Parafraza słów polskiej „Roty” jak ulał pasuje do inicjatywy referendalnej litewskich nacjonalistów, którzy chcą konstytucyjnego zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Ich przeciwnicy argumentują, że nie da się takiego zakazu wprowadzić, bo Litwa — również w referendum — zaakceptowała podstawowe zasady Unii Europejskiej wstępując do niej w 2004 roku, a jedną z podstaw funkcjonowania Unii jest właśnie swobodny rynek ziemi. Inicjatorzy przeprowadzenia referendum odpowiadają strasząc wariantem łotewskim, gdzie — jak twierdzą — po zniesieniu ograniczeń dla obcokrajowców aż 70 proc. ziemi znalazła się w rękach cudzoziemców.
Według danych Ministerstwa Rolnictwa, dziś około 20 proc. litewskiej ziemi znajduje się właśnie we własności firm i spółek. Są to jednak tylko oficjalne dane, bo nieoficjalnie mówi się również o prywatnych pośrednikach, którzy dziś skupują tanio ziemię dla obcokrajowców. Tanio, bo jak tłumaczą nam w Zrzeszeniu Właścicieli Ziemskich, właśnie ograniczenie rynku powoduje, że ceny na ziemię są dziś zaniżone, co sprzyja różnej maści spekulantom, którzy dziś skupują ziemię. Oni też są przeciwni sprzedaży ziemi obcokrajowcom, ponieważ wejście na rynek ziemski zagranicznego kapitału wywinduje cenę nieruchomości.
Inicjatorzy przeprowadzenia referendum, głównie z nacjonalistycznego Związku Narodowców i Związku Młodzieży Narodowej Julijusa Panki, przekonują, że zagraniczny kapitał skupi litewską ziemię, co według Panki, jest równoznaczne z utratą terytorium państwa. Sam Panka jest koordynatorem zbierania popisów pod inicjatywą referendalną w Wilnie i Solecznikach. Organizatorzy mają zebrać 300 tys. podpisów obywateli potrzebnych do przeprowadzenia referendum.
Komisja w ciągu miesiąca ma zweryfikować wszystkie podpisy i jeśli ich liczba przekroczy ponad 300 tys., to w ciągu następnych dwóch miesięcy zostanie ustalony termin referendum. Ideę referendalnego zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom popierają też niektórzy posłowie i politycy, głównie o prawicowych i nacjonalistycznych poglądach. Niemniej liderzy prawicy — lider Związku Ojczyzny Chrześcijańscy Demokraci Litwy, poseł Andrius Kubilius i duchowy przywódca konserwatystów europoseł Vytautas Landsbergis — krytykują inicjatywę referendalną, a jej inicjatorów nazywają prowokatorami. Przeciwnikom referendum nie podoba się zarówno zakaz obrotem handlowym ziemią, jak też zmniejszenie liczby wymaganych podpisów do ogłoszenia referendum. W pierwszym przypadku może bowiem dojść do kolejnej kompromitacji Litwy, która już dziś słynie z tego, że jest pierwszą do podpisywania międzynarodowych umów, których potem jednak nie chce przestrzegać. W drugim przypadku powstają obawy, że ułatwienie przeprowadzenia referendum może doprowadzić do chaosu w państwie, gdyż ułatwi drogę populistycznym siłom do dowolnej zmiany ustaw i Konstytucji. Inicjatorzy zmian konstytucyjnych na swój sposób tłumaczą się, że nie należy obawiać się negatywnych reakcji Unii ws. zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom, bo Litwie nikt nie wytyka nieprzestrzegania wielu innych międzynarodowych postanowień. W umowie akcesyjnej Litwa wynegocjowała 7-letni okres przejściowy zniesienia zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom z możliwością prolongowania tego zakazu na kolejne 3 lata. Prolongowany termin upłynie właśnie 1 maja 2014 r.
Uproszczenie inicjatyw referendalnych na Litwie organizatorzy zbierania podpisów postrzegają z kolei jako szerzenie demokracji obywatelskiej, bo jak zauważają, nadal pozostaje konstytucyjny wymóg, że referendum uznaje się za obowiązkowy, jeśli weźmie w nim udział ponad 50 proc. wszystkich osób uprawnionych do głosowania i większość z głosujących poprze inicjatywę referendalną. Dlaczego w przyszłości ten wymóg nie zostanie zmieniony chociażby w referendum? — organizatorzy zbierania podpisów nie wyjaśniają.
Dotychczas na Litwie udało się przeprowadzić tylko dwa referenda. Pierwszy ws. członkostwa Litwy w Unii Europejskiej. Drugi zaś przed rokiem o charakterze doradczym, w którym większość głosujących opowiedziała się przeciwko budowie nowej elektrowni atomowej. Wiele innych inicjatyw, w tym też ws. zmniejszenia wymaganej liczby podpisów dla ogłoszenia referendum zwyczajnie nie doszło skutku, właśnie z powodu niewystarczającej liczby zebranych podpisów pod inicjatywą referendalną.