
Gdy po upadku komuny przed kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem wyrażono radość, że nareszcie wierni będą mogli nieprześladowani kultywować wiarę, doświadczony przez komunistyczne represje pochodzący z Wileńszczyzny duchowny powiedział wtedy rzecz zaskakującą, że walka z Kościołem i wiarą dopiero zacznie się, a będzie to walka podstępna i prowadzona na wyzbycie wiary w ludziach i zniszczenie Kościoła.
O tym, że kardynał miał wtedy rację, dziś jest przekonany Mieczysław Borusewicz, starosta miasta Niemenczyn, który w ciągu tych ostatnich 20 lat na przykładzie swojego miasta widzi, jak ta walka zaczynała się, jak nasilała i do czego prowadzi.
— Sekty. Jest to fenomen XX wieku, który szczególnie nasilił się w ostatnich dziesięcioleciach ubiegłego stulecia oraz dziś, kiedy wiara i religia stają się usługą w niczym nieróżniącą się od tych, jakie człowiek otrzymuje codziennie za pieniądze. Tak też jest z pojmowaniem religii i wiary — człowiek płaci, chce czuć się uduchowiony. Wiarę zaczęto traktować jak towar na półkach w supermarkecie — idziesz, wybierasz i kupujesz” — mówi „Kurierowi” Arūnas Peškaitis, proboszcz wileńskiego kościoła pw. Św. Franciszka z Asyżu, znanego bardziej jako kościół Bernardyński.
Proboszcz tłumaczy też, że konsumenckie traktowanie wiary jest na skutek laicyzacji społeczeństwa oraz rozwoju nowych ideologii opartych na psychoanalizie. Poprzez takie traktowanie religii niektórzy chcą realizować swoje autorytarne usposobienie, inni zaś są przeświadczeni w swojej misji, więc tworzy się kult jednostki, który utożsamia się z wiarą i duchowością. Inni zaś za pomocą właśnie psychoanalizy i wpływów na podświadomości tworzą wiarę na sprzedaż.
— W takich przypadkach zwyczajnie chodzi o biznes, z tym, że towarem na sprzedaż jest tu wiara — zaznacza proboszcz.
Podobnie jak każdy biznes, tak też sekty również nie mogą obejść się bez tego, co promuje i wprowadza ich towar na rynek, w tym przypadku rynek duchowy — czyli swoistego marketingu.
— Pierwsi „emisariusze” sekt pojawili się u nas zaraz po odzyskaniu niepodległości, potem ich było więcej i przyjeżdżają stale, szczególnie ostatnio, w okresie kryzysu, kiedy jest łatwiej znaleźć swoje pierwsze ofiary wśród ludzi załamanych sytuacją. Na ogół są to miejscowi ludzie, którzy wcześniej w różnych okolicznościach zostali wciągnięci do różnych sekt — mówi w rozmowie z „Kurierem” Mieczysław Borusewicz.
Zdaniem starosty Niemenczyna działalność takich emisariuszy jest przewidywalna, ale tym niemniej wyjątkowo podstępna. Starosta przyznaje, że sam kilkakrotnie omal nie dał się podpuścić.
— Przychodzi pewnego razu do mnie człowiek miejscowy i prosi o salę na przeprowadzenie odczytu na temat, wydaje się, bardzo aktualny. Przyjąłem tę prośbę z otwartymi ramionami i zaproponowałem mu, żeby odczyt odbył się w Centrum Kultury w dużej sali. Zapewniłem też, że zaprosimy na odczyt nauczycieli, pracowników administracji oraz mieszkańców miasteczka, bo temat wykładu wydawał się być ciekawy. Jednak ten człowiek odrzucił tę propozycję, bo zależało mu na małej sali w budynku administracji, gdzie może pomieścić się zaledwie dwadzieścia kilka osób — opowiada starosta.

Jak później wyjaśnił, odczyt był tylko pretekstem do sprowadzenia do Niemenczyna emisariuszy sekty, którzy w kameralnym gronie mogliby łatwiej i sprytniej nawiązać kontakt i przez to wpłynąć na podświadomość pierwszej grupy, zalążka przyszłej organizacji.
— Takie prośby o odczyty czy też na jakieś imprezy kulturowe, za którymi kryje się próba wejścia „nowej wiary”, otrzymujemy regularnie, co jakiś czas. Inni zaś zwracają się z prośbą o przedstawienie listy mieszkańców korzystających z pomocy socjalnej, rzekomo żeby im pomóc darami. Na szczęście nie możemy udostępniać takich list, bo prawo zabrania, ale gdy proponujemy, żeby przez nasz dział opieki socjalnej rozdać te dary, to darczyńcy raptem znikają. Widocznie nie o niesienie pomocy im chodzi, lecz o coś innego, bo człowiek w potrzebie, zagubiony jest łatwą ofiarą dla tych „dobroczyńców” — mówi starosta Niemenczyna. Dodaje też, że załamani jego stanowczością, niektórzy z emisariuszy tracą cierpliwość i wprost mówią, że chcą zaproponować ludziom „nową, lepszą” wiarę, bo teraz jest wolność i demokracja, a starosta przeszkadza im w tym.
— Na takie zarzuty mam do nich tylko jedno pytanie — gdzie byliście do 1990 roku, kiedy w okresie sowieckim ludzie wierzący i ich pasterze byli prześladowani, kiedy na mszę do kościoła chodzili nie tylko wierni, ale też agenci, którzy dokładnie spisywali, kto był na mszy i kto co mówił, żeby potem takich ludzi prześladować? — mówi Borusewicz i uważa, że dziś obrona wiary nie jest tylko zadaniem wiernych i Kościoła, ale też administracji lokalnej, szkół i innych instytucji.
— Niektórzy kontrowersyjnie oceniają decyzje samorządów rejonów wileńskiego i solecznickiego o intronizacji Chrystusa Króla. Jest to jednak przemyślana i bardzo ważna decyzja dla Wileńszczyzny, która zawsze była zakorzeniona w wierze chrześcijańskiej. Decyzja dodaje otuchy i nadziei, że mimo wszystko ta wiara tu nie zaginie — mówi Borusewicz. — „Prostujcie ścieżki Panu”. Tą decyzją my nie tylko prostujemy ścieżki, przede wszystkim oczyszczamy te ścieżki. A że jest z czego oczyszczać, to na pewno — dodaje starosta.