W każdej klasie znajduje się dziecko, które – choć z pozoru nie sprawia poważnych problemów – nie chce się uczyć, rozprasza się, odmawia współpracy lub celowo przeszkadza innym. Często nie jest agresywne, ale „kręci się”, „burczy”, udaje samochód, ignoruje polecenia, a na zwróconą uwagę reaguje śmiechem. W takich sytuacjach my jako rodzice bywamy bezradni, a jako nauczyciele – tracimy cierpliwość. Klasa nie może normalnie pracować.
W takich momentach wielu z nas ma ochotę westchnąć: „Potrzeba dużo cierpliwości!”. I to prawda. Ale cierpliwość to nie wszystko. Potrzebujemy też strategii – praktycznych, konkretnych działań, które pomogą dziecku wejść na ścieżkę samoregulacji, nauki i współpracy z innymi.
Co może oznaczać takie zachowanie?
Zanim przypiszemy dziecku „lenistwo” czy „złośliwość”, warto zastanowić się, co naprawdę kryje się za jego zachowaniem. W pedagogice coraz częściej mówi się, że każde trudne zachowanie ma swoją funkcję – jest odpowiedzią na coś, z czym dziecko sobie nie radzi lub co próbuje nam przekazać w niewerbalny sposób.
Czasem to próba uniknięcia zadania, które przerasta jego możliwości. Dziecko nie zna jeszcze wszystkich liter, nie potrafi pisać, czytać, liczyć. Każda lekcja to dla niego stres – dlatego woli „pojeździć samochodem” po ławce, udając, że go to nie obchodzi. W rzeczywistości to strategia obronna, którą wybiera, zamiast przyznać się do trudności.
Czasem to forma walki o uwagę dorosłych – bo tylko wtedy, gdy przeszkadza, ktoś naprawdę się nim zajmuje. Innym razem to reakcja na przeciążenie: za dużo bodźców, za dużo oczekiwań, zbyt trudne tempo pracy, zbyt głośno, zbyt długo. A bywa i tak, że to pierwszy widoczny sygnał niezgłoszonych jeszcze potrzeb edukacyjnych, np. spektrum autyzmu, trudności w rozwoju mowy itp.
Jedna z koleżanek nauczycielek edukacji wczesnoszkolnej (klasy 1–4) opowiadała niedawno historię chłopca z pierwszej klasy. Nie potrafił pisać liter, nie czytał. Podczas lekcji burczał, mruczał, udawał, że jest samochodem. Przeszkadzał kolegom, hałasował, śmiał się głośno, kiedy pani zwracała mu uwagę. Z pozoru wyglądało to na zwykłe wygłupy. Ale kiedy nauczycielka zaczęła go uważniej obserwować, dostrzegła coś więcej. Zauważyła, że chłopiec zaczynał „wariować” zawsze wtedy, gdy klasa dostawała zadania pisemne. Że unikał siadania w ławce. Że nie odróżniał niektórych liter, mylił „b” i „d”, nie potrafił ułożyć wyrazu z podanych sylab. Kiedyś, zupełnie niechcący, usłyszała, jak mówi do kolegi: „Ja to jestem głupi, ja nigdy się nie nauczę…”. I wtedy wszystko zaczęło układać się w spójną całość. To nie był „niegrzeczny chłopiec”. To było dziecko, które nie wiedziało, jak sobie poradzić z frustracją i wstydem. Dziecko, które nauczyło się, że lepiej się wygłupiać, niż pokazać, że coś jest dla niego trudne.
To nie znaczy, że mamy akceptować każde trudne zachowanie. Klasa musi mieć warunki do pracy, a nauczyciel – prawo do prowadzenia zajęć bez ciągłych zakłóceń. Ale to znaczy, że musimy zrozumieć, co dzieje się pod powierzchnią – bo tylko wtedy możemy skutecznie pomóc.
Rola nauczyciela: zauważyć, nie zignorować
Nauczyciel nie jest terapeutą ani psychologiem, ale to on jako pierwszy zauważa, że coś nie gra. Jego zadaniem nie jest szukanie diagnozy, lecz uważna obserwacja. Notowanie, w jakich sytuacjach pojawiają się trudności. Rozmowa z rodzicami – nie w tonie oskarżenia, ale wspólnego szukania rozwiązań. Współpraca z pedagogiem specjalnym, jeśli jest dostępny, oraz z innymi specjalistami. A przede wszystkim – otwartość na modyfikację sposobu pracy z klasą.
Może trzeba zmienić formę zadań. Może warto wprowadzić więcej ruchu. Może da się znaleźć coś, w czym dziecko będzie dobre – nawet jeśli to nie będzie pisanie, tylko rysowanie, składanie modeli albo opowiadanie historyjek.
Rola asystenta ucznia: wsparcie tu i teraz
Jeśli w klasie obecny jest asystent ucznia (najczęściej jest kierowany wyłącznie do pomocy z dziećmi o specjalnych potrzebach edukacyjnych), jego rola może mieć kluczowe znaczenie dla powodzenia całego procesu edukacyjnego – zwłaszcza w przypadku dzieci, które z różnych powodów nie radzą sobie z nauką i funkcjonowaniem w grupie. Asystent to nie strażnik porządku ani „ochroniarz” nauczyciela. To osoba, która w najtrudniejszych momentach staje się pomostem między dzieckiem a klasą, między dzieckiem a nauczycielem, a czasem nawet między dzieckiem a jego własną frustracją.
Asystent może usiąść blisko ucznia, który nie nadąża, jest rozproszony lub zwyczajnie zrezygnowany. Może delikatnie podsunąć kartkę, przypomnieć, które zadanie wykonuje klasa, pomóc w pierwszym kroku: „Zobacz, narysuj tylko kółeczko – to będzie litera »o«. Świetnie, już jest!”.
Wspiera dziecko w skupieniu się, nie wywierając presji. Daje mu możliwość poczucia się uczestnikiem lekcji, nawet jeśli na zupełnie innych zasadach niż reszta klasy. Tłumaczy polecenia prostszym językiem, pomaga odnaleźć się w materiale, ale też reguluje emocje dziecka – często swoją obecnością, spokojnym głosem, prostym gestem. Nie jest nauczycielem. Nie jest terapeutą. Ale bywa dla dziecka jedyną osobą, która w danej chwili nie oczekuje, że będzie „jak wszyscy”, tylko że będzie sobą – i spróbuje choć trochę.
Rola rodzica: nie przerzucać winy, szukać rozwiązań
Rodzic, który słyszy, że jego dziecko przeszkadza, też nie ma łatwo. Często czuje się oceniany, winny, bezradny. Ale właśnie dlatego tak ważne jest, by nie przerzucać odpowiedzialności, tylko szukać rozwiązań.
Powiedzieć nauczycielowi, jak dziecko zachowuje się w domu. Co lubi. Czego się boi. Co działa, a co zupełnie nie. Jeśli problemy się powtarzają – nie bać się wizyty w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Diagnoza nie jest etykietką. Jest mapą, dzięki której można lepiej zaplanować podróż.
To nie dziecko ma problem. Problem mamy wszyscy – nauczyciel, rodzic, klasa i ono samo. Ale też wszyscy mamy wpływ. Jeśli połączymy siły, możemy stworzyć środowisko, w którym nawet najbardziej zagubione dziecko poczuje się bezpieczne i gotowe do nauki. Nie od razu. Nie z dnia na dzień. Ale krok po kroku – z uważnością, życzliwością i nadzieją, że każdy ma w sobie potencjał. Trzeba go tylko odkryć.
I najważniejsze: nigdy nie wolno tracić nadziei, że to dziecko się nauczy. Bo każde dziecko chce się uczyć. Jeśli nie potrafi – to znaczy, że jeszcze nie znaleźliśmy właściwej drogi.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 38 (107) 20-26/09/2025