
Przed rokiem szefowa fabryki odzieży „Lelija”, a zarazem jedna z najbogatszych kobiet Litwy — Genė Zaveckienė, otrzymała z rąk prezydent Dali Grybauskaitė wyróżnienie — najlepszy menedżer roku. We wtorek szwaczki fabryki protestowały przed Urzędem Prezydenta przeciwko niewolniczej pracy oraz miesiącami niewypłacanego wynagrodzenia, marnego „minimum”.
Protest szwaczek „Leliji” wsparł związek zawodowy pracowników najemnych SAMPRO. Prezes związku Irina Judina wyjaśniła, że w ubiegłym tygodniu został założony zakładowy oddział związków, stąd to wsparcie. Z obwarzankiem na łańcuchu zawieszonym na szyi pikietujących przed Urzędem Prezydenta szwaczki wspierała również znana ekonomistka i docent Uniwersytetu Wileńskiego, Aušra Maldeikienė.
— Podobnie jak przed 25 laty, gdy tworzyliśmy „Sąjūdis” protestowałam przeciwko niesprawiedliwości, tak też dziś stoję tu, bo w zasadzie sytuacja się nie zmieniła. Apelujemy do prezydent Dali Grybauskaitė, żeby zwróciła uwagę na niewolniczą pracę tysięcy pracowników przemysłu lekkiego oraz sfery usług — tłumaczyła swoją obecność na pikiecie Aušra Maldeikienė. Jej zdaniem, na Litwie od lat trwa sytuacja, kiedy przedsiębiorstwa akcyjne dofinansowują swoją działalność, wstrzymując wypłacanie wynagrodzeń pracowników najemnych, co w krajach Unii Europejskiej, jak twierdzi Aušra Maldeikienė, jest nie do pomyślenia.
— Oburzające jest to, że tacy przedsiębiorcy są nagradzani jako doskonali zarządcy, chociaż w zasadzie ich zakłady działają, ponieważ są „dofinansowane” przez pracowników najemnych. To oni utrzymują te przedsiębiorstwa — mówiła Maldeikienė.
Zdaniem pikietujących szwaczek, sytuacja w ich zakładzie jest tylko jednym z wielu przykładów tego systemu niewolniczej pracy, który od lat panuje w całej gospodarce. Tymczasem Aušra Maldeikienė ostrzegała, że jeśli władza nie zmieni tego układu, to w perspektywie skończy się to katastrofą dla całej gospodarki.
— One pracują za 500-600 litów miesięcznie, które też nieregularnie otrzymują. Oznacza to, że muszą utrzymywać się z innych źródeł, czyli z pomocy socjalnej państwa albo też udzielać się w szarej strefie, czy przyczyniać się do kontrabandy. W każdym przypadku są to państwowe pieniądze, czyli wszystkich podatników. Tymczasem przedsiębiorstwa, które przyczyniają się do takiej sytuacji, jedynie żerują na pracownikach, niczego w zamian nie dając — tłumaczyła Aušra Maldeikienė, podkreślając, że dzieje się to w kraju należącym od lat do Unii Europejskiej.
Zdaniem prawników współpracujących ze związkami zawodowymi (a którzy też przyszli na Plac Daukantasa przed Urząd Prezydenta, żeby wesprzeć pracujące szwaczki) bezwzględnemu i niewolniczemu wykorzystywaniu pracowników najemnych zaradzić można wyłącznie na szczeblu decyzji rządowych, gdyż, ich zdaniem, większość związków zawodowych jest zbyt słaba, żeby na równi z wysoko opłaconymi prawnikami przedsiębiorców negocjować zmiany na szczeblu porozumienia trójstronnego.
Co gorsza, jak podkreślali prawnicy, pracownicy najemni, szczególnie w małych miasteczkach i pracujący w takich zakładach jak szwalnie czy supermarkety, często nie znają podstawowych swoich praw i sami nie mogą skutecznie bronić się przed wyzyskiem ze strony pracodawców.
Wtorkowa pikieta szwaczek, którą też wsparły związki zawodowe pracowników kultury, wydaje się być preludium do potężnej akcji protestacyjnej zjednoczonych sił związkowców. Zrzeszenia zawodowe właśnie starają się w samorządzie stołecznym o pozwolenie na przeprowadzenie 16 stycznia 2011 roku potężnej manifestacji przed Sejmem. Jak mówią przedstawiciele związków, zarówno data, jak też miejsce przyszłej manifestacji nie są przypadkowe, bo w ten sposób związki chcą nawiązać do wiecu sprzed dwóch lat, który zakończył się zamieszkami. Właśnie to nawiązanie do wypadków sprzed 2 lat powstrzymuje władze miasta Wilna przed wydaniem pozwolenia na manifestację. Obawiają się one bowiem powtórki sprzed tych dwóch lat, kiedy początkowo pokojowa manifestacja związkowców przerodziła się w zamieszki i atak tłumu na parlament.