Więcej

    Pseudonaukowy pseudourbanizm

    W kontekście wileńskiej komunikacji niejednokrotnie pojawia się temat korków. I nic dziwnego, bo na skutek zwężania ulic (oczywiście, zaraz fanatycy zakrzykną, że „ulica nie wężeje”, bo odległości między budynkami zostają takie same – ale przecież każdy zdrowy rozumie, o co chodzi) te korki rosną. Co więcej, to rozwiązanie (pytanie – jakiego problemu?) znajduje sporo zwolenników, którzy w internetowych dyskusjach powołują się na „podręczniki urbanistyki” i „zasady ekonomii”, wykazując tym samym, że żadnego z tych zjawisk osobiście nie znają.

    Oczywistą oczywistością jest, że sama z siebie szerokość ulic czy liczba pasów ruchu nie gwarantuje płynności ruchu – bo układ ulic jest systemem, który najłatwiej jest porównać do wodociągu. Jak gdzieś pojawi się zator w bocznej magistrali, to wzrośnie ciśnienie (czyli korki) w całym systemie.

    Jest więc tu też dużo czynników, takich jak płynność ruchu w bocznych ulicach, synchronizacja świateł (pamiętacie „zielone korytarze”? W Wilnie są czerwone, i to nie tylko w administracji samorządu), mających wpływ na ruch. Ale celowe zwiększanie ciśnienia – czyli utrudnianie ruchu poprzez zwężanie jezdni, zwężanie pasów ruchu (tak, to też zmniejsza bezpieczeństwo na drogach i płynność ruchu) – też przyczynia się do korkowania miasta. Innym pseudonaukowym argumentem jest „ekonomia” – że „podaż generuje popyt”.

    Pamiętacie „zielone korytarze”? W Wilnie są czerwone, i to nie tylko w administracji samorządu.

    Oznaczać to ma tyle, że im więcej dróg, tym więcej samochodów po nich będzie jeździć. I byłoby to może jakoś i sensowne, ale, po pierwsze, nikt nie kupuje samochodu, żeby nim bez celu jeździć po wszystkich dostępnych drogach, lecz właśnie po to, żeby możliwie najszybciej i najwygodniej się przemieszczać z punktu A do punktu B; zaś po drugie, jeden człowiek może prowadzić jeden samochód w tym samym czasie, a ludzi jest u nas skończona liczba, więc nie ma co się strachać, że zajmą każdą drogę dla zwyczajnej fanaberii.

    Fanatyzm rozkułaczania automobilistów nie jest podyktowany ani ekologią, ani chęcią wygodniejszego życia w mieście (bo wówczas zwracałoby się uwagę na potrzeby mieszkańców, rozbudowę komunikacji publicznej, a tego nie ma), tylko zwykłym sekciarskim myśleniem, opartym na ślepym powtarzaniu oderwanych od rzeczywistości dogmatów, które niczym się nie różni od „światem rządzą masoni” albo wosim liet danbili bambas czy innych teorii spiskowych. W zarządzaniu miastem na to miejsca być nie powinno.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 3 (9) 21-28/01/2023