Od trzech dziesięcioleci toczone są deliberacje na temat pociągu Wilno–Warszawa, którego wciąż nie ma i naprawdę trudno tu widzieć inne powody niż zwyczajna dywersja ze strony kolejowych decydentów. Zważywszy, iż obecnie ze wszystkich sąsiednich stolic Wilno sensowne połączenia drogowe i kolejowe ma jedynie z Mińskiem – nietrudno z tego wywnioskować, na czyją korzyść taka infrastrukturalna dywersja działa. A przecież jeśli się spojrzy na kolej w krajach, gdzie dba się o dobrą komunikację, można znaleźć naprawdę ciekawe rozwiązania. Jednym z nich jest autokuszetka – czyli pociąg, w którym w podróż pasażer może zabrać także swój samochód. Auto jest wprowadzane na platformę specjalnego wagonu, jego kierowca wraz z pasażerami zajmują zaś miejsca w pociągu – i tak sobie jadą do celu, gdzie znów mogą się poruszać samochodem.
Trasę pokonują w saloniku albo wagonie sypialnym. Korzyści płynące z takiego rozwiązania są oczywiste – wszak wygodniej się podróżuje pociągiem niż autobusem, a równocześnie można zabrać ze sobą wszystkie potrzebne bagaże w samochodzie. Doceniają to mieszkańcy Niemiec wybierający się na narty w Alpy – podróżując w ten sposób na trasie z Hamburga do austriackiego Innsbrucku. Trasę o długości 708 km pokonuje się w ciągu nocy. Oczywistością jest tutaj też oszczędność paliwa, a co zatem idzie – walor ekologiczny takiej podróży. Tymczasem na trasie z Wilna do Warszawy spalamy mnóstwo paliwa, rzężąc silnikami na absurdalnie mnożonych i rozciąganych odcinkowych pomiarach prędkości, nie mając też żadnej sensownej alternatywy dla podróży samochodem na tym kierunku.
Bo i owszem, są połączenia lotnicze i autobusowe, ale jedne są zaporowo drogie, zaś drugie – po prostu niewygodne, bo po nocy spędzonej na ciasnych fotelach autobusu człowiek jest połamany. Oczekuję, że jeśli naszymi kolejami nie zarządzają obcy dywersanci, to zapowiedzą, iż bezpośredni pociąg z Wilna do Warszawy ruszy prędzej niż w roku 2026, że będzie kursował razem z autokuszetką, a na takie same połączenia do Rygi i Tallina też nie przyjdzie długo czekać. I dołożą oni starań, żeby tak właśnie było, bo dobre połączenia (i ich bogaty wybór) z sąsiednimi, przyjaznymi stolicami leżą w strategicznym interesie naszego kraju, a realizacja tego rodzaju połączeń już teraz jest o trzy dekady zapóźniona.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 39 (114) 01-07/10/2022