
Tradycyjną już akcją protestu przed ambasadą Rosji wczoraj w Wilnie uczczono 5. rocznicę wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej. W jej wyniku Gruzja utraciła autonomiczne prowincje w Abchazji i Osetii Południowej, które dziś formalnie są niepodległymi tworami państwowymi uznawanymi głównie przez Rosję i są zależne od niej pod każdym względem — ekonomicznym, politycznym, finansowym, i — co najważniejsze — wojskowym.
Akcję protestu, która przed rosyjską placówką na Zwierzyńcu zebrała kilkudziesięciu uczestników, zorganizowali członkowie partii konserwatywnej Związek Ojczyzny – Litewscy Chrześcijańscy Demokraci Litwy. Do zebranych przemawiał wiceprezes gruzińskiego parlamentu Giorgi Baramidze, który zaapelował do władz Rosji o przerwanie okupacji Abchazji i Osetii Południowej.
Tegoroczną akcję wyróżniało to, że na niej padały słowa krytyki nie tylko pod adresem Rosji, ale też władz Gruzji wobec prześladowań opozycji po dojściu do władzy obecnego premiera Bidziny Iwaniszwilego i jego ugrupowania politycznego „Gruzińskie Marzenie”.
— Ideały Rewolucji Róż w Gruzji zanikają i więdną — powiedział poseł Mantas Adomėnas.
Chociaż Iwaniszwili zapowiedział, że będzie starał się o normalizację relacji z Moskwą oraz separatystycznymi prowincjami, stosunki gruzińsko-rosyjskie nadal są napięte. Z zapowiedzi obecnych władz wynika też, że relacje z Rosją raczej nie ulegną poprawie. W kwietniu tego roku gruzińska minister spraw zagranicznych Maja Pandżikidze oświadczyła, że dopóki Rosja będzie uznawała separatystyczne prowincje Gruzji za niezależne państwa, wznowienie stosunków dyplomatycznych z Rosją nie będzie rozpatrywane na żadnym szczeblu. Toteż Tbilisi i Moskwa nadal nie utrzymują stosunków dyplomatycznych, a władze Rosji ignorują wszelkie kontakty z prezydentem Micheilem Saakaszwilim, który po wojnie stał się osobistym wrogiem ówczesnego premiera, a obecnie prezydenta Rosji Władimira Putina.
Wojna rosyjsko-gruzińska trwała zaledwie kilka dni i została przerwana dzięki naciskom krajów europejskich oraz Stanów Zjednoczonych. W przerwaniu krwawego konfliktu, jak też w obronie samej Gruzji przed zajęciem jej przez wojska rosyjskie ważną rolę odegrała misja śp. prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, który w krytycznym momencie dla gruzińskiej stolicy oblężonej przez rosyjskie czołgi przyleciał do Tbilisi. Po drodze zabrał na pokład prezydenckiego samolotu prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa, prezydenta Estonii Toomasa Hendriksa Ilvesa, prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenko i premiera Łotwy Ivarsa Godmanisa.

13 sierpnia 2008 roku prezydenci Polski, Litwy, Estonii i Gruzji na wielotysięcznym wiecu w Tbilisi zaapelowali do liderów państw członkowskich NATO o pilne przyznanie statusu państwa objętego Planem Działań na Rzecz Członkostwa w NATO, co przynajmniej formalnie miało zaangażować sojusz w obronę Gruzji. Prezydenci wystąpili również o podobną protekcję dla Ukrainy, która wspierała Gruzję politycznie i militarnie. Kaczyński, Adamkus, Ilves, Juszczenko, Saakaszwili i Godmanis zwrócili też uwagę opinii światowej na bestialstwo rosyjskich wojsk na zajętych terytoriach.
„Rosyjskie działania w niepodległej Gruzji wyszły daleko poza wszelkie rozsądne ramy zapewniające bezpieczeństwo cywilów i negocjatorów pokojowych, powodując eskalacje jawnych grabieży — celową destrukcję gruzińskiej gospodarki, krajobrazu i środowiska — oraz mordów. Są to oczywiste dowody prowadzonych tam czystek etnicznych” — napisano w oświadczeniu prezydentów.
Ta ocena rosyjskiej inwazji w Gruzji znalazła się też w końcowym raporcie sporządzonym rok po wojnie na specjalne zlecenie Unii Europejskiej. Niezależni eksperci — autorzy raportu — stwierdzili, że to rzeczywiście Gruzja rozpoczęła działania wojenne, ale Rosja odpowiada za wcześniejsze sprowokowanie napięcia wokół separatystycznych republik Osetii Południowej i Abchazji. Ponadto reakcja Moskwy, której wojska wkroczyły na terytorium Gruzji, była nieproporcjonalna i „poza granicami rozsądku”.