Jarosław Tomczyk: Jak zapamiętała Pani 24 lutego 2022 r.?
Eugenia Kuzniecowa: Byłam wtedy w Hiszpanii, do której wróciliśmy z mężem pod koniec stycznia. Od tego momentu, z siostrą, dziennikarką z Kijowa, ciągle rozmawiałyśmy, żeby jej dzieci przyjechały do nas, choćby na kilka tygodni. Mówiłyśmy, że jeśli nic się nie wydarzy, to po prostu zobaczą kraj, odpoczną. Omawiałyśmy, ustalałyśmy i do 24 lutego nic nie zrobiłyśmy. Dlatego zapamiętałam ten dzień ze strasznych pretensji do siebie, że nie zorganizowałam w odpowiednim czasie wyjazdu dzieci.
Wierzyła Pani, że wojna nie wybuchnie?
Ostatnie dni budziłam się z pytaniem: I jak, Putin nie napadł? Spodziewaliśmy się, że to zrobi, ale natura ludzka każe do końca mieć nadzieję. Wiedzieliśmy, że wojna będzie, ale chcieliśmy się łudzić, że Rosja pójdzie tylko po to, co deklarowała przez wcześniejsze osiem lat, czyli po całe obwody doniecki i ługański. W tych marionetkowych republikach mówiono, że ich zachodnie części okupowane są przez Ukrainę. Myśleliśmy, że rosyjskie wojska zajmą te ziemie, by zakończyć już tę historię. No, może jeszcze pójdą po korytarz na Krym. Nie chcieliśmy wierzyć, że będzie wojna na pełną skalę. A potem zaczęło się już inne życie…
Jak wojna je zmieniła w przypadku Pani i Pani rodziny?
Wzięliśmy do siebie do Hiszpanii krewnych i mieszkaliśmy w jednej wielkiej rodzinie. Ten pierwszy rok to wiele problemów bytowych, mnóstwo dzieci wokół mnie, różnych losowych historii. Mam wrażenie, że świat po 24 lutego 2022 r. się zmienił, wszedł w nową epokę, i to w negatywnym sensie. Życie Ukraińców zmieniło się oczywiście o wiele bardziej niż innych ludzi na świecie, którzy też czują, że nastała nowa epoka, ale Ukraińcom wywróciła ona życie na poziomie bytowym. Wielu zmieniło miejsce zamieszkania, wielu straciło swoje domy, każda rodzina ma bliskie osoby, które zginęły. Dziś wszystko, co było wcześniej, wydaje mi się całkowicie innym życiem.
Czytaj więcej: Tusk w Kijowie: „Polska zrobi wszystko, aby Ukraina zwyciężyła”
„Drabina”, Pani najnowsza książka, to historia introwertycznego Tolika, do którego hiszpańskiego domu po wybuchu wojny zjeżdża jego ukraińska rodzina. Ile w tej opowieści historii z Pani życia, a ile wymyślonych na podstawie własnych doświadczeń?
Powiedziałabym, że odpowiedź leży gdzieś po środku. Co ciekawe, w książce nie ma ani jednego dziecka, a jak wspomniałam, było ich przecież wokół mnie mnóstwo. Zresztą sama oczekiwałam wtedy córki, która urodziła się w czerwcu. Ale to dopiero później do mnie dotarło. Dla mnie pisanie jest sposobem refleksji nad tym, co się ze mną dzieje. I ta książka to nie tyle opis doświadczeń, ile raczej refleksje co z nami, Ukraińcami, stało się po 2022 r. Opisuję konkretne doświadczenia, bo my już zrozumieliśmy, że nie jest tak, jak uważaliśmy wcześniej, postrzegając wojnę jako doświadczenie, które wszyscy rozumieją tak samo. Teraz rozumiemy, że to mozaika bardzo różnych doświadczeń. Ludzie przeżywali te dwa lata w bardzo różny sposób. Opisuję tylko mały kawałek, jedną część tej mozaiki, Ukraińców, którzy długi czas żyli za granicą, i uchodźców, którzy do nich przyjechali. Z drugiej strony otrzymałam wiele sygnałów od ukraińskich czytelników, którzy nie wyjeżdżali za granicę, a też znajdują w książce swoje doświadczenia. Oni szukali schronienia u bliskich na Ukrainie, w spokojniejszych rejonach, wyjeżdżali z miast do wsi, małych miasteczek, gdzie wydawało im się, że będzie bezpieczniej. Wiele takich miejsc okazało się zresztą pułapką, jak choćby miejscowości pod Kijowem, które wpadły w rosyjskie ręce i w których było najniebezpieczniej, np. w Irpieniu i Buczy. Generalnie w książce opisuję, jak ludzie żyją wspólnie na tle tragicznych wydarzeń. Z ludźmi, z którymi nigdy nie zamierzali żyć. Nie planujemy przecież w dorosłości, że będziemy mieszkać znowu z rodzicami czy jakimiś dalekimi krewnymi. A tak było nie tylko w Hiszpanii, lecz także w wielu miejscach na Ukrainie, spotkało to wiele rodzin. W zasadzie to takie uniwersalne doświadczenie – postarać się zżyć z innymi ludźmi. Wojna tylko bardziej je uwydatnia.
W Polsce jest już Pani pisarką rozpoznawalną. Na Litwie wciąż mniej znaną. Proszę powiedzieć więcej o sobie Czytelnikom na Wileńszczyźnie.
Dorastałam na Ukrainie, tam skończyłam studia na Kijowskim Uniwersytecie Narodowym. Potem otrzymałam stypendium europejskie i wyjechałam uczyć się do Hiszpanii. Pracowałam tam też trochę na uniwersytecie, ale wróciłam na Ukrainę, by wkrótce wyjechać do Niemiec z mężem, który tam pracował na uniwersytecie. Dziewięć lat żyłam między Ukrainą a innymi państwami. Śniadania jadłam w Niemczech, na obiad przyjeżdżałam do Kijowa. Teraz rozumiem, że to były bardzo szczęśliwe dni w moim życiu. Mam nadzieję, że tak jeszcze będzie, ale kiedy, nie potrafię powiedzieć. Często doceniamy to, co mieliśmy, kiedy już tego nie mamy.
A jak rozpoczęła się Pani pisarska kariera?
Pracowałam w obszarze dezinformacji, rozpoznawania rosyjskiej propagandy, analizowania mediów, a jednocześnie równolegle pisałam. Nie było takiego momentu, w którym postanowiłam, że zacznę pisać. Robiłam to całe życie, starłam się być tego blisko. Tak napisałam swoją pierwszą powieść, która ku mojemu zdziwieniu okazała się na Ukrainie dużym sukcesem, stała się bestsellerem – co w mojej ojczyźnie, szczególnie debiutantom, nie zdarza się często.
Dlaczego zdarzyło się w Pani przypadku?
Po fakcie można tworzyć różne teorie. Gdyby mnie o to spytano zaraz po napisaniu „Nim dojrzeją maliny”, nigdy bym nie powiedziała, że ta książka odniesie jakiś większy sukces. Pisałam ją dla kręgu ludzi bliskich, okazało się, że wyszła daleko poza ten krąg. Myślę, że stało się tak przede wszystkim dlatego, że jest po prostu dobrze napisana i lekko się ją czyta. Ukraińska literatura ma tendencje, w pełni zrozumiałą, produkowania tekstów bardzo dramatycznych, tragicznych, a to dlatego, że historia Ukrainy nie jest prosta, a przez to i książki są często ciężkie. Moje książki czyta się przyjemnie, nie zawierają dramatów, momentów napięć, w których silnie przeżywasz losy bohaterów, często źle się kończące. Styl prezentowany przeze mnie zaczął się u nas dopiero rozwijać, ale boję się, że to, co się wydarzyło w związku z wojną, jeszcze na długie lata utrzyma tę dominującą, dramatyczną tendencję w ukraińskiej literaturze.
Poczucie humoru to jedna z cech charakterystycznych Pani książek.
To prawda, w pierwszej, „Nim dojrzeją maliny”, są zabawne momenty. A druga, „Drabina”, jest jeszcze śmieszniejsza, choć traktuje o wojnie. W jej okolicznościach jest dużo dramatyzmu, ale i dużo śmiechu. Bez względu na okoliczności są przecież w życiu zabawne momenty.
Bardzo ważnymi postaciami w Pani książkach są kobiety, dlaczego?
Prawdopodobnie dlatego, że jeśli przekazuję jakieś doświadczenie, to jest oczywiste, że patrzę na nie oczami kobiety. No i tak je opisuję.
Czemu postanowiła się Pani nauczyć języka polskiego?
Ja w ogóle lubię się uczyć języków, mówię wieloma. A polski? Często bywam w Polsce, szczególnie w ostatnich dwóch latach, dlatego że jeżdżę przez Polskę na Ukrainę i z powrotem. A poczucie, że prawie wszystko rozumiem i jednocześnie nic nie umiem powiedzieć, jest bardzo nieprzyjemne. Dlatego zdecydowałam się nauczyć polskiego.
Jak postępy?
Są. Nadal trudno mi mówić, ale proste zdania potrafię już sformułować bez błędu. Wiele mogę już wytłumaczyć i o wiele lepiej dzięki temu czuję się w Polsce.
A była Pani kiedykolwiek na Litwie, w Wilnie?
Niestety, w krajach bałtyckich nigdy nie byłam. Teraz na Ukrainie często rozmawia się o krajach, do których obowiązkowo musimy pojechać i do których jeździć nie będziemy. Kraje bałtyckie należą zdecydowanie do tych pierwszych, chcemy je poznać i zawieźć do nich całą naszą wdzięczność za to, jak odnoszą się do tego, co dzieje się na Ukrainie. Myślę, że po wojnie popłynie wielki turystyczny potok z Ukrainy do krajów bałtyckich, bo słyszałam o takich planach od niejednej osoby.
Jaki rozwój wydarzeń przewiduje Pani, jeśli idzie o wojnę?
W ukraińskim folklorze nie buduje się takich prostych scenariuszy, w których wiadomo, że wszystko idzie planowo i stopniowo przybliżamy się do zwycięstwa. To tak nie działa. W tych scenariuszach obowiązkowo występują jakieś nieoczekiwane wydarzenia, które zmieniają bieg zdarzeń. I my na Ukrainie na takie nieoczekiwane wydarzenie czekamy. Oczekujemy czarnego łabędzia, o którym pisał Nassim Taleb w swojej książce „Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem”. Ostatnie dwa lata ciągle o tym rozmawiamy. W istocie nie możemy niczego innego oczekiwać. Na razie jednak na horyzoncie widać bardziej czarnego łabędzia lecącego do Rosji, i to takiego, o jakim nawet chyba nie mogłaby pomarzyć. Mam oczywiście na myśli wydarzenia związane ze zbliżającymi się wyborami w Stanach Zjednoczonych. Rozumiemy, że jeśli Rosja się nie zmieni, to jest to wojna na dziesięciolecia, ona się nie skończy ot tak po prostu. Jeśli nawet ta najgorętsza jej faza się uspokoi, to będzie to tylko przerwa, a nie koniec. Można powiedzieć, że z różnymi przerwami ta wojna dla Ukrainy tli się przecież już ok. 300 lat, a tylko w ostatniej fazie dziesięć. Chcemy mieć nadzieję, że nasze pokolenie jeszcze tego doczeka i zobaczy, że Rosja zmieni się w pełni politycznie, ale ja nie widzę nadziei nawet w tym, że w Rosji do władzy dojdzie jakaś opozycja. Zmiana władzy nie zakończy wojny. Aleksiej Nawalny też przecież mówił, że Krym to nie kanapka z kiełbasą i nie zwróci go Ukrainie, jeśli dojdzie do władzy. Rosja powinna dać wolność narodom, którym zabrała ją w poprzednich stuleciach, ale tego bardzo nie lubi robić.
Czytaj więcej Rosyjski opozycjonista: „Polecenie zabójstwa Nawalnego mógł wydać tylko Putin”
Eugenia Kuzniecowa (ur.1987), pisarka, tłumaczka i researcherka. Pochodzi z miejscowości Chomutynci w obwodzie winnickim, w centralnej Ukrainie. Po skończeniu studiów na Kijowskim Uniwersytecie Narodowym uzyskała doktorat z krytyki literackiej w Hiszpanii. Obecnie zajmuje się media researchem, skupiając się na tekstach dotyczących konfliktów i przeciwdziałaniu dezinformacji. Za debiut prozatorski „Nim dojrzeją maliny” została wyróżniona Europejską Nagrodą Literacką. Jej najnowsza książka „Drabina” otrzymała prestiżową nagrodę Ukraine Book of The Year – ukraińskiej książki roku.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” ” Nr 07 (22) 24/02-01/03/2024