„Łaskotki” to Twój pierwszy film pełnometrażowy, także jest to Twój drugi film, który dostał się do normalnej dystrybucji kinowej. Jak się czujesz?
Z jednej strony cieszę się, a z drugiej strony jest strasznie. Cieszę się, bo ten film to jest taki swoisty dialog z publicznością. Cieszę się, że będzie żył wśród ludzi. Coś w rodzaju „a słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”. Jest to największe marzenie reżysera, kiedy powstaje taki most. Bo sztuka to nic więcej, jak tylko komunikacja. Do sztuki nie przywiązuję żadnych innych znaczeń niż dialog z innymi ludźmi. A strach wynika z tego, jak ludzie odbiorą ten film, jaki ten dialog będzie…
Tematycznie zarówno Twój obecny film jak i poprzedni („Bausmė” — przyp. red.) są bardzo podobne. I tam, i tu główną bohaterką jest kobieta, która dokonuje zemsty na swoich krzywdzicielach. Skąd zainteresowanie taką tematyką?
Mnie podoba się taki obraz kobiety, która przestaje być osobą bojaźliwą i bezbronną, a raptem znajduje w sobie takie siły. Ta złość, ta agresja kobieca jest o wiele ładniejsza niż męska. Generalnie chyba chodzi o to, że podobają mi się takie kobiety, które biorą sprawy w swoje ręce. Bo osobiście bardziej lubię być pod opieką.
To jakie jest główne przesłanie Twego filmu?
Mój film jest jak cukiereczek. Z jednej strony jest w takim ładnym opakowaniu: są ładne zdjęcia i scenografia. Na pierwszy rzut oka jest to zwykła „popowa” historia kryminalna, ale na końcu jest pewien zwrot, w którym kryje się pewne przesłanie. Główne przesłanie mego filmu jest takie, że każdy z nas jest bogiem. Każdy z nas swoimi myślami, świadomie bądź nieświadomie, tworzy świat wokół siebie. Chciałem donieść ludziom, aby to zrozumieli, aby nie winili innych za swoje życie. Często słyszę, jak niektórzy narzekają: że pracuje w Maximie i to mu bardzo nie podoba się. A ja chcę dowieść, że to, co z tobą dzieje się, to jest właśnie to, czego chcesz.
Bardzo często litewscy filmowcy narzekają, że nie mają pieniędzy na robienie filmów, że państwo nie okazuje filmowcom należytej uwagi. Co o tym sądzisz? Czy na Litwie są perspektywy robienia filmów?
Najważniejsze to jest opowiedzieć dobrą historię. I czymś drugorzędnym jest to, w jakim ona jest języku i gdzie jest nakręcona. Ludzie na całym świecie podobnie kochają, mają podobne doświadczenia na płaszczyźnie emocjonalnej. Co się tyczy pieniędzy, to na przykład ja mogę obejść się bez taśmy filmowej. Potrzebna jest mi zwykła kamera oraz kilku kolegów i koleżanek, którzy zgodzą się zagrać. Oczywiście w taki sposób nie zrobisz filmu science fiction czy historycznego. Jednak gdy brakuje pieniędzy, to trzeba wziąć tę płaszczyznę relacji międzyludzkich i przenieść je do światu, który ciebie otacza. Bo przecież nie jest ważne, czy historia miłości i zdrady dzieje się w XVIII w. czy obecnie. Oczywiście trochę pieniędzy trzeba mieć, na jakieś dodatkowe światło czy jedzenie. Jednak gdy masz ciekawą historię, można zwrócić się do konkretnych firm bezpośrednio. I pomogą ci nie pieniędzmi, a konkretnymi świadczeniami…
I czy takie firmy łatwo idą na kontakt?
Tak. Na przykład pizzeria „CanCan” bardzo nam pomogła. Przywozili nam pizzy z dużą zniżką. Oni zgadzają się pomóc, gdy widzą, że to dobra historia.
Jak wygląda taka współpraca? Idziesz ze scenariuszem do dyrekcji…
Wysyłasz nie scenariusz, ale jego skrót, gdzie jest mniej więcej opisana cała historia. Generalnie rzecz ujmując, jeśli chcesz zrobić film, to zrobisz. A gdy się okaże, że jest w dodatku dobry i da się na nim zarobić pieniądze, to producenci sami przeniosą go na taśmę filmową. Jak to się mówi: popyt stwarza podaż, czy coś w tym rodzaju…
Jak sam powiedziałeś, większość ekipy filmowej — to Twoi koledzy. Z czego to wynika: dlatego, że nie masz pieniędzy na innych, czy po prostu dobrze Ci z nimi się współpracuje?
Nie, w tym filmie większość ekipy stanowili zawodowcy, zwłaszcza jeśli chodzi o scenografię czy kostiumy. Aktorzy też są profesjonalni, chociaż to moi koledzy. Zresztą tak się dzieje na całym świecie: do ekipy bierze się ludzi, z którymi dobrze się współpracuje. Na przykład z Olą Generałową wcześniej nie współpracowałem, ale ją znałem, zobaczyłem w jednym spektaklu i chciałem, aby u mnie zagrała…
I ona od razu się zgodziła?
Tak. Ona bardzo dużo zrobiła dla tego filmu. Pomagała pisać scenariusz. Ola była także reżyserem montażu, czyli jest pełnoprawną współtwórczynią tego filmu…
Chociaż film jest po litewsku, ale większość aktorów to Polacy. Jednak wydaje mi się, że Polacy w litewskim kinie czy show biznesie nadal są bardzo nieliczni, na przykład w porównaniu z Rosjanami?
Dobre pytanie. Naprawdę nie wiem. To jest ciekawe spostrzeżenie. Rosjan procentowo jest o wiele mniej, ale widać ich o wiele lepiej. Być może dzieje się tak dlatego, że Polacy od razu wyjeżdżają do Polski. Na przykład ja wyjechałem swego czasu do Łodzi. Do Warszawy wyjechały Agata Meilutė, Joanna Moro czy Janek Drawnel. Myślę, że sytuacja mogłaby się zmienić, jeśli by zrobić taki film „po wileńsku”, o młodym Polaku z Wilna, którego akcja będzie rozgrywać się w wileńskim młodzieżowym środowisku.
To być może następny Twój film będzie właśnie o tym?
Tak, myślę, że zrobię taki film. Tam będą ludzie rozmawiali tak, jak my rozmawiamy na co dzień, czyli na przykład z rosyjskim „matem”. Kiedyś taki film próbowaliśmy robić i gdy wrzuciłem jego kawałki do „Facebooku”, to wszystkim bardzo się podobał. I teraz za pośrednictwem gazety chcę zwrócić się do wszystkich chętnych: jeśli ktoś ma ciekawy pomysł na film, to proszę zwracać do mnie na adres: inspub@gmail.com — i na pewno coś z tego da się zrobić…
Rozmawiał Antoni Radczenko