Stołecznym dozorcom od trzech miesięcy wynagrodzenia nie tylko są niewypłacone, ale i zostały zmniejszone do 350 litów. Jak twierdzą, nie mają już sił czekać na świąteczne cuda, ich cierpliwość się wyczerpała i w styczniu planują strajk. „Niech planują” — w ten sposób zamiary dozorców komentuje mer Wilna Vilius Navickas i dodaje: „Nie jesteśmy odpowiedzialni za ich wynagrodzenia, ponieważ wypłacają je spółki, a nie my”.
Święta dla wileńskich dozorców nie były wesołe. Władze stołeczne nie wypłaciły dla nich jeszcze październikowych wynagrodzeń, a i listopadowe zostały zmniejszone o połowę. Jak powiedzieli, ich cierpliwość wyczerpała się, strajk jest nieodzowny.
— O jakich świątecznych nastrojach tu mowa? Ludzie tracą nadzieję. W ubiegły piątek otrzymaliśmy pieniądze za wrzesień, a tu już styczeń na nosie. Normalnie w zimie finansowanie na dogląd ulic powinno być zwiększone. Samorząd natomiast skrócił nam dzień pracy do 4 godzin. Teraz będziemy zarabiali po 400 litów „na papierze”, czyli gdzieś 350 litów „na ręce” — oburza się Walentyna Biatowa, przedstawicielka spółki „Stebulė”.
Biatowa przyznała, że z powodu zmniejszenia finansowania cierpi też jakość ich pracy. Podobno, gdy w ubiegłą środę gołoledź dała się we znaki, to 4-godzinny dzień pracy dozorców był już skończony.
— Jak mam żyć? Za mieszkanie już mam długi, rozpoczął się okres grzewczy, zaraz prąd odłączą. A jeść też trzeba. Zostaje tylko butelki z kontenerów zbierać. A jak inaczej? — podczas ostatniego protestu, w październiku tak mówiła Stanisława, pracowniczka „Stebulė”.
Od tego czasu zmieniło się niewiele. Chociaż tego samego dnia, jak zapewniał pikietujących dozorców dyrektor administracji Vytautas Milėnas, samorząd ok. 500 tys. litów przelał na konto „Stebulė”, 150 tys. dla „Vilniaus zunda”, po 200 tys. dla „Šilėja”, „Rasų valda” i „Naujamiesčio būstai”, jednak zadłużenia samorządu nadal są milionowe.
Mer Vilius Navickas o planowanym strajku dowiedział się od mediów. Był małomówny i komentując plany dozorców, tylko powiedział: „Niech planują. Nie jesteśmy odpowiedzialni za ich wynagrodzenia, ponieważ je wypłacają spółki, a nie my”.
Według mera, wypłacanie pieniędzy regulują spółki, które doglądają teren miasta. Te z kolei opóźnianie wynagrodzeń tłumaczą długami samorządu — władze miasta nie płacą za usługi spółkom i nie ma, z czego wypłacać dozorcom.
Przedstawiciele władz stołecznych zapewniają, że będą starać się, aby rozliczyć się z dozorcami. Oprócz tego, ich zdaniem, spłacanie długów dla dozorców nie zależy od strajków czy protestów.
— Były czasy, gdy można było wydawać. Dziś samorząd po prostu nie ma pieniędzy, z powodu kryzysu nie może nawet zebrać budżetu miasta — wyjaśnił „Kurierowi” Mindaugas Savickas, rzecznik prasowy samorządu miasta Wilna.