Więcej

    Twarze Polskiego Teatru w Wilnie: wierna teatrowi rodzina Szymanelów

    Czytaj również...

    Pani Alfreda Bagajewa od 40 lat troszczy się o fryzury i makijaż aktorów teatru Fot. archiwum

    Rodzina Szymanelów w Polskim Teatrze w Wilnie jest szczególna. Jest niemal w całym składzie zaangażowana w jego dzielność.

    Kiedyś do teatru przyszli młodzi rodzice Renaty Szymanel, po czasie sama się zaangażowała, później poznała w nim swego przyszłego towarzysza życia, a dzisiaj już jej dzieci z iskierką w oku i zainteresowaniem przyglądają się sztuce teatralnej, z nadzieją wypróbowania też swojego talentu aktorskiego na scenie. Tego roku Szymanelowie wraz z teatrem obchodzą swoje jubileusze — 25-lecie, 30-lecie a także 40-lecie zabawy życiowej w teatr. Bo, jak twierdzą, teatr to życie!

    Teatr w prywatnym życiu rodziny Szymanelów zajmuje ponad połowę ich wolnego czasu. 3 razy tygodniowo próba, a przed premierą to nawet 4 i 5 razy tygodniowo, czasami nawet do północy.

    — Co prawda, teatr to nie tylko praca. To także wspólny odpoczynek, wspólne wakacje i święta. Pani Irena Rymowicz zapoczątkowała zwyczaj, że w rok jubileuszowy organizujemy wycieczki. W latach przemian politycznych z powodu braku pieniędzy pomysł ten był zaniechany. Odnowiliśmy go jednak od 2000 roku. Od tamtego okresu wspólnie wyjeżdżamy na wczasy. I tak w 2000 roku dwa tygodnie byliśmy w Hiszpanii, w 2005 roku wybraliśmy się do Sankt Petersburga, a w tym roku byliśmy w Turcji — mówi nasza rozmówczyni, pani Renata. Jak się okazuje, na wyjazd trzeba zapracować, zasłużyć.

    — Przecież praca to nie tylko granie, ktoś się musi zająć sprzedażą biletów, wywieszaniem afiszy. Trzeba popracować, żeby widz przyszedł. Właśnie teraz tym się zajmuje moja mama, ponieważ ma więcej wolnego czasu — kontynuuje pani Renata.

    Scenografia, muzyka, ale także makijaż, fryzury, a tym bardziej peruki i stroje to nieodłączna część całokształtu spektaklu. W Teatrze Polskim w Wilnie o podobne szczegóły dba każdy aktor, każdy na swój sposób się udziela.

    — Nasz teatr może się poszczycić tym, że ma własnych fachowców w każdej dziedzinie. Tak się też już składa, że każdy aktor amator trudni się w jakimś zawodzie, jest fachowcem w konkretnej dziedzinie i w ten sposób może też w potrzebie profesjonalnie wesprzeć zespół — tłumaczy pani Renata.

    Na przykład przepiękne stroje Polskiego Teatru to niemała zasługa mamy Renaty Szymanel, pani Alfredy Bagajewej, która z teatrem jest powiązana na dobre i na złe już całe 40 lat.

    — Początkowo w teatrze grali obaj rodzice. Jednak później ze względu na zdrowie, które nie pozwalało na większe emocje, mama musiała zrezygnować z gry aktorskiej. Musiała się szanować. A jako że z zawodu jest fryzjerem, zajęła się takimi sprawami, jak modelowanie fryzur, robienie makijaży, a nawet szycie strojów — opowiada córka.

    Dla Alfredy Bagajewej uczęszczanie do teatru to życie, to bycie wśród swoich, to kolejna okazja na spotkanie i na pogadankę. Dla niej teatr to życie. Jak przyznaje, w teatrze zawsze była i jest potrzebna.

    — W teatrze oprócz gry aktorskiej jest mnóstwo pracy, którą widz nieobowiązkowo zawsze musi zauważać. Makijaże, fryzury i peruki jak na przykład z XVIII wieku, jakieś dekoracje, kostiumy. A tu trzeba coś podprawić, albo też coś nowego, stosownego uszyć. Ogrom pracy! — z dumą o swoim udziale w teatrze opowiada pani Alfreda, która w teatrze na całe życie przyjęła rolę fryzjerki, wizażystki a nawet krawcowej. To poświęcenie nie tylko dla najbliższych, tylko dla całego zespołu.

    — A jakże inaczej? Przecież nasz zespół to rodzina, to jest życie! — podnieca się pani Bagajewa.

    Zgrana rodzina Szymanelów na Placu Ratuszowym w rodzimym Wilnie Fot. Romuald Jurgielewicz

    Waldemar Bagajew, syn pani Alfredy, również próbował swoich sił aktorskich w spektaklu „Dzikie łabędzie”. Dzisiaj natomiast odpowiada w teatrze za akustykę i światło, ogółem za sprawy techniczne.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Wcześniej sami aktorzy przed spektaklem włączali magnetofon i spieszyli na scenę. Dzisiaj to już nie to samo. Technika zmienia się. Dzisiaj musimy mieć osobę, która może się poświęcić tej sprawie — mówi pani Renata, która miała przyjemność puszczać muzykę podczas przedstawienia. Jak stwierdziła, z trudnością poradziła sobie. Ale też uświadomiła, że praca akustyka to jest bardzo odpowiedzialne zajęcie, trzeba się bardzo dobrze znać na rzeczy.

    Jak przyznaje pan Waldemar, samo poszukiwanie muzyki jest czasochłonne. Dzisiaj pomocą służy Internet, wcześniej podkładu muzycznego trzeba było szukać w litewskiej państwowej telewizji, w czym chętnie teatrowi pomagał syn śp. pani Ireny Rymowicz.

    — Teraz, jako że często pracujemy z reżyserem Januszem Tartyłło, to mamy konkretne zamówienia, konkretne fragmenty muszą być znalezione. Oprócz tego muszę być obecny na każdej próbie, ponieważ muszę bardzo dobrze znać każdy fragment spektaklu, kto co po kim mówi, co się kiedy na scenie dzieje. Czasami też aktorowi zdarza się improwizacja, w takim przypadku muszę skojarzyć i ratować sytuację, dlatego muszę znać samego aktora, jego zachowanie na scenie — tłumaczy pan Waldemar.

    Teatr Ireny Rymowicz Renata Szymanel poznała bardzo wcześnie, jeszcze we wczesnym dzieciństwie, kiedy z rodzicami przychodziła oglądać bajki. Na dobre zabawa pani Renaty w aktorstwo rozpoczęła się od czternastego roku życia, dwadzieścia pięć lat temu.

    — Zdarzyło się to akurat na 20-lecie Polskiego Teatru w Wilnie, na które mama mnie ze sobą zabrała. Pod koniec imprezy pod wrażeniem i napływem pięknych uczuć zapytała mnie, czy nie chciałabym wypróbować siebie w teatrze. Oczywiście, że się zgodziłam. Od razu jednak dała mi przestrogę: „Ale pamiętaj, że to jest poważne, że do teatru trzeba podchodzić odpowiedzialnie, nie tak, że dzisiaj chcę, a jutro nie” — wspomina pani Renata, która swoją karierę w teatrze rozpoczęła od zabawy z dziećmi w okresie bajek noworocznych. A za rok już zagrała swoją pierwszą rolę główną — królewny Elizy w bajce „Dzikie łabędzie”.
    — I od tamtego momentu zabawa w teatr trwa do dziś. W żaden sposób nie możemy się odzwyczaić — z uśmiechem na twarzy i entuzjazmem tłumaczy pani Renata, która też tutaj poznała swego przyszłego męża, Jerzego Szymanela.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Mój przyszły mąż w teatrze grał już wcześniej. Jednak przypatrywać się zaczęłam mu wtedy, kiedy go zobaczyłam na próbie w wojskowym stroju. W teatrze tak się działo, że kto wraca z wojska, na próbę ma przyjść w mundurze. Akurat w tym okresie zaczęliśmy robić sztukę „Pan Damas”, w której mieliśmy zagrać parę zakochanych, ja byłam Maniusią, on był Karolem. No i tak przypatrywałam się. On pewnie nie, bo byłam zbyt mała, no a ja wręcz odwrotnie, bo mi się bardzo podobał. No i tak rok za rokiem, aż po spektaklu „Tatuś pozwolił” doszło do wesela — wspomina pani Renata.

    „… No i tatuś pozwolił na ślub” — śmiejąc się dodaje tekstem ze sztuki pani Alfreda.

    — Zagraliśmy 3 bądź 4 premierę, a za tydzień odbyło się wesele. I jak z nas koledzy żartowali „doigraliście się”. A więc widzów nie oszukaliśmy — wtrącił pan Jerzy.

    — W jaki ja sposób trafiłem do klubu? W tym pomogli mi koledzy, powiedzieli: „Przyjdź do klubu, będzie potrzebna pomoc”. Przyszedłem, a tu śp. pani Irena Rymowicz: „Imię? Nazwisko? Data urodzenia? Adres? Dobrze, jesteś zarejestrowany, jesteś członkiem polskiego teatru”. Zdążyłem tylko się zorientować i przytaknąć. Wiedziałem, że niczego nie zrozumiałem. Pani Irena rzuca kolejne pytanie: „Całować się umiesz?” A ja: „… No tak jakby przy wszystkich… to nie za bardzo…” — śmieje się dzisiaj pan Jerzy, który do teatru przyszedł w wieku 15 lat i od razu „wylądował” na scenie w spektaklu „Dziewiąty sprawiedliwy” w roli spekulanta, musiał zagrać, jak dziś mówią „krętego, takiego mądralę”. Zaangażowanie wzrosło, doszły inne role, aż się pan Jerzy nie obejrzał, jak w Polskim Teatrze w Wilnie grywa przeróżne role już 30 lat z przerwami.

    Dzieci państwa Szymanelów również bardzo ochoczo się angażują w życie Polskiego Teatru w Wilnie. Zawsze rodzicom kibicują na sali. Nie szczędzą też krytyki ze swojej strony. Tak się dzieje, kiedy obaj rodzice grają. Jedenastoletniej córeczce Dorocie najbardziej się podoba komedia Aleksandra Fredry pt. „Gwałtu, co się dzieje!”.

    — Zawsze mnie pyta: „Mamusiu, kiedy będziecie grać, bo mi się tak podoba, jak mamusia tatę kijem popędza” — śmieje się pani Renata.

    Syn Lucjan obecnie już maturzystą gimnazjum Adama Mickiewicza w Wilnie, także przychodzi na spektakle. Teatr zna od najmłodszych lat, ponieważ z rodzicami przychodził na próby i nieraz pewne sceny bardzo przeżywał, chcąc się wtrącić i bronić słabszych. Dzisiaj jest już przed maturą i przed pytaniem: „I co dalej?”

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Sztuka, gra aktorska jest bardzo ciekawa i zabawna, ale jednocześnie bardzo odpowiedzialna, żeby się nie ośmieszyć przed publicznością. Kariery aktorskiej nie planuję, ale zawsze warto spróbować — mówi Lucjan. Właśnie w tym roku otrzymał propozycję zagrania w przedstawieniu „Eco Musical” (projekt Comenius). W tej sztuce biorą udział śmiecie, które wyrażają charaktery ludzkie.

    Jak przyznaje pan Jerzy, najwięcej krytyki otrzymuje od żony za wymowę i dykcję:

    — Często zapominam, mogę powiedzieć szybko, zjadam końcówki, a z każdym rokiem dykcja się psuje, no i wówczas coraz więcej uwag od mojej żony — uśmiecha się pan Jerzy, chociaż wie, że wszystko się dzieje dla dobra spektaklu.

    — Wymagamy od siebie bardzo wiele, tego dobrze nie zrobiłem, tam było pewne niedociągnięcie, a tu czegoś za dużo. No i kiedy ustosunkowujesz się do siebie krytycznie, to praca idzie do przodu, efekty końcowe stają się znacznie lepsze — kontynuuje i wspomina:

    — W czasie spektaklu, kiedy wydawałoby się, że wszystko gra, przychodziła pani reżyser i mówiła: „Co wy robicie, ani tempa, ani rytmu?!”. Nosy spuszczamy i już następny akt lepiej. Śp. pani Irena Rymowicz zawsze tak mówiła, jeżeli było nawet dobrze, bardzo nas krytykowała, a w końcu mawiała: „Jak chcecie, to możecie”.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Debiut Kabaretu Lewickiego „Chata” na wileńskiej scenie

    W niedzielne popołudnie mieszkańcy Wilna oraz jego okolic spieszyli z Kiermaszu (...)

    Ewelina Saszenko: „A ja po prostu kocham śpiewać!”

    W ubiegły czwartkowy wieczór barwnym głosem, szczerością do głębi serca (...)

    „Szafirowy jubileusz” Polskiego Teatru w Wilnie

    Wieczór drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, jak co roku, umilił Polski Teatr (...)

    Niezapomniany koncert Krzysztofa Krawczyka w Wilnie

    Krzysztof Krawczyk, znakomity polski piosenkarz, po pięcioletniej przerwie ponownie zawitał do Wilna.