością. Litwa ogłosiła rok 2021 rokiem litewskich Tatarów. Są oni muzułmanami, a islam często stawia się w kontrze do chrześcijaństwa. Czy powinniśmy się obawiać islamu?
Zależy jakiego, zależy gdzie. Islam jest u nas odbierany stereotypowo. Jako przyszły historyk, staram się poznać islam od strony historycznej.
To mieszanka judaizmu, chrześcijaństwa i trochę wierzeń miejscowych. Na studiach nawet spotkałem się z takim powiedzeniem, że Mahomet mógłby być wielkim świętym chrześcijańskim, ale urodził się nie w tym czasie i nie w tym miejscu.
To nie islam jest zły, a islamski fundamentalizm.
Nie jest tak, że religia zawsze jest trochę pretekstem do wojny?
Nie. Ostatnio pisałem o wyprawach krzyżowych — o pojęciu wojny w chrześcijaństwie z perspektywy wypraw krzyżowych. Opierając się na właśnie św. Augustynie, na jego dziele „Państwo Boże”.
Pokazuje on, że człowiek jest istotą, która tej wojny potrzebuje. Jeśli tylko jest możliwość, człowiek będzie walczył i to jego natura. W świetle wypraw krzyżowych, wojna to było polityczne rozwiązanie konfliktu z muzułmanami, którzy zajęli terytorium chrześcijańskie.
Cesarz Bizancjum miał pod granicami ogromne wojsko tureckie, z którym nie mógł się pogodzić. Zwrócił się więc do Europy Zachodniej, do papieża. To były kwestie polityczne i z tego zrodziła się wojna.
Idea religii, idea krzyżowców — to była pielgrzymka. Studiując źródła europejskie i arabskie widzimy, że tak: faktycznie szli z mieczem, ale niosła ich wiara. Zamiast wziąć Jerozolimę od razu, szli procesją i śpiewali hymn ku czci Pana.
Religia sama w sobie nie jest przyczyną wojny. Człowiek, który idzie na wojnę może religię wykorzystać. Nie powinno się wiary pakować w konflikty.
Polacy na Litwie są konfliktowi?
Mam wrażenie, że boimy się lub po prostu nie chcemy rozmawiać z innymi narodami. Będąc na uniwersytecie cieszę się, że nie czuję tej blokady. Przyszedłem i mówię „jestem Polakiem” — obok siedzi kolega Litwin, jeszcze dalej Rosjanin.
Tak naprawdę nasze konflikty z perspektywy historii są tak młode, że mamy możliwość już teraz widzieć te problemy. Irytuje mnie, że tylko je pogłębiamy, a chyba czas je zacząć rozwiązywać.
Nie zgodzę się z Tobą. Mieliśmy wielu radnych, dziennikarzy, działaczy, nawet posłów i posłanek. Negocjują i załatwiają sprawy wrażliwe, skutecznie. Nie widać tej niechęci do rozmowy i rozwiązywania problemów. To w końcu jak to jest?
To są konkretne osoby i cieszę się, że one są, ale brakuje nastawienia całej społeczności. Być może snuję idealistyczną myśl Wielkiego Księstwa Litewskiego, tego zżywania się, które w dzisiejszym świecie często jest przedstawiane jako konflikt.
Gdy jeszcze uczyłem się w szkole, panowało przeświadczenie, że Radziwiłłowie nie chcieli podpisać Unii Lubelskiej. Na uczelni okazało się, że nie zgadzali się z konkretnymi punktami, ale nigdy z samą ideą. Nie było to wcześniej podkreślane.
Próbujemy sztucznie tworzyć problemy. Jestem za tym, aby rozwiązywanie problemów wychodziło od całej społeczności, a nie tylko konkretnych osób.
Podobno w Wielkim Księstwie Litewskim wcale nie było tak kolorowo, kojarzą mi się przywileje nieakceptowania Żydów, analogiczne uchwały odrzucające chrześcijan…
Jak w każdym państwie. Głównym problemem jest sam człowiek. Od Imperium Rzymskiego po Unię Europejską, zawsze są i będą trudności, z którymi musimy się zmierzać. Przede wszystkim nie uciekać się do skrajności.
Litwa potrzebuje ustawy o mniejszościach narodowych i o pisowni nazwisk, to nie ulega wątpliwości. Jak można naciskać na realizację praw człowieka?
We współczesnej historii gra się prawami człowieka na różne sposoby. Jeśli taka ustawa będzie przyjęta i będą rozwiązane problemy, to będzie dobrze. Jeśli się jej nie przyjmie, problemy będą się piętrzyły.
A jak piszesz pracę naukową, tłumaczysz nazwiska?
Nie — mamy taką zasadę, że nazwiska piszemy w oryginale. W niektórych wypadkach, dla ułatwienia, np. odmiany przez przypadki, zapisujemy w oryginale, a w nawiasie odmianę przez przypadki i vice versa. To jest obowiązek, bo jeśli nie będzie wskazana forma oryginalna, będzie to błąd faktu.
Ostatnie pytanie: wkrótce uczniowie będą obierali swoje drogi i kariery. Co jako starszy kolega im polecisz?
Po pierwsze — nie wybierać niczego, co się mija z zainteresowaniami. Jeśli zainteresowań jest zbyt wiele, warto wybrać kilka i sprawdzić, które dziedziny dominują.
Trzeba traktować ostatnie dwa lata szkoły jako eksperyment. I nie bać się próbować, bo ostatecznie wszystko stanie się bardzo jasne.