Więcej

    Rzecz o „białoruskiej” prowokacji

    Czasem pojawiają się, także publicznie, głosy, jakoby do inwazji na Ukrainę „sprowokowały” państwo rosyjskie wydarzenia na Białorusi – dokładniej protesty przeciw fałszerstwom wyborczym w 2020 r. i poparcie świata zachodniego dla nich. Są takie wypowiedzi nawet przyjmowane za wyraz politycznej przenikliwości i realizmu.

    Warto zatem przypomnieć fakty. Rosyjska militarna agresja wobec Ukrainy trwa nieprzerwanie od 2014 r., chociaż do 2022 r. miała postać „pełzającą” i zamrożoną (za sprawą tzw. porozumień mińskich). Jest też wiadomo od tysięcy lat, że do opanowania jakiegoś kraju należy zdobyć jego stolicę. Każdy też choćby minimalnie piśmienny człowiek widzi na mapie, że do Kijowa najbliżej jest z Białorusi. Dążący do odbudowy sowieckiego imperium kremlowski carek niewątpliwie to rozumie też. Dziś łatwo jest pominąć niepamięcią fakt, że zanim Aleksander Łukaszenka pozamykał wszystkich swoich kontrkandydatów w więzieniach, największym dla niego zagrożeniem był kandydat rosyjski. Wybory 2020 r. przed wejściem na scenę Swiatłany Cichanouskiej nie miały być roztrzygnięciem o wschodnim czy zachodnim kursie Białorusi – miały po prostu zdecydować, który prokremlowski działacz zasiądzie na tronie.

    Silniejszy okazał się Łukaszenka, więc to na niego ostatecznie postawili moskowici; w myśl zasady, że trzymać należy ze zwycięzcami. Nie należy się też łudzić, że gdyby nie poparcie dla opozycji, to Łukaszenka by był mniej prorosyjski czy nie gnoiłby Polaków. Nigdy nie miał dla Polaków żadnej oferty, traktował nasz naród jedynie jako uciążliwość, z którą w ten czy inny sposób należy sobie poradzić. Nigdy nie orientował się na trwałe i dobre relacje z sąsiadami, wobec których prezentuje typowo rosyjskie podejście – jako do tymczasowo niepodległych odprysków od wielkiego imperium, o którego odtworzeniu marzył tak samo jak jego moskiewski kompan. Niepodległości Białorusi zresztą nie traktuje w kategoriach wartości jako takiej, a jedynie odrębności „swojego” gospodarstwa. Ocena jest bardzo prosta: rosyjski polityk nie może być mniej prorosyjski. Państwo rosyjskie szykowało się do inwazji na Ukrainę, w tym celu dążyło do głębszej integracji wojskowej Białorusi. Błędem Zachodu nie były działania wobec Łukaszenki w 2020 r., tylko brak stanowczych działań wobec rosyjskiego imperializmu po 2008 r. – i za to teraz płacim


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 2(6) 14-20/01/2023