Chodzi oczywiście nie o lampkę szampana, którą polskie i litewskie władze mogłyby wznieść za pomyślnie rozwiązane problemy polskiej mniejszości, lecz o zwykłą żarówkę elektryczną.
Najważniejsze tu są zmagania o wpływy w sektorze energetycznym. O to, kto po zamknięciu elektrowni atomowej w Ignalinie będzie najważniejszym dostawcą energii elektrycznej do milionów właśnie żarówek w tym regionie. Bo ten też będzie najważniejszym graczem w tym regionie – również w polityce. Litwa ma tu naturalnie chronić swoje interesy, bo głównie o litewskie żarówki w tej rozgrywce chodzi. Naturalnym sojusznikiem jest Polska, której północno-wschodnie tereny również niebawem odczują głód energetyczny. Naturalnym zaś przeciwnikiem staje Rosja, która przejmując wpływy w sektorze energetycznym, przejęłaby też inicjatywę polityczną w regionie „pribałtyki”, jedynym na przestrzeni postsowieckiej w miarę wolnym od wpływów Kremla.
Czy Polsce i Litwie razem, bo z osobna na pewno nie, uda się przeciwstawić hegemonii Kremla i, tak jak przed 20 laty zdobywając dla swoich narodów swobody demokratyczne, obronić dziś wolność energetyczną?
Ostatnio będąc na Litwie, prezydent Lech Kaczyński powiedział, że interesy Polski i Litwy w olbrzymiej większości są te same i trzeba potrafić wspólnie o nie walczyć. Przy okazji wileńskich spotkań było więcej podobnych oświadczeń o wspólnych interesach i o wspólnym doświadczeniu historycznym, „które powinno łączyć, a nie dzielić”.
„Musimy pamiętać, że w tym realnym świecie tylko razem możemy osiągnąć to, co nam, Litwinom i Polakom, historycznie się należy, bo nie chcemy niczego więcej” – powiedział prezydent Polski.
Polski prezydent mówił również o sprawach dzielących, czyli o problemach Polaków na Litwie. Prezydent zauważył, że te „problemy są powoli, ale rozwiązywane”, co skłania polską stronę do „cierpliwości w partnerstwie z Litwą”.
„Ale ze względu na naszą wspólną historię, która (…) liczy 623 lata, możemy pozwolić na taką cierpliwość” – powiedział Lech Kaczyński.
Zbieżność tych i wielu innych ostatnich wypowiedzi zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie sugeruje, że sprawy mniejszości polskiej na Litwie mogą zostać niebawem spalone na ołtarzu wspólnych interesów, dla których, jak sugeruje się, litewscy Polacy nie mają zrozumienia.
Lutowe wydanie pisma polskich Litwinów „Aušra” w obszernym materiale i „powołując się” na wyimaginowane (autor twierdzi, że w nich „Litwini są zazwyczaj nazywani »kłumpiaki« lub »mużycki naród«” – co jest zwyczajnym kłamstwem) komentarze internautów na stronie internetowej „Kuriera”, wyciąga zaskakujący wniosek o braku „tożsamości obywatelskiej” u litewskich Polaków.
„Powiedziałbym, że wśród nas bardzo rzadko, czy też w ogóle nie zdarzają się przypadki publicznego ignorowania interesów państwa polskiego, czy przejawy szowinizmu” – pisze o obywatelskiej postawie polskich Litwinów autor materiału Tadas Bagdonavičus, wiceprezes wspólnoty polskich Litwinów, i wyjaśnia, że „to samo powiedzieć o litewskich Polakach byłoby trudno!”.
„Miejmy nadzieję, że na to zwrócą uwagę również politycy Polski, którzy wspierają narodową tożsamość litewskich Polaków i nie zastanawiają się o skutkach – mogą one z czasem doprowadzić do dużych nieporozumień, gdyż mniejszość narodowa, której brakuje tożsamości obywatelskiej, zawsze będzie niezadowolona z państwa!” – wnioskuje autor.
Ostrzeżenie te jest obecne nie tylko w artykule w „Aušrze”, ale też jest lejtmotywem przemówień oficjalnych i tych mniej oficjalnych rozmów przy okazji kolejnych polsko-litewskich spotkań na wysokim szczeblu. Żadna ze stron, dziś jednak, wydaje się, nie wie, w jaki sposób „obudzić tożsamość obywatelską” w litewskich Polakach. A trzeba przecież tak mało – wystarczyłoby przestać ich traktować jak potencjalne zagrożenie i kulę u nogi, a zacząć jak pełnoprawnych obywateli. Niestety, od niemal dwudziestu lat jest to tylko sfera obietnic polityków.