900 osób — według policji albo 2 000 — jak deklarują organizatorzy — w 22. rocznicę uchwalenia Aktu Niepodległości 11 Marca przeszło główną ulicą Wilna, skandując hasło „Litwa dla Litwinów”.
Organizatorzy tradycyjnego już marszu nacjonalistów, skinheadów i neonazistów pocieszali się, że jest to „kolejny najliczniejszy” marsz. Obserwujący paradujących z plakatem „Dziś ulica, jutro Sejm” nie wątpią, że jeśli obecne elity polityczne kraju nie znajdą sposobu na zniwelowanie narastającego nacjonalizmu, to jeśli nie po tegorocznych wyborach, to na pewno w wyborach 2016 roku będą musieli podzielić się władzą z przedstawicielami faszyzujących organizacji.
— Około 5 procent społeczeństwa ma skrajnie prawicowe albo nacjonalistyczne poglądy, do tego należy dodać kilka procent niezadowolonych z obecnej sytuacji politycznej i mamy ponad 10 procent elektoratu, który jest gotów zagłosować na nacjonalistyczne ugrupowanie. I na to liczą organizatorzy takich marszy — ocenia konserwatywny poseł Naglis Puteikis. Jego też zdaniem, Litwa nie jest tu wyjątkiem, bo — jak mówi — nacjonalistyczne tendencje nasilają się również w innych krajach Europy. Dlatego poseł Puteikis uważa, że przemarsze, jak ten organizowany 11 marca, jest rzeczą naturalną i normalną, nieodbiegająca od standardów demokratycznych.
— Przecież swastyk tu nie widzę — zauważa poseł.
Faktycznie, żeby zauważyć swastyki należałoby uważniej przyjrzeć się naszywkom na rękawach maszerujących oraz elementom na ich transparentach i flagach. Należy też przypomnieć, że w majestacie litewskiego prawa, zarówno hasło „Litwa dla Litwinów” jak też obrazy ze swastyką mogą być swobodnie używane — tak wcześniej orzekły sądy w Wilnie i Kłajpedzie. Jednak organizatorzy niedzielnego marszu starali się unikać nazistowskich akcentów podczas pochodu. Nawet złagodzili hasło „Litwa dla Litwinów” rozszerzając go do: „Litwa dla Litwinów, Litwini dla Litwy!”.
Również podczas wiecu na zakończenie marszu przemawiający starali się unikać ataków przeciwko innym narodowościom, rasom i grupom społecznym. Mówiono ogólnikowo o miłości do Ojczyzny, o patriotyzmie oraz krytykowano obecne elity polityczne odpowiednio za brak miłości do Ojczyzny i patriotyzmu.
Ričardas Čekutis, jeden z organizatorów brunatnego marszu powiedział dziennikarzom po zakończeniu akcji, że pochód nie był zorganizowany „przeciwko komuś”, lecz dla uczczenia odzyskania niepodległości.
Tymczasem dyrektor Litewskiego Instytutu Monitoringu Praw Człowieka, Henryk Mickiewicz, w rozmowie z „Kurierem” zauważył, że choć forma tegorocznego marszu była bardziej łagodniejsza, to jednak jego sens się nie zmienił.
— Niewątpliwie forma tegorocznego przemarszu jest bardziej łagodna, bo nie słychać takich ohydnych haseł jak poprzednio, jednak sens pozostaje ten sam. Celem organizatorów marszu jest etnicznie „czyste” państwo i do tego celu oni skutecznie dążą — powiedział Henryk Mickiewicz. Jego też zdaniem, jeśli w litewskim społeczeństwie nie uda się powstrzymać wzrostu nacjonalistycznych nastrojów, to z roku na rok rosnące w siłę marsze sugerują, że jeśli nie w tym roku, to w po wyborach 2016 roku nacjonaliści będą mieli swoją reprezentację parlamentarną.
Tymczasem tylko nieliczne inicjatywy dziś próbują powstrzymać brunatne marsze.
W niedzielę próbowali to zrobić aktywiści lewackich organizacji i środowisk homoseksualnych. Na trasie brunatnego marszu zorganizowali oni kilka pojedynczych blokad, jednak policja skutecznie odblokowywała trasę, toteż udało się uniknąć większych incydentów.