Wojna na Ukrainie ujawniła, jak sztuczne i oderwane od rzeczywistości są problemy, którymi żyje klasa polityczna na Zachodzie. Gdy nad Dnieprem toczy się walka o przyszłość naszej cywilizacji, tam zajmują się absurdalnymi sprawami. Dziś np. za normę zaczyna uchodzić twierdzenie, że „penis nie jest w swej istocie męskim narządem płciowym”.
Gdyby jeszcze 10 lat temu ktoś publicznie wypowiedział takie słowa, zostałby uznany za osobę niespełna rozumu. Dziś natomiast krytyka cytowanych powyższego zdania może narazić człowieka na oskarżenia o mowę nienawiści i transfobię. Tak jest przynajmniej w Niemczech, gdzie autorem powyższej mądrości jest deputowany do niemieckiego Bundestagu o nazwisku Ganserer. Jego męskie imię brzmi Markus, a żeńskie – Tessa. Ganserer jest biologicznym mężczyzną i ojcem dwójki dzieci.
Nie przeszedł operacji zmiany płci, a w jego dowodzie osobistym widnieje imię Markus. Chociaż nosi długie włosy i chodzi w sukienkach, to w świetle niemieckiego prawa jest mężczyzną, ponieważ nie spełnia oficjalnych wymogów dotyczących statusu transseksualisty. Mimo to na stronie internetowej Bundestagu figuruje jako kobieta i podczas wystąpień parlamentarnych jest zapowiadany jako Tessa. Ganserer został deputowanym, startując z listy partii Zielonych w ramach kwot przeznaczonych dla kobiet.
Wywołało to protesty niektórych feministek, m.in. z organizacji „Geschlecht zählt” (Płeć ma znaczenie), które kwestionują zdobyty przez niego mandat. Uważają, że dopuścił się oszustwa, podszywając za kobietę. Ich wątpliwości potęguje fakt, że Genserer mieszka ze swoją obecną partnerką, obcując z nią jak w związku damsko-męskim, a mimo to utrzymuje, iż są parą żeńską. Zieloni stanęli jednak murem za swoim posłem, przyznając mu rację, że penis nie jest męskim narządem płciowym, i oskarżając feministki o transfobię i pogardę dla innych. Wspomniana partia nie jest osamotniona w tych poglądach.
Obecna koalicja rządowa zawarła bowiem w swoim programie postulat „ustawy o samostanowieniu”, czyli prawa dopuszczającego zmianę płci bez konieczności przeprowadzania operacji chirurgicznej i kuracji hormonalnej, a jedynie na podstawie osobistego oświadczenia. Będą mogły skorzystać z tego osoby od 14. roku życia, choć Zieloni domagają się, by objęła ona także młodsze dzieci. Niemcy zajmują się więc takimi sprawami i nie chcą wysyłać broni na Ukrainę, gdzie naprawdę giną dzieci.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 18(53) 07-13/05/2022