– Ostatnia znacząca wystawa monograficzna poświęcona Józefowi Chełmońskiemu miała miejsce w Muzeum Narodowym w Poznaniu w 1987 r., konsultowaliśmy się zresztą z jej kuratorem Tadeuszem Matuszczakiem, służył nam przy tworzeniu katalogu, który towarzyszy naszej wystawie – mówi Wojciech Głowacki, kurator wystawy „Chełmoński” w Muzeum Narodowym w Warszawie.
– W środowisku muzealników od dłuższego czasu mówiło się, że już czas najwyższy podjąć dorobek Chełmońskiego, którego reprodukcje obrazów wiszą w prawie każdej polskiej szkole i wielu domach. Szersza znajomość jego twórczości ogranicza się jednak do raptem kilku dzieł, takich jak: „Babie lato”, „Czwórka” czy „Kuropatwy”, a przecież cała jego twórczość jest bardzo bogata. Artysta pochodził z Mazowsza, był z nim związany, w naszym muzeum mamy największy zbiór jego obrazów, liczący ponad 50 dzieł, kilkanaście szkicowników i rysunków. Uważaliśmy więc, że jest poniekąd naszym obowiązkiem, by tę twórczość opracować – nie kryje kurator.
Kronika życia wsi
Urodzony 175 lat temu Józef Chełmoński wywodził się z mazowieckiej szlachty. Jego dziadek, również Józef, był osobistym sekretarzem Michała Hieronima Radziwiłła. Izabela z Łoskowskich Chełmońska, matka artysty, uchodziła za osobę rozmiłowaną w literaturze i sztuce, miała opinię bardzo kulturalnej. Ojciec, Józef Adam, był człowiekiem utalentowanym muzycznie i malarsko, grał na skrzypcach, szkicował. Niedaleko Łowicza dzierżawił majątek Boczki, w którym przyszedł na świat jego syn – przyszły malarz.
Do czasu wyjazdu do gimnazjum do Warszawy – gdzie w latach 1867–1872 uczył się w Klasie Rysunkowej u Wojciecha Gersona – Chełmoński mieszkał w Boczkach. Poznał wieś w dzieciństwie i z niej czerpał motywy do swoich pierwszych obrazów. Jednym z jego ulubionych motywów, w których dokumentował i odtwarzał rzeczywistość, był widok na wiejski dom lub przydrożny zajazd, często wzbogacony o rozbudowaną scenę rodzajową.
– Zdecydowaliśmy się na układ tematyczny wystawy, nie do końca chronologiczny – tłumaczy kurator Głowacki. – Skupiamy się na trzech najważniejszych zagadnieniach twórczości Chełmońskiego. Pierwszym jest malarska kronika życia wsi. Pokazujemy go jako obserwatora doskonale znającego prowincję Królestwa Polskiego zaboru rosyjskiego, a także Ukrainę, do której regularnie jeździł. Ich życie obserwuje ze znawstwem, ale też uczuciem, emocją, kolorem i dynamiką. W ten sposób przedstawia swoją interpretację scen wiejskich, które są inspirowane faktycznymi wydarzeniami, a jednak nie są przecież fotografią konkretnych zdarzeń.
Prezentacje wiejskiego życia uzupełniają na obrazach Chełmońskiego widoki tłumnych jarmarków. Starał się oddać atmosferę hałaśliwego, gwarnego targu przyciągającego najróżniejsze ludzkie typy: żydowskich i ormiańskich kupców, szlachtę i ziemian, drobnych handlarzy i wędrownych żebraków.
Istotnym tematem w twórczości Chełmońskiego są sceny myśliwskie, choć on sam nie lubił polowań. Ich gwałtowne sceny często osadzał w spokojnej scenerii. Swobodny, sumaryczny sposób oddania form i faktur śniegu, błota i roślinności kontrastuje z precyzyjnym rysunkiem ludzi i zwierząt.
Niekiedy Chełmoński rezygnował z dynamiki na rzecz ukazania atmosfery ciszy i skupienia. W obrazach „Zjazd na polowanie”, „Wyjazd na polowanie” czy „Dojeżdżacz” zwrócił uwagę na służebną rolę chłopów w tej popularnej wówczas rozrywce elit.
Fascynacja końmi
„Życie Chełmońskiego można podzielić na kilka okresów: młodość spędzoną na edukacji artystycznej w Warszawie i Monachium, następnie kilkunastoletni pobyt w Paryżu i wreszcie ćwierćwiecze pracy twórczej po powrocie do Polski” – słyszą w swoich audioprzewodnikach zwiedzający warszawską wystawę. Prowadzą ich po niej dobrze rozpoznawalne głosy lektorki i dziennikarki Krystyny Czubówny i przyrodnika Adama Wajraka.
Przez całe życie Chełmoński pozostawał pod urokiem koni, był zresztą świetnym jeźdźcem. – Pokazujemy fascynację Chełmońskiego tymi zwierzętami, która zaznacza się u niego od wczesnej młodości – mówi Wojciech Głowacki. – Konie to w ogóle ważny temat dla malarstwa tego czasu, malują je Wojciech Kossak, Józef Brandt, ale Chełmoński, jak się często podkreśla, umie malować konie z daleko posuniętym indywidualizmem, umie przedstawić ich charakter. Dążył do jak najbardziej dynamicznych układów kompozycyjnych. Szukał jak najwyższej ekspresji. Chciał zachwycać publiczność. Przedstawiał konie pędzące wprost na widzów, jak choćby w wielkoformatowym obrazie „Czwórka”, co jest trudnym zabiegiem, wymagającym technicznie.
Podczas trwającego 12 lat pobytu w Paryżu jednym ze znaków rozpoznawczych artysty były świetnie sprzedające się płótna, ukazujące pełne energii konie w zaprzęgach, a także sceny rozgrywające się na jarmarkach i przed karczmą, w których pierwszoplanową rolę odgrywały sugestywnie oddane rumaki. Potrafił po mistrzowsku oddać budowę anatomiczną tych zwierząt, napięcie ich mięśni, umaszczenie oraz lśniącą w słońcu sierść. Przedstawiał konie w najrozmaitszych sytuacjach. Najchętniej malował je na wpół dzikie, nieposkromione, ujawniające ogromną siłę i żywiołowy temperament, w szalonym pędzie pokonujące kresowe bezdroża, pełne błota i śniegu. Chętnie kontrastował energiczny ruch zwierząt ze statycznymi elementami kompozycji, jak choćby w obrazie „Polska furmanka”.
Artysta – co wielokrotnie podkreślali jego współcześni – miał niezwykłą pamięć wzrokową, pozwalającą zaobserwować i uchwycić najdrobniejsze elementy ruchu zwierząt. Komentatorzy podkreślali upodobanie Chełmońskiego do malowania końskich sylwetek w trudnych, wymagających skrótach perspektywicznych i w niezwykłych pozach, opartych jednak na obserwacji zwierząt.
Malarz przełomu
– Ostatnia część naszej wystawy to jakby zupełnie inna opowieść – kontynuuje kurator Głowacki. – Trochę wystawa w wystawie. Można by sądzić, że to zupełnie inny malarz, ponieważ od końca lat 80. XIX w. w twórczości Józefa Chełmońskiego wyraźnie zaczyna dominować pejzaż. Całkowicie zmienia perspektywę, z której patrzy na naturę, kiedy po powrocie z Francji poświęca się jej studiowaniu. Osiada na wsi w Kuklówce pod Łowiczem, wychodzi w pole, obserwuje motywy, które przenosi do swojej pracowni. Człowiek przestaje mu być potrzebny. Zaczyna rysować się u niego tendencja sumarycznego patrzenia na krajobraz, pozwala sobie na znacznie większą swobodę, podkreśla odwieczność, niezmienność natury. Prowadzi go to w stronę symbolizmu. Oprócz tego, że jest uważany za jednego z głównych przedstawicieli malarstwa realistycznego, jednego z najlepszych w Polsce, to staje się też prekursorem nowocześniejszych nurtów malarstwa, czego przykładem obraz „Kuropatwy” ze zbiorów naszego muzeum.
Niekonwencjonalny sposób bycia Chełmońskiego bywał określany przez współczesnych mu jako dziwaczny. Tak mówiła o nim choćby Helena Modrzejewska. Anegdota głosi, że w młodości pod frak zakładał ludową ukraińską koszulę z czerwonym haftem. Podczas studiów w Monachium budził natomiast powszechne zdziwienie, nosząc czerwone rajtuzy rosyjskiej konnicy, granatową ułańską kurtkę i… czapkę konduktorską Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.
W ostatnich latach życia unikał kontaktów towarzyskich, nie przywiązywał większej wagi do wyglądu. Nosił gęstą, nieuczesaną brodę, słomkowy kapelusz i buty z wysokimi cholewami. Na jedynym zachowanym malarskim autoportrecie przedstawił się w wieku 53 lat. Wizerunek brodatego mężczyzny, patrzącego przenikliwym wzrokiem, współgra ze wspomnieniami osób odwiedzających go we wsi Kuklówka na Mazowszu, gdzie mieszkał od 1888 r.
– Artysta kreował swój wizerunek świadomie – tłumaczy Głowacki. – Warto patrzeć na to jak na strategię, którą stosował konsekwentnie od młodości. Rzeczywiście był trochę niezręczny, nie do końca odnajdywał się w konwenansach. Jego żona wspominała, że nawet oświadczył jej się oryginalnie. Interakcje z ludźmi sprawiały mu pewną trudność. Po powrocie z Francji mieszkał sam, stał się odludkiem, kontakty ograniczył do najbliższych przyjaciół. Ale ten ekscentryzm to było też coś więcej niż poza, miał chyba głębsze przyczyny. Sposób jego zachowania wpisywał się jednak w oczekiwania wobec artysty, który ma się przecież odróżniać, być oryginalny, szokować.
Czytaj więcej: Picasso w Warszawie, czyli tłumy w Muzeum Narodowym
Wystawa „Chełmoński” – której kuratorką wespół z Wojciechem Głowackim jest także Ewa Micke-Broniarek – potrwa w Warszawie do 26 stycznia przyszłego roku. Od 6 marca do 29 czerwca będzie ją można oglądać w Muzeum Narodowym Poznaniu, a od 8 sierpnia do 30 listopada w Muzeum Narodowym w Krakowie. – W zasadniczym rdzeniu wystawa będzie niezmienna, ale każde z muzeów historię Chełmońskiego opowie na swój sposób – zaznacza kurator Wojciech Głowacki.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 42 (126) 09-15/11/2024