Wiadomość o przelocie rosyjskiego drona nad naszą wschodnią granicą rozgrzała do czerwoności głowy i języki. Obnażyła nasze braki i luki w obronie, spowodowała olbrzymie straty – nie tylko wizerunkowe. I właściwie nie ma znaczenia, czy rzeczywiście ten dron przeleciał, czy gdzieś spadł, czy też go w ogóle nie było; można zaryzykować tezę, że sama informacja wywołała szkody większe, niż gdyby trafił w jakiś, nawet strategiczny cel.
Przede wszystkim, jak zwykle, zawiodła duża część mediów, podając niezweryfikowane informacje, grzejąc temperaturę wypowiedziami nie zawsze kompetentnych komentatorów czy poddając w wątpliwość kompetencje służb i instytucji tam, gdzie nie mają kwalifikacji, by te kompetencje oceniać. Nazywajmy rzeczy po imieniu: pogoń za sensacją i ignorowanie konsekwencji tej pogoni nie jest dziennikarstwem. Nie ma znaczenia, jak zajmującego się taką działalnością nazwiemy – czy to będzie „mediaworker”, czy „filadelfijus”, czy jeszcze inaczej – tego rodzaju postawa jest szkodliwa społecznie w czasach pokoju, a zwyczajnie groźna w czasach wojny. Ale też tak samo szkodliwa i niebezpieczna jest tego rodzaju działalność w sieciach społecznościowych „zwykłych” ludzi, którzy udostępniają najróżniejsze śmieci z wątpliwych źródeł i tak rozsiewają panikę. Bo – co to szkodzi na Telegramie rozesłać filmik z dronem (nieważne, że na nagraniu jest Donbas, nie Wileńszczyzna), okraszony własnymi obelgami pod adresem rządzących? Otóż szkodzi. Powodowany w ten sposób chaos informacyjny skutkować bowiem będzie znieczuleniem na realne zagrożenia, kiedy będzie potrzebna realna pomoc – a ta wówczas nie nadejdzie, bo wszyscy będą komentować w internecie.
Niestety, tego rodzaju sytuacje będą się powtarzać. W sytuacji, kiedy rosyjski agresor wystrzeliwuje w cele cywilne na Ukrainie po tysiąc dronów każdej nocy, nieuniknione jest, że jeden czy drugi zboczy z celu i poleci gdzieś indziej, w tym do nas. Nie jest też wykluczone, że agresor, który przecież i nasze istnienie podaje w wątpliwość, może wystrzelać drony w naszą stronę celowo. Mogą one być uzbrojone w ładunki wybuchowe, mogą zaś być zupełnie „puste”, nastawione właśnie na sianie zamętu w przestrzeni informacyjnej.
W obliczu zagrożeń informacyjnych najsilniejsza nasza broń jest zarazem najtańsza – jest to spokój. Od jego zachowania zależy, czy zachowamy też wszystko inne.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 31 (87) 02-08/08/2025