20 lat, a faktycznie dwadzieścia i jeden rok, odkąd polska mniejszość na Litwie reaktywowała swoją zorganizowaną działalność. Jak z perspektywy czasu Pan ocenia te lata działalności polskich organizacji, które łączy dziś Związek Polaków na Litwie?
Samo zorganizowanie się polskiej społeczności odbyło się w odpowiednim czasie. Wtedy dojrzała taka chwila, były też warunki. W Instytucie Pedagogicznym spotkała się pierwsza inicjatywna grupa, która i postanowiła o tworzeniu struktur polskich w terenie, w zakładach, na uczelniach. Byliśmy pierwsi, wcześniej niż „Sąjūdis”.
Patrząc z perspektywy tych 20 lat — różnie było. Zresztą różnie też powinno być. Należy jednak zauważyć, że jeśli w okresie 20–lecia międzywojennego Polacy na Kowieńszczyźnie praktycznie przestali istnieć, a procentowo wtedy stanowili podobny odsetek jak na Wileńszczyźnie, kiedy wchodziliśmy w niepodległość, to zawdzięczając zorganizowanej działalności nie tylko utrzymaliśmy się, ale też wzmocniliśmy się jako społeczność polska — jesteśmy świadomi swojej tożsamości, mamy swoje potrzeby i swoje cele. Myślę, że dzięki tej zorganizowanej działalności polski ruch na Litwie będzie jeszcze długo działał i żył.
Czy Związek Polaków na Litwie, który tylko oficjalnie skupia około 10 tys. osób i jest jedną z największych organizacji na Litwie, jest dziś partnerem do dialogu dla władz Litwy?
Różnie to można oceniać, ale społeczność litewska krok po kroku, powoli przyzwyczaja się do uświadomienia, że ci Polacy jednak tu są. Z drugiej strony mamy do czynienia z mocnym ruchem antypolskim, skupiającym osoby publiczne, które całe życie poświęcają zwalczaniu polskości, a nieraz w ogóle negują istnienie Polaków na Litwie. Czasami postawa taka znajduje poklask również wśród polityków, którzy przecież decydują w ważnych dla Polaków sprawach.
Mówiąc zaś o relacjach partnerskich i dialogu, należy pamiętać, że ZPL, chociaż i największa, ale jest jedną z wielu polskich organizacji na Litwie. W tym kontekście mieszczą się również samorządy na Wileńszczyźnie, które przecież też reprezentują interesy Polaków, gdyż są wybrane przez wyborców Polaków, obywateli Litwy. Samorządy te są partnerem dla rządu, gdy podnoszone są sprawy dotyczące potrzeb i problemów społeczności polskiej na Litwie. Jedną z takich ważnych spraw jest szkolnictwo polskie i tu, jeśli Ministerstwo Oświaty planuje jakieś zmiany, często też skierowane na uszczuplenie szkolnictwa polskiego, to przynajmniej dla pozorów dialogu są zawsze zapraszani przedstawiciele „Macierzy Szkolnej” i Związku Polaków na Litwie.
Zupełnie inaczej jest w kwestii reprezentowania polskiej społeczności, gdyż tu ZPL, jako organizacja polskiej mniejszości, zawsze jest postrzegana. Zawsze jesteśmy zapraszani na oficjalne uroczystości z okazji Dnia Niepodległości, Dnia Państwowości, czy też z okazji wizyty polskiego prezydenta na Litwie. Dlatego nie można stanowczo i jednoznacznie twierdzić, że jesteśmy zawsze ignorowani. Obok tych sił mocno nam nieprzychylnych, są bowiem ludzie, którzy nam sprzyjają i jest ich coraz więcej.
Mimo tych oficjalnych czy też kurtuazyjnych relacji, w sprawach ważnych dla polskiej społeczności wciąż „o nas i bez nas” — pisownia nazwisk, zachowanie szkolnictwa polskiego, zwrot ziemi — tę wyliczankę postulatów wciąż powtarzamy przy każdej dobrej okazji. Samorządy zaś muszą w sądach dochodzić praw do nazewnictwa polskiego w szkołach czy miejscowościach, gdzie Polacy stanowią większość. Czego najbardziej jest potrzeba litewskiemu społeczeństwu i władzom dla zrozumienia polskich postulatów?
Jednoznacznych rozwiązań tu być nie może. Musimy zachowywać się może nawet jak lekarz, by przede wszystkim nie szkodzić. Na pewno nie możemy czekać, aż społeczeństwo litewskie dojrzeje i przyjmie wszystkie nasze postulaty. Czekanie takie może skończyć się podobnie, jak skończyło w przypadku Polaków na Kowieńszczyźnie. Musimy więc aktywnie działać, szukać nowych form i rozwiązań. Tłumaczyć, być może częściej zabierać głos w dyskusjach w mediach litewskich, że to, czego chcemy, nie jest czymś nadzwyczajnym, nie jest przeciwko Litwie, lecz wynika z jej zobowiązań wobec Polski oraz standardów międzynarodowych. Co też funkcjonuje w wielu demokratycznych krajach. Uświadamiać, że i my tu możemy przyjąć te standardy i żyć w zgodzie. Musimy starać się, żeby to dotarło do świadomości absolutnej większości społeczeństwa. Gdyż dziś, dzięki staraniom „antypolaków”, społeczność litewska jest zastraszana, że my żądamy dla siebie czegoś nadzwyczajnego. Trzeba wiele pracować, by zmienić takie nastawienie. Ale trzeba też być gotowym w razie konieczności zademonstrować swoje potrzeby oraz prawa i jeśli zajdzie taka potrzeba, to również przeciwstawić się łamaniu naszych praw.
Jakie największe wyzwania stoją obecnie przed Związkiem Polaków na Litwie i Panem osobiście, jako prezesem tej organizacji?
Wbrew pozorom, ZPL nie jest w sobie jednorodną organizacją. Oddział rejonu wileńskiego to jedno, inaczej działa oddział w Solecznikach, zupełnie w innych warunkach pracuje oddział chociażby w Święcianach czy Trokach. Ostatnio odbyła się konferencja w Druskiennikach, gdzie z kolei jest zupełnie inna specyfika pracy. Wszystkie potrzeby oraz wyzwania stojące przed Związkiem warunkują okoliczności, w jakich działają poszczególne oddziały i koła ZPL. Dlatego to, co może dokonać oddział rejonu wileńskiego, nie może, na przykład, zrobić oddział kowieński. Z kolei w Wilnie jest szczególnie specyficzna sytuacja, gdzie obok Związku działa kilkadziesiąt innych polskich organizacji.
W tych organizacjach, w grupach interesów, w kołach, szczególnie w młodzieżowych grupach odbywa się gruntowanie tożsamości narodowej. Często młodzież po ukończeniu polskiej szkoły przechodzi na co dzień do litewskiego środowiska na uczelni czy w pracy. Potrzebuje więc kontaktu ze swoim środowiskiem i to organizuje młodzież do spotkań. Spotykają się więc w swoim towarzystwie, kultywują polskość, bo mają taką potrzebę. A imprezy integracyjne, wspólne działania, wyjazdy, wycieczki integrują najbardziej. I tu należy im pomagać i zachęcać. Chociażby na początku, bo potem zaczynają skutecznie działać samodzielnie, realizują własne projekty, też europejskie, bo dziś mają szerokie możliwości ubiegania się w różnych instytucjach o wsparcie. W szczególnej potrzebie, wobec spraw ogólnych, gdy trzeba zademonstrować jakiś problem czy potrzebę, to zbieramy się i uzgadniamy wspólne działania.
Co zaś dotyczy ogólnokrajowych problemów czy wyzwań, które stoją przed nami, to w wielkim stopniu są one jakby niezmiennie. Leżą one też w gestii AWPL, która będąc u władzy powinna te problemy w miarę swoich możliwości rozstrzygać. Po to przecież idziemy na wybory, wybieramy swoich przedstawicieli, by angażując struktury władzy mieć większe możliwości w rozstrzyganiu naszych spraw.
Jakim dziś Związek Polaków na Litwie jest od strony statystycznej?
Związek liczy dziś około 10 tys. członków, którzy są zorganizowani i działają w 14 oddziałach terenowych i 232 kołach. Tak liczną reprezentację na Zjeździe będzie przedstawiało prawie 600 delegatów.
XII Zjazd będzie jubileuszowym, ale będzie to też Zjazd sprawozdawczo-wyborczy…
Ponieważ ten Zjazd odbywa się w roku jubileuszowym, to na pewno będziemy rozmawiali o tym, co udało się osiągnąć w ciągu ostatnich 20 lat. Przeanalizujemy, jaką drogę przeszliśmy i zastanowimy się nad dalszymi planami. Ale będzie to też Zjazd roboczy, na którym jako prezes organizacji, złożę sprawozdanie Rady i Zarządu ZPL z ostatniego okresu. Komisja Rewizyjna złoży swoje wnioski. Odbędą się też wybory nowych władz.
Jest to Pana trzecia z kolei kadencja. Co w ciągu tych lat udało się osiągnąć najważniejszego oraz co ewentualnie życzyłby Pan nowym władzom?
Faktycznie, jestem na tym stanowisku przez dwie dwuletnie oraz trzechletnią kadencję, odkąd ostatni Zjazd ją przedłużył. Przyszedłem, kiedy Związek Polaków na Litwie był w głębokim kryzysie na poziomie Zarządu i kierownictwa ZPL. Wbrew oczekiwaniom i planom autorów tego kryzysu, że zostaliśmy rozbici, skłóceni, wbrew nagonek w prasie, które czasami wywoływały gorzki uśmiech, bo na niektóre bezpodstawne zarzuty nawet trudno byłoby inaczej reagować. Dziś śmiało mogę stwierdzić, że udało się ten kryzys przezwyciężyć. Polacy bowiem mają to do siebie, że wobec zagrożeń potrafią zjednoczyć się i wystąpić wspólnym frontem. Nawet ci, którzy byli z dala od tych spraw, których przekonywano, że Związek już wyczerpał się, że należy go zmienić. To wszytko jeszcze bardziej nas jednoczyło. Oczywiście nie jest idealnie, bo sam człowiek nie jest doskonały. Ale wyszliśmy z tego kryzysu obronną ręką, a nawet wzmocnieni. Nie obeszło się niestety bez strat, bo cały dorobek materialny 10-lecia został zniszczony, sprzeniewierzony. Musieliśmy więc wszystko zaczynać od nowa. Ale pozostał nam dorobek duchowy. Powstały nowe oddziały, założono dużo nowych kół, zwłaszcza w Wilnie, gdzie szczególnie wrzało. Toteż dziś wzmocniliśmy się i mamy ponad 230 kół, gdy wcześniej było ich około 160. Sądzę, że w rzeczy samej mamy znacznie więcej członków, gdyż niektóre koła oraz poszczególnych członków w ostatnich latach skreśliliśmy z ewidencji z tego powodu, że się nie angażowały do żadnej działalności społecznej, że nie były nawet płacone składki członkowskie. Takie niestety są wymagania statutowe, że każdy członek musi uiścić symboliczną składkę i złożyć podpis, w przeciwnym razie jest skreślany z ewidencji. Podejrzewam, że wiele osób dziś nawet nie wie, że nie są już członkami Związku. Oczywiście nie robimy trudności takim osobom, które po spełnieniu formalności wracają na ewidencję.
W ostatnich latach przeprowadziliśmy szereg inicjatyw, dzięki którym powstały nowe oddziały. Na przykład w rejonie szyłuckim, gdzie są wioski zamieszkałe przez Polaków, potomków jeszcze powstańców listopadowych, którzy w okresie represji carskich cudem uchowali się w tamtych okolicach. Ich potomkowie dziś oczywiście już nie znają polskiego, ale mimo to założyli swoje koła oraz powołali oddział ZPL w rejonie szyłuckim. W pobliskich Macikach, w miejscu obozu koncentracyjnego, gdzie zginęło wielu Polaków, ustawiliśmy pomnik, więc jest to dla nich miejsce pamięci, gdzie w święta składają kwiaty. Sami też dbają o stare cmentarze, gdzie są pochowani ich przodkowie. Działa tam też szkółka języka i kultury polskiej.
Zresztą w wielu innych rejonach działają takie szkółki, chociaż to dziś nie jest łatwym zadaniem. Trzeba znaleźć bowiem pomieszczenia, nauczycieli, no i oczywiście sponsorów, żeby przynajmniej pokryć minimalnie utrzymanie takiej placówki. Ale to jest jednym z ważnych zadań Związku. Cieszy więc, że w takich miejscowościach jak Turmonty, Wisaginia, Kłajpeda, Kiejdany, Kowno takie placówki działają. Ale jeszcze sporo pracy przy tym jest. Należałoby też otworzyć placówkę oświatową w rejonie orańskim, gdzie również jest wielu Polaków. Kiedyś tam była polska szkoła, ale wiadomo, że łatwiej było ją zamknąć niż dziś będzie otworzyć. A ludność polska tam bardzo aktywna, odradzają swoje tradycje, organizują swoje polskie imprezy. Tak samo jest w rejonie szyrwinckim, gdzie też były polskie szkoły. Dziś w Jawniunach, Barskunach dzieci wprawdzie jeszcze rozmawiają po polsku, ale już coraz mniej, bo w większości uczą się po litewsku. Dlatego otwieranie przynajmniej szkółek niedzielnych pomaga powstrzymywać kurczenie się polskości na obrzeżach Wileńszczyzny. Jest to też dużym wyzwaniem na przyszłość, bo jeśli nie powstrzymamy na tych terenach procesu lituanizacji, to jeszcze jedno pokolenie — i zostaną tam po nas tylko wspomnienia.
Dążymy do tego, żeby siedziby kół i oddziałów ZPL w terenie były otwarte dla wszystkich. Wyposażone w komputery, filmoteki, czytelnie, gdzie działają szkółki niedzielne, są one nieraz jedynym w miejscowości ośrodkiem życia kulturalnego, który przyciąga nie tylko miejscowych Polaków, ale też Rosjan i Litwinów. Są to też ośrodki życia towarzyskiego, jak na przykład w Kownie, gdzie po mszy niedzielnej rodacy zbierają się w siedzibie i przy herbatce mogą porozmawiać o swoich sprawach, zorganizować spotkania z interesującymi ludźmi.
Szczególnie zależy nam na zaangażowaniu młodzieży, która czasami już nie mówi po polsku. Ale wszystko jest do nadrobienia, bo język to jeszcze nie wszystko. To od młodzieży zależy, czy polskość ta przetrwa. W Druskiennikach, na przykład, na 130 członków Związku w ostatnich latach zmarły 24 osoby, a z młodzieży doszła jedna, druga. Na przyszłość w tej materii jest więc jeszcze dużo do zrobienia, żeby młodzież bardziej aktywnie uczestniczyła w naszym życiu i działalności.
Ważną sprawą na przyszłość pozostaje również sprawa Zułowa. Cieszy jednak, że prace przy odrodzeniu tego miejsca posuwają się do przodu. Porządkujemy teren wokół planowanego tam miejsca pamięci narodowej. Mamy koncepcję i plan ogólny. Teraz pracujemy nad planami detalicznymi. Na pewno miejsce to stanie się celem wycieczek i pielgrzymek, a w połączeniu z walorami turystycznymi również ośrodkiem wypoczynkowym. Obok przecież przebiega trasa kajakarska, rowerowa, a w połączeniu z Pikieliszkami oraz okolicami Kiejdan, gdzie jest odnowiony przez nas pomnik babci Marszałka oraz dalej do Piłsud, skąd pochodzi ród Józefa Piłsudskiego, powstanie atrakcyjna trasa turystyczna dokumentujaca polskie ślady na Litwie… Mam więc nadzieję, że jeszcze kilka lat, a przekonamy się, że dzisiejsze nasze poczynania w tym kierunku mają rację.
Pan zauważył, że najważniejsza jest dziś młodzież, która stanowi o żywotności nie tylko organizacji, ale też całych narodów. A czy polskość na Litwie jest dziś atrakcyjna dla młodzieży?
Ta atrakcyjność ma różne wymiary. Dla uczących się w szkółkach niedzielnych organizujemy letnie obozy w Polsce. Żeby dziecko, które uczy się polskiego, mogło pobyć w kręgu polskich rówieśników, żeby miało żywy kontakt z językiem i kulturą polską. Z organizowaniem takich wyjazdów ostatnio jest coraz trudniej, bo wcześniej organizowała je „Wspólnota Polska”. Dziś tym zajmują się jej oddziały oraz „Macierz Szkolna” po naszej stronie. Otrzymujemy ograniczoną liczbę miejsc z tych przeznaczonych dla szkół polskich. Wcześniej staraliśmy wysłać na kolonie najlepszych uczniów ze wszystkich szkółek niedzielnych. Teraz wysyłamy co rok po dwie grupy, ale wszystkich uczniów jednej szkółki. Ale i tu są problemy, bo chętnych i nie tylko wśród Polaków do uczęszczania na zajęcia jest coraz więcej, a utrzymywać duże grupy staje się coraz trudniej. Postanowiliśmy, żeby do szkółek przyjmowane były tylko dzieci z polskich rodzin, ale to też nie wyjście z sytuacji, poza tym jest krzywdzące wobec innych dzieci, które chcą uczyć się polskiego nie będąc Polakami. W jednej miejscowości do takiej szkółki chodziło ponad 40 dzieci, a po weryfikacji zostało 26. Wywołało to niezadowolenie rodziców, poczyniło krzywdę dzieciom. Jedna matka dowiedziała się, że jej prababka była Polką, więc pojechała do Kowna, skąd pochodziła, znalazła w kościelnym archiwum potwierdzające dokumenty i w ten sposób dowiodła, że jej dziecko ma polskie korzenie i może chodzić do szkółki.
Polskość jest więc atrakcyjna. Już nie wspomnę o młodzieży, która uczęszcza do zespołów artystycznych. Przecież mamy ich około 70 i młodzież bardzo aktywnie jest w nich zaangażowana. Oczywiście są wyjazdy i występy w Polsce, ale nieraz sami muszą dopłacać, żeby pojechać i wystąpić, już nie mówiąc o tym wysiłku, który muszą włożyć, żeby występ był na dobrym poziomie. To samo z teatrami i teatrzykami, gdzie uczęszcza młodzież, zresztą utalentowana. Przecież nikt jej nie zmusza do tego. Prawie wszystkie zespoły pozakładały koła ZPL i aktywnie też działają społecznie. Powstają polskie kluby według zainteresowań — fotograficzne, piłkarskie i inne. Jako przykład można tu podać młodzieżowe koło „Studium”, które przejawia wiele inicjatywy. Studenci tego koła z różnych uczelni nie czekają, aż ktoś im coś zaproponuje, sami szukają różnych możliwości, piszą projekty i je realizują. Pomagamy im w każdej inicjatywie, ale bez inicjatywy od nich pochodzącej nie możemy sztucznie czegoś organizować. Najważniejsze jest zauważyć, gdzie powstała ta iskierka polskości i ją rozdmuchać, pomóc na początek, a dalej pójdą sami. I cieszy, że tych iskierek i inicjatyw powstaje coraz więcej.
Pierwszą próbę ograniczenia działalności Związku litewskie władze podjęły w połowie lat 90., kiedy organizacjom społecznym odebrano prawo wystawiania list wyborczych w wyborach wszystkich szczebli. Powołana została wtedy polska organizacja polityczna. Czy Związek Polaków na Litwie w pełni dziś realizuje swoje zadania i cele poprzez Akcję Wyborczą Polaków na Litwie?
AWPL jest partią polityczną i ma swój program, który w pełni realizuje. A ponieważ mamy zbieżne i niemal identyczne cele i interesy, to dobrze się stało, że ciężar pracy politycznej został przełożony na AWPL. Szczególnie to sprawdza się w rejonach, gdzie partia jest u władzy lub w koalicji rządzącej. Realizując nasze wspólne założenie, jak zabezpieczenie oświaty, ugruntowanie tożsamości narodowej, musimy więcej uwagi poświęcać szczególnie w rejonach, gdzie Akcja nie ma większych wpływów politycznych. Jako Związek współpracujemy z takimi samorządami i na ogół ta współpraca układa się dobrze. Dzięki niej otwieramy siedziby swoich oddziałów i kół, jak też realizujemy wspólne przedsięwzięcia. Z AWPL robimy wspólną robotę, tak samo jak wspólnie pracujemy z „Macierzą Szkolną” i innymi organizacjami.
Pan od pół roku jest posłem na Sejm. Czy będąc w Sejmie dostrzega Pan wolę polityczną Sejmu, że te wspólne interesy zostaną zrealizowane po myśli mniejszości polskiej?
Niestety, tego nie dostrzegam, ale mimo to wierzę, że nasze sprawy będą rozstrzygane. Będąc w Sejmie zauważyłem, że zarówno lewica, jak też prawica, która ma bardziej zorganizowaną grupę nieprzychylną nam, nie rozumieją naszych potrzeb wynikających przecież z prawa i zobowiązań międzynarodowych. Pojęcia, albo też zrozumienia tego nie mają też liberałowie, których ideologia, wydawałoby się, musiała być bardziej otwarta. Niestety, wszystkie ugrupowania mają fobie. Nawet były przewodniczący Sejmu oraz przewodniczący Zgromadzenia polsko–litewskiego Česlovas Juršėnas, który zawsze wydawał siebie za internacjonalistę, jak się okazało, po prostu te fobie bardziej owijał w bawełnę. Zaskoczył ostatnim oświadczeniem, że skoro jego ojciec, aby móc robić karierę w polskiej armii, musiał spolszczyć swoje nazwisko, to my, Polacy, dziś nie możemy domagać się polskiej pisowni naszych nazwisk… Zostawmy historię historykom. Żyjemy przecież w innym świecie. Ale jak słyszę takie oświadczenia, to zwyczajnie ręce opadają.
Wracając do XII Zjazdu ZPL, na którym odbędą się również wybory nowych władz organizacji. Czy będzie Pan ubiegał się o kolejną kadencję prezesa Zarządu?
Wszystko zależy od delegatów Zjazdu, którzy podejmą suwerenną decyzję. Starałem się uczciwie i starannie pełnić te społeczne obowiązki przez 7 lat. Naukowcy zaś twierdzą, że człowiek na jednym miejscu może tylko przez 7 lat pracować z największą produktywnością. Konferencja miejska prosiła jednak, żebym pozostał jeszcze na następną kadencję. Jeśli natomiast zostanie wysunięty człowiek sprawdzony, doświadczony i kompetentny, to będę się cieszył. Najważniejsze jest, żeby nie dopuścić powtórki z roku 2000.
W przededniu jubileuszowego Zjazdu Związku Polaków na Litwie co Pan chciałby życzyć wszystkim rodakom oraz Czytelnikom „Kuriera Wileńskiego”?
Trzymajmy się razem. W różnorodności bądźmy jednością. Silnych nikt i nic nas nie pokona i Polacy na Wileńszczyźnie nigdy nie zanikną. Tego też życzę Czytelnikom „Kuriera” oraz wszystkim Polakom.
Rozmawiał Stanisław Tarasiewicz