Więcej

    Jest taki kraj!

    Spróbujcie sobie wyobrazić kraj, w którym na żadnej drodze żaden kierowca nie przekracza dopuszczalnej prędkości. Jeśli w mieście znak ogranicza ją do 30 km/h, wszyscy gęsiego jadą 30. Jeśli można jechać na znakomicie utrzymanej i wyprofilowanej trasie maksymalnie dopuszczalne 120, to nikomu nawet do głowy nie przyjdzie wdepnąć 121. Powiecie: niemożliwe. Dwa tygodnie temu też bym pewnie tak powiedział. Wakacyjny nurt zawiódł mnie jednak do Szwajcarii i po spędzonym w niej tygodniu nie tylko mówię że to możliwe, ale zapewniam, że stuprocentowo pewne.

    Oj, namęczyłem się na tych szwajcarskich szosach, przyznaję. Odcinki krótkie, ale koncentracja do maksimum, więc i zmęczenie jak po długiej trasie. Żadnym szarlatanem drogowym nie jestem, mandaty łapię z rzadka, przez 35 lat za kółkiem policzyłbym je na palcach rąk, a i tyle bym nie potrzebował. Pewne złe przyzwyczajenia jednak wykształciłem. I jak z góry na autostradzie jest 80, to pozwalam się dobremu autu nie „męczyć”, tylko spokojnie schodzić do rozsądnych, w moim odczuciu, 83 czy 86. Przecież inni też tak robią. Nie tylko w Polsce zresztą. W Niemczech, na Litwie, w Czechach, Francji, Włoszech.

    Tylko nie w Szwajcarii. Dlaczego? Bo tam wiedzą, że każdy kilometr kosztuje, a nie wiedzą, gdzie kryje się rejestrator. Ale to chyba niejedyny powód. Szwajcarzy rozumieją, że prawo jest po to, by go przestrzegać, a nie by je obchodzić. A rozumieją, bo każdego dnie przekonują się, że ono służy ludziom, a nie ma za zadanie utrudniać im życia.

    Byłbym nieuczciwy, pisząc, że spotkałem choć jeden znak z ograniczeniem, który pozbawiony był sensu. Który rodziłby podejrzenia, że stoi tylko po to, by tuż za nim stał fotoradar. Nie, wszystkie miały uzasadnienie i sam przynajmniej dwa razy na tym skorzystałem, bo mając wątpliwości, gdzie zjechać, przy wolniejszej prędkości współużytkowników mogłem w ostatniej chwili zmienić pas na właściwy.

    Dziwny kraj ta Szwajcaria. Łatwiej trafić szóstkę w totka niż znaleźć wyrzucony papierek po cukierku na ulicy, leśnym szlaku gdzieś w górach czy na plaży nad alpejskim jeziorem. Wodę pić można z każdej fontanny, w rzekach i jeziorach jest tak krystalicznie czysta jak w telewizyjnych reklamach. Pociągi się nie spóźniają, tiry nie pędzą tranzytem po autostradach, bo muszą przejechać na platformie kolejowej.

    Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku, pewne jest jak w banku, a dziury są tylko w serze. A mimo wszystko człowiek na koniec stawia sobie pytanie: czy oni tu czasem nie mają za nudno?


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 30 (84) 26/07-01/08/2025