Niedawno główną ulicą Wilna przemaszerowała hucznie defilada wojskowa z okazji 105. rocznicy odrodzenia Litewskich Sił Zbrojnych. Wojacy, uzbrojeni po zęby, demonstrowali cywilom, że są gotowi do odparcia każdego wroga. Tymczasem stołeczni eksperci ds. języka państwowego kolejny raz próbują udowodnić, że też mają zęby i nie na darmo chleb urzędowy żują.
Otóż wileńskiemu przedsiębiorcy kazali usunąć angielskie napisy (Local Pub i BELIKE Taproom) z witryny jego baru albo… przetłumaczyć. Bo będzie grzywna i już! Biznesmen na próżno tłumaczył strażnikom litewskości, że owe napisy są nazwą własną, jak np. Mercedes Benz.
Notabene, wiem o ogromnych kłopotach pierwszego przedstawicielstwa tej firmy (poszło o reklamowe sztandary) z ciemnogrodem miejscowych urzędników.
Mercedesas… O matko!
Tu warto przypomnieć o niedawnej wygranej Roberta Duchniewicza, mera rejonu wileńskiego, kiedy Komisja Sporów Administracyjnych orzekła, że nakaz Państwowej Inspekcji Językowej w sprawie usunięcia dwujęzycznych, litewsko-polskich tablic we wsiach Bieliszki i Orzełówka jest niezgodny z prawem i brak w nim uzasadnienia.
I jeszcze o zębach. Znajomy dentysta swoją nową klinikę planował reklamować „po światowemu”, czyli także po angielsku, ale słysząc o nagonkach komisji nazewniczej, poskrobał się w głowę i postanowił dać święty spokój tej ekwilibrystyce językowej. Po prostu na drzwiach umieścił ogromny biały… ząb!