Nowelizacja ustawy o mobilizacji poruszyła ukraińskie społeczeństwo. Ustawa ma wejść w życie 18 maja.
– W obecnej sytuacji brakuje nie tylko amunicji i broni. Zwyczajnie też brakuje ludzi. Z jednej strony konieczne jest uzupełnianie strat. Z drugiej – potrzebna jest rotacja żołnierzy, którzy przebywają na froncie nawet od dwóch lat – zaznacza w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Artur Żak, polski dziennikarz ze Lwowa.
Czytaj więcej: Artur Żak: „Ukraina wygrała wojnę o prąd”
Reakcja Litwy i Polski
Kwestia mobilizacji, która ma obejmować również obywateli przebywających poza granicami kraju, wywołała reakcję wśród polityków Litwy i Polski. Minister obrony narodowej RP Władysław Kosiniak-Kamysz oświadczył, że obowiązkiem każdego obywatela jest bronienie swego kraju. – My już dawno sugerowaliśmy, że jesteśmy też w stanie pomóc stronie ukraińskiej w tym, żeby ci, którzy są objęci obowiązkiem służby wojskowej, udali się do Ukrainy – oświadczył polski polityk.
Jego litewski odpowiednik Laurynas Kasčiūnas również nie wykluczył, że Litwa może pomóc Kijowowi w dostarczaniu poborowych. Co prawda jego późniejsze wypowiedzi były bardziej stonowane.
Polskie MSZ zadeklarowało, że jeśli strona ukraińska zwróci się z taką prośbą, to Polska „będzie działać zgodnie z polskim i europejskim prawem”. Tymczasem szefowa litewskiego Departamentu Migracji Evelina Gudzinskaitė odpowiedziała, że na tym etapie Litwa nie ma żadnych podstaw prawnych, aby pomóc Ukrainie z mobilizacją.
Szacuje się, że na Litwie może przebywać ponad 20 tys. obywateli Ukrainy podlegających ustawie o mobilizacji. – Mobilizacja trwa de facto od początku stanu wojennego, czyli od 24 lutego 2022 r. Od tej daty automatycznie zaczęła działać ustawa. Prawo nie było doskonałe. Przez dwa lata trwały dyskusje polityczne na ten temat jej nowelizacji. Najbardziej zagorzałe debaty toczyły się przez ostatnie pół roku, aż wreszcie nowelizacja została uchwalona i podpisana przez prezydenta. Finalny wariant różni się trochę od projektu początkowego, ponieważ wypadł bardzo poważny punkt o demobilizacji, czyli nie ma nic o tym, kiedy żołnierze walczący na froncie ponad dwa lata będą mogli ubiegać się o rotację. Obecnie jest tak, że wszyscy podlegający obowiązkowej służbie wojskowej lub będący zawodowymi żołnierzami muszą pozostać w wojsku do końca stanu wojennego – tłumaczy Żak.
Uspokoić społeczeństwo
Zdaniem naszego rozmówcy działania ukraińskiego MSZ miały raczej charakter PR-owy. – Po 18 maja, kiedy ustawa wejdzie w życie, obowiązkowi służby wojskowej będą podlegali mężczyźni od 25. do 60. roku życia, a nie jak wcześniej od 27. Będzie on też obejmował kobiety, które mają odpowiednie kwalifikacje, jak np. pracowniczki sektora ochrony zdrowia. Największa jednak wrzawa medialna wybuchła powstał nie w związku z nowelizacją, ale w związku z komunikatami i rozporządzeniami Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy. Bo faktycznie, wydziały konsularne na całym świecie zawiesiły świadczenia usług konsularnych dla osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej. To dotyczyło wydawania paszportów lub dowodów tożsamości. Na tym polega cały szkopuł, ponieważ Ukraina jest stroną licznych konwencji międzynarodowych, które zakazują pozbawiania dostępu obywateli do usług konsularnych – podkreśla dziennikarz.
Słowa polityków z Polski i Litwy, zdaniem dziennikarza, również były skierowane na „rynek wewnętrzny”. – Politycy ukraińscy chcieli uspokoić nastroje wewnątrz kraju. Mieszkańcy Ukrainy są oburzeni tym, że są osoby, które wyjechały za granicę i nie spełniają swego obowiązku wobec ojczyzny. To samo dotyczy polityków europejskich, którzy kierowali słowa do swoich obywateli, którzy są niezadowoleni z tego, że mężczyźni, którzy powinni odbywać służbę wojskową na Ukrainie, nadal przybywają w ich krajach. Jeśli weźmiemy czynnik moralny, to oczywiście, każdy obywatel ma obowiązek obrony własnego państwa. To samo dotyczy obywateli krajów europejskich, bo to faktycznie kłuje w oczy, że my wspieramy i pomagamy Ukrainie, a tu wielu młodych Ukraińców bawi się w Warszawie lub Wilnie. Zalecałbym jednak, aby polityk w swoich wypowiedziach kierował się logiką. Kiedy polski minister obrony mówi, że będzie sprzyjał powrotowi na Ukrainę osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej, to chciałbym wiedzieć, w jaki sposób chce to zrobić. Bo zgodnie z prawem narodowym nie można deportować lub dokonać ekstradycji obywatela do kraju, w którym jest toczona wojna – dodał Żak.
Nasz rozmówca nie wyklucza, że w przyszłości normy prawa międzynarodowego mogą zostać zmienione. – Tyle rzeczy ostatnio na świecie się zmieniło, że nie zdziwiłbym się, gdyby tego typu deportacje lub ekstradycje zaczęły być wykonywane. Moim zdaniem międzynarodowe prawo humanitarne ustalone po 1945 r. oraz dopracowane w latach 70. XX w. rozsypało się jak domek z kart. Stało się to oczywiście przez działania Federacji Rosyjskiej i jej sojuszników. Ten porządek, do którego się odwołujemy, już przestał istnieć – nie kryje lwowski dziennikarz.
Podziały na Ukrainie
Polak ze Lwowa raczej nie przewiduje tego, że po 18 maja Ukraińcy mieszkający poza granicami kraju zaczną masowo zapisywać się do armii.
– Na to nie ma szans. Ci, którzy chcieli wrócić, chcieli wziąć udział w walce, już tego dokonali. Widzieliśmy na początku wojny rzesze ludzi, którzy porzucali miejsca pracy w Polsce lub na Zachodzie – a często oni tam pracowali od wielu lat – i powracali na Ukrainę, by bronić własnego kraju. Jeśli ktoś przez ponad dwa lata nie dokonał takiego wyboru, to moim zdaniem nic go do tego nie przymusi – podkreśla Żak.
Ponad dwa lata wojny uwidoczniły pewne pęknięcia w ukraińskim społeczeństwie. – Podziały w społeczeństwie są widoczne. Stąd też mamy do czynienia z tak głośnym komunikatem Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy. Faktycznie, część mieszkańców Ukrainy może mieć żal do swoich współobywateli, którzy wyjechali. Tylko jest tak, że pieniądze zarabiane na Zachodzie w istotny sposób zasilają budżety domowe na Ukrainie. A tym samym też budżer państwa ukraińskiego. To są niemałe kwoty. Nastawienie obywateli Ukrainy jest w dużym stopniu zależne od tego, kto jest w jakiej sytuacji. W przypadku rodziny, która ma takie osoby poza granicami kraju, to ich podejście i stosunek jest zdecydowanie łagodniejsze. Jeśli rodzina takich osób za granicą nie posiada, a jeszcze nie daj Boże, ktoś z bliskich zginął lub został ranny, to w tym przypadku opinie są zdecydowanie bardziej radykalne – kwituje Artur Żak.
Czytaj więcej: Artur Żak: „Wyjątkowo ważna wizyta dla lwowskich Polaków”
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 18 (53) 11-17/05/2024