Wileńszczyzna ma niełatwą historię. Niemało burz i kataklizmów, w wyniku których rdzenna ludność niejednokrotnie stawała się zakładnikami historii, nawiedziło te tereny w ubiegłym stuleciu. Pomimo wielkich strat znaczna część ludności przetrwała, mieszka tu od dziada pradziada. Oni szczycą się swoim regionem, jego historią, wielojęzycznością, wielowyznaniowością. Widzą w tych właściwościach charakter i niepowtarzalną swoistość Wileńszczyzny, która jest regionem innym niż reszta kraju, lecz historycznie była i jest częścią Litwy.
W „latach radzieckich” na miejsce tych, co się „repatriowali”, przybyło trochę mieszkańców z pobliskich terenów Białorusi, które kiedyś były częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wiele najbardziej malowniczych terenów zostało przekazanych mieszkańcom stolicy pod tzw. ogrody zespołowe, które w czasach niepodległej Litwy stają się miejscem zamieszkania. W latach niepodległości znaczne obszary, szczególnie podmiejskie, szybko się urbanizują. Wolny rynek ziemi oraz planowanie przestrzenne terenów służą gwałtownemu wzrostowi podmiejskich osiedli, które okazują się nieprzygotowane do stworzenia komfortowych warunków dla osadników. Rodzi to niezadowolenie nowych mieszkańców z władz rejonu. Niektórzy politycy w celu zdobycia głosów tłumaczą nowym mieszkańcom rejonu, że „polski” samorząd specjalnie utrudnia im życie, by tu się nie meldowali.
Specyfika składu mieszkańców rzutuje na szeroką paletę ich oczekiwań od władzy.
Wyborcy – podzieleni
Na razie nie da się stwierdzić, że w rejonie wileńskim ukształtowało się społeczeństwo obywatelskie, o czym świadczą wyniki ostatnich wyborów samorządowych. Większość rady została wybrana z jednej opcji politycznej, AWPL-ZChR, czyli głosami społeczności polskiej.
Głosując na mera, mieszkańcy mieli do wyboru jednego z dwóch kandydatów – Polaków. Obaj to ludzie młodzi, dobrze wykształceni, o podobnym doświadczeniu życiowym. Społeczność polska w absolutnej większości głosowała na kandydata AWPL-ZChR Waldemara Urbana, druga, bardzo zróżnicowana pod wieloma względami połowa wyborców, oddając swoje głosy na socjaldemokratę Roberta Duchniewicza, kierowała się jedyną opcją – położyć kres jedynowładztwu AWPL-ZChR w rejonie.
Linia podziału mieszkańców jest jednoznaczna: Polacy jednoczą się wobec odczuwanego przez nich zagrożenia tożsamości narodowej, szukają siły politycznej, która ich ochroni. Przecież samorządy realizują politykę narodowościową państwa. Korzystając z demokracji, mają możliwość czasem zbyt gorliwie, bez uwzględnienia lokalnej specyfiki, wcielać w życie politykę partii, którą reprezentują, albo, co jeszcze gorsze, według własnego widzimisię ją interpretować.
Co prawda kształtowanie polityki narodowościowej jest w gestii władzy centralnej, toteż dla kierownictwa Sejmu oraz rządu wybory na Wileńszczyźnie, oprócz wykazania zadowolenia z wyników, są okazją do głębszej refleksji na temat: jakie państwo na Litwie budujemy – obywatelskie czy narodowe? W preambule konstytucji mamy zapisane dążenie „do otwartego, sprawiedliwego, zgodnego społeczeństwa obywatelskiego”. Przecież nie tylko w rejonie wileńskim odczuwalne są nierozwiązane problemy mniejszości narodowych.
Niedawno Komitet Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych ONZ wezwał Litwę do przyśpieszenia uchwalenia ustawy o mniejszościach narodowych, zaś w międzyczasie – do zastosowania skutecznych środków w celu pełnej ochrony mniejszości narodowych, w tym ich języka, religii, kultury i tożsamości.
Aby lepiej zrozumieć sedno problemu stosunków narodowościowych na Wileńszczyźnie, warto jest sięgnąć do całkiem niedawnej przeszłości.
Zarzewie konfliktu
Konflikt polsko-litewski z sowieckiej zamrażarki został wybrany rękami działaczy niektórych organizacji – przede wszystkim „Vilnii”, która powstała na falach pieriestrojki w marcu 1988 r. Jednym z założycieli stowarzyszenia, kierującym nim (z niewielką przerwą) już prawie 30 lat, jest litewski językoznawca dr hab. Kazimieras Garšva, który doktorat zrobił w instytucie językoznawstwa w Moskwie.
Od początku swego istnienia z cichego przyzwolenia ówczesnych komunistycznych władz Litwy stowarzyszenie wzięło kurs na obronę rzekomo zagrożonej litewskości na Wileńszczyźnie poprzez zwalczanie odrodzenia narodowego Polaków litewskich. Aktywiści tej organizacji oraz niektórzy sympatyzujący z nią naukowcy zaczęli szeroko propagować odrzuconą przez wielkiego patriotę litewskiego i polskiego Michała Romera teorię o pochodzeniu Polaków litewskich, twierdząc, że są nimi spolonizowani Litwini, którym należy „dopomóc powrócić do autentycznej narodowości”.
Jeszcze przed przywróceniem niepodległości zorganizowany przez stowarzyszenie zjazd przedstawicieli Litwy Wschodniej w podjętej rezolucji „wykazał wielkie zatroskanie z powodu rozwijającego się procesu polonizacji tego regionu i nieodpowiedzialnych decyzji niektórych resortów i działaczy na poparcie tego procesu”.
Takie działania oraz brak reakcji na nie ze strony władz Polacy na Wileńszczyźnie odebrali jako zagrożenie dla ich odradzającej się tożsamości narodowej, traktując jako przymiarki do przymusowej lituanizacji. Ich reakcją było narodzenie się i stopniowe narastanie nastrojów autonomizacji tego regionu. Warto odnotować, że „Vilnija” trzymała w ryzach ówczesne władze sowieckiej Litwy, kontrolowała dosłownie każde ich posunięcie dotyczące polskiej mniejszości.
Czytaj więcej: AWPL-ZChR nadal nie zgadza się z decyzją VRK dotyczącą przeliczenia głosów
Bez Moskwy się nie obeszło
Konflikt polsko-litewski na Wileńszczyźnie był szczególnie potrzebny władzom centralnym w Moskwie, by „w razie potrzeby” wystąpić w roli rozjemcy stron konfliktu lub – jak wykazała późniejsza historia – „wziąć w obronę krzywdzoną mniejszość narodową”. Odwiedzający Wilno funkcjonariusze KC KPZR nieraz twierdzili, że „proklamując niepodległość, możecie pozostać bez Kraju Wileńskiego oraz Kłajpedy, które wam podarowaliśmy”.
Wykonawcami planu Moskwy, o dziwo, okazali się niektórzy działacze i organizacje na Litwie. Rodzi się pytanie: dlaczego aktywiści „Vilnii” podjęli walkę z „polonizacją” Wileńszczyzny, widząc, że to właśnie znaczna część zrusyfikowanych Polaków z własnej woli chce powrócić do swoich korzeni? Czyżby działacze stowarzyszenia woleli bardziej zrusyfikowanych homo sovieticus aniżeli normalnych Polaków, którzy są przecież autentycznymi potomkami Wielkiego Księstwa Litewskiego? A może to właśnie Moskwa nie pozwalała działaczom ruszać „russkojazycznych”?
W ostatnich dziesięcioleciach u części społeczności polskiej na Wileńszczyźnie utrwalił się syndrom oblężonej twierdzy. Pojęcie to oznacza poczucie zagrożenia w jakiejś społeczności, która jednoczy się wobec wyimaginowanego wroga. Pojawienie się tego syndromu na Wileńszczyźnie jest w znacznej mierze pokłosiem działalności niektórych organizacji oraz błędnych decyzji państwa litewskiego odnośnie do mniejszości narodowych. Warto zaznaczyć, że ta sytuacja została sprytnie wykorzystana przez lokalnych działaczy w celu skoncentrowania władzy w swoich rękach oraz podporządkowania „bronionego regionu”.
Czytaj więcej: Oświadczenie Roberta Duchniewicza: „Nie będzie polowań na wiedźmy”
„Na straży integralności terytorialnej”
Po przywróceniu niepodległości Litwy (może za wyjątkiem pierwszych dwóch lat) odrodzone z okresu międzywojennego – czyli ostrego konfliktu polsko-litewskiego z powodu Wileńszczyzny -organizacje nadal tkwią w dawno minionych czasach, jakby dążąc do porachunków z Polakami litewskimi, którzy z tamtymi wydarzeniami nie mają nic wspólnego. Odgrywają one również niepoślednią rolę w kształtowaniu polityki narodowościowej państwa litewskiego. Najdobitniej o tym świadczy już 13-letnia historia z uchwaleniem obiecanej jeszcze w 2010 r. Ustawy o mniejszościach narodowych po wygaśnięciu dotąd obowiązującej. Trudno zliczyć, ile w tym czasie przygotowano projektów ustawy, które były na pniu ścinane przez te organizacje, posługując się argumentami, które sprowadzają się do zasady: integracja Wileńszczyzny nie może iść w parze z zachowaniem tożsamości etniczno-kulturowej tego regionu.
20 listopada 2013 r., zgłaszając do Sejmu opinię odnośnie do projektu ustawy, przewodniczący stowarzyszenia dr Garšva ustosunkował się do Ustawy o mniejszościach narodowych, uchwalonej po przywróceniu niepodległości, która była wysoko ceniona przez organizacje międzynarodowe oraz podawana jako przykład dla innych państw.
„Po wprowadzeniu przez ZSRS stanu wojennego w Republice Litewskiej w 1991 r. i przelewie krwi pokojowych obrońców Ojczyzny 13 stycznia – pisze Garšva – polska frakcja w RN RL (autonomiści) oraz Jedinstvo zmusili Radę Najwyższą (okrążoną przez „jedinstwienników” oraz sowieckie wojsko), by w ciągu pół miesiąca przyjęła Ustawę o mniejszościach narodowych XI- 3412, która obowiązywała od 29 stycznia 1991 r. do 31 grudnia 2009 r. Obrońcy Sejmu nie mieli wtedy czasu, aby zagłębić się w ten projekt ani też zgłosić uwagi, tymczasem wrogowie Ojczyzny zawsze takie momenty wykorzystują”.
Muszę zauważyć, że pan Garšva mija się z prawdą. Jako jeden z autorów ustawy pragnę odnotować że – na ile było w tamtym czasie możliwe – projekt był szeroko dyskutowany, a Rada Najwyższa ustawę przyjęła praktycznie jednogłośnie. Uchwalenie tego dokumentu uważaliśmy za ważny krok w realizacji Aktu Przywrócenia Niepodległości Państwa Litewskiego, w którym m.in. zapisane, że państwo litewskie zapewnia przestrzeganie praw wspólnot etnicznych. Jak można było zapewnić przestrzeganie praw, które de iure jeszcze nie istniały?
Głównie pod tzw. naciskiem społecznym przed 10 laty rząd socjaldemokratów, kierowany przez Algirdasa Butkevičiusa, który miał w swoim programie przygotowanie oraz zgłoszenie do Sejmu projektu Ustawy o mniejszościach narodowych, zrezygnował z tego zamiaru.
Zabierając głos podczas konferencji poświęconej stuleciu powołania stowarzyszenia oświaty Litwinów „Rytas”, przewodniczący „Vilnii” stwierdził, że „w szkołach z polskim językiem nauczania nie są kształceni obywatele lojalni wobec państwa litewskiego”. Łatwo jest się domyślić, co z tego wynika. Kierowane przez niego stowarzyszenie trzyma rękę na pulsie oświaty na Wileńszczyźnie, przeprowadza poświęcone temu konferencje przyjmujące rezolucje oraz rekomendacje, które trafiają na biurka zarówno urzędników państwowych, jak i polityków.
Co na to partie?
Jak dotychczas żadne ogólnokrajowe ugrupowanie polityczne nigdy nie zadeklarowało, że dystansuje się do antypolskich działań „Vilnii”, oraz nie zaoferowało własnej wizji rozwoju Litwy Południowo-Wschodniej. W takim razie na jakie poparcie Polaków Wileńszczyzny mogłyby liczyć? W zasadzie tylko AWPL-ZChR zajmuje się tym regionem. Jak skutecznie – to inna sprawa. Przynajmniej wiele obiecuje, a jej przywódca potrafi nieustannie „walczyć i bronić”.
A przecież strach jest narzędziem, dzięki któremu udaje się utrzymywać ludność w ryzach. Dzięki mentalności oblężonej twierdzy jednostki gotowe są oddać władzę dowolnej osobie, która zapewni, że jest w stanie obronić, zwalczyć niebezpieczeństwo. Wszelkie posunięcia władzy, które nawet w mniemaniu mniejszości narodowych w jakiś sposób ograniczają ich prawa (nie mówiąc o rzeczywistych przypadkach), zostają przez liderów wykorzystywane do mobilizacji ludzi pod swoimi sztandarami. Czyż nie w ten sposób na Wileńszczyźnie narodził się kult niezastąpionego „wodza”?
Wyprowadzić rejon „z oblężenia”
Sądzę, że nowy mer na pewno skoncentruje na tym swoje wysiłki, poprze go również frakcja socjaldemokratów. Jak się zachowa reszta Rady Samorządu? Obecna sytuacja w rejonie stwarza dobre warunki do mobilizacji elektoratu zarówno dla AWPL-ZChR, jak i dla koalicji centroprawicowej. A przecież politycy swoje interesy stawiają często ponad dobro wyborców. Lider AWPL-ZChR rozumie, że skoro jego elektorat przestanie czuć się zagrożony, to nie będzie potrzebował obrońców. Z kolei również stronie konkurencyjnej, która zjednoczyła się w koalicji centroprawicy, jeżeli przeciwnik polityczny się uspokoi, nie pozostanie wroga, do zwalczania którego można bez większego wysiłku mobilizować swój elektorat. W obu przypadkach byłoby to prymitywne zachowanie się polityków.
Jeżeli natomiast AWPL-ZChR, stanowiąca w radzie większość, przynajmniej jednoznacznie opowie się za wspólną pracą, a centroprawica zagwarantuje przyjazny stosunek do spraw i problemów nurtujących polską społeczność, wówczas nastąpi zmiana klimatu w rejonie, co jest podstawowym warunkiem wyburzenia przez lata budowanej twierdzy.
Kamieniem milowym porozumienia na pewno będzie oświata. Nowy mer zapowiedział, że nie zamierza zamykać szkół, niepokoi go jednak fakt, że wiele placówek w rejonie wileńskim, niezależnie od języka nauczania, tradycyjnie zostaje na szarym końcu w rankingach szkół republiki. Robert Duchniewicz zamierza szkołom nie tylko pomagać, lecz także wymagać od nich wyników. Dobrze by się stało, gdyby wszyscy radni w tym samym kierunku zmierzali, troszcząc o wszystkie szkoły jednakowo, niezależnie od języka nauczania.
Do pozbycia się w polskiej społeczności poczucia oblężonej twierdzy mógłby wiele się przyczynić dr Gediminas Kazėnas – aktywny działacz polityczny i społeczny rejonu, przewodniczący oddziału rejonu wileńskiego partii Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci, wielokrotny radny samorządu, członek zarządu stowarzyszenia oświaty Litwinów „Rytas”, przewodniczący wspólnoty Puciniszek w rejonie wileńskim. À propos, doskonale zna on również język polski, jest bowiem absolwentem Akademii Rolniczej w Lublinie.
Dr Kazėnas z grupą socjologów oraz politologów z Uniwersytetu Michała Romera w Wilnie przeprowadził badania nad tożsamością polskiej mniejszości narodowej na Litwie, które – jak powiedział mediom – wykazały, że „Litwini powinni brać przykład z Polaków litewskich, jak trzeba kochać swoją ziemię, strony rodzinne, małą ojczyznę”. Któż więc mógłby lepiej niż on wytłumaczyć oraz uspokoić tych, którzy nadal wątpią w lojalność Polaków litewskich?
Czytaj więcej: Nowy mer rejonu wileńskiego: Robert Duchniewicz. Zakończyła się II tura wyborów samorządowych
Potrzebna jest strategia rozwoju rejonu
Jednym z głównych zadań skutecznego samorządu jest opracowanie i realizowanie strategii rozwoju rejonu. Być może pomocna w tym okazałaby się oddolna inicjatywa obywatelska – opracowana strategia „Wileńszczyzna 2040”? O ile mi wiadomo, dokument ten został przedstawiony partiom politycznym, resortom państwowym oraz władzom kraju. Jak informowały media, strategia „Wileńszczyzna 2040” została pozytywnie oceniona przez prezydenta Gitanasa Nausėdę. Prezydent zaznaczył, że „mniejszości narodowe nie są naszym problemem. One są naszym skarbem, który powinniśmy cenić i chronić”.
Prezydent zaproponował kontynuację dyskusji zarówno wewnątrz społeczności polskiej, jak i z instytucjami litewskimi w kwestiach udoskonalenia tej strategii i jej wdrażania. Dobrze byłoby, gdyby także inni traktowali mniejszości narodowe jako skarb, a nie problem. Aby tak się stało, również same mniejszości powinny do tego dążyć.
Zbigniew Balcewicz
Autor jest sygnatariuszem Aktu Niepodległości Litwy
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 14(41) 08-014/04/2023