Litwa skutecznie utwierdza opinię o sobie, jako nieprognozowanego kraju, łamiącego wcześniej przyjęte zobowiązania prawa międzynarodowego. Tym razem szykuje referendum przeciwko sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Jednak nawet politycy na co dzień traktujący prawo według swego „widzimisię” uważają, że byłoby to drastyczne pogwałcenie umowy akcesyjnej z UE.
I oceniają, że faktycznie referendum oznaczałoby początek wyjścia Litwy z Unii.
Wcześniej przystępując do Unii Europejskiej nasz kraj zgodził się na liberalizację rynku gruntów.
Kwestia ziemi (jak też zamknięcie Ignalińskiej EA) była jednym z głównych zobowiązań członkostwa naszego kraju w UE. Litwa wynegocjowała ws. sprzedaży ziemi 7-letni okres przejściowy z możliwością przedłużenia jego o kolejnych 7 lat.
Obydwa okresy wykorzystaliśmy i od 1 maja tego roku miały być zniesione wszelkie ograniczenia w handlu ziemią. Teraz inicjatorzy referendum chcą konstytucyjnego zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Podobnie zachowuje się tylko Bułgaria — drugi z najbiedniejszych krajów unijnych. W ubiegłym roku tamtejszy parlament postanowił przedłużyć termin zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom do 2020 roku.
I na Litwie, i w Bułgarii z inicjatywą zakazu występują nacjonalistyczne ugrupowania. W Bułgarii parlamentarna partia „Ataka”. Podtrzymują ją prawicowe ugrupowania.
Z kolei na Litwie jedną z twarzy inicjatywy referendalnej stał się Julijus Panka, lider nacjonalistycznego Związku Młodzieży Narodowej, który jest organizatorem sławetnych marszy 11 marca pod hasłem „Litwa dla Litwinów”. Litewscy nacjonaliści nie mają jednak szerokiego poparcia prawicy. Pankę ostro krytykuje eurodeputowany Vytautas Landsbergis, patriarcha litewskich konserwatystów — Związku Ojczyzny/Chrześcijańscy Demokraci Litwy.
Z kolei lider tego ugrupowania, poseł Andrius Kubilius uważa, że referendum ws. zakazu sprzedaży ziemi obcokrajowcom może odbyć się jedynie pod warunkiem równoległego głosowania ws. wyjścia z Unii Europejskiej. Właśnie taki — zdaniem Kubiliusa — jest prawdziwy cel inicjatorów referendum.
Niemniej nacjonalistom udało się pozyskać sprzymierzeńców nie tylko skrajnej prawicy, ale też zapewnić poparcie Partii Chłopskiej i Zielonych, jak też poszczególnych polityków innych ugrupowań z prawa na lewo sceny politycznej. Toteż pod swoją inicjatywą udało się im zebrać (przynajmniej tak twierdzą) wymaganą do ogłoszenia referendum liczbę 300 tys. podpisów poparcia. Jednocześnie w drodze referendum chcą oni zmniejszyć z 300 do 100 tys. konstytucyjny wymóg potrzebnych podpisów obywateli.
Główna Komisja Wyborcza sprawdzająca autentyczność zebranych podpisów miała wątpliwości, czy na pewno wszystkie zebrane podpisy odpowiadają wymaganiom ustawy referendalnej. Określa ona, że każda podpisująca się osoba własnoręcznie wpisuje wszystkie dane na liście osób popierających inicjatywę. Komisja „wybrakowała” kilkanaście tysięcy podpisów, ale pozwoliła i wyznaczyła dodatkowy termin na zweryfikowanie wybrakowanych podpisów.
Wczoraj, 29 stycznia, po sprawdzeniu zweryfikowanych już podpisów Komisja miała podjąć decyzję, czy kierować do Sejmu projekt postanowienia o ogłoszeniu referendum, czy też w ogóle odrzucić inicjatywę. W piątek bowiem, 25 stycznia, Sąd Konstytucyjny uznał, że inicjatywa referendalna ws. ziemi możliwa równolegle z inicjatywą referendalną o zmianie umowy akcesyjnej z UE.
Członek Komisji Jonas Udris tłumaczył wczoraj, że takie orzeczenie Sądu Konstytucyjnego praktycznie oznacza, że społeczeństwo najpierw, również w referendum, powinno opowiedzieć się za wyjściem z Unii Europejskiej, a dopiero potem głosować w referendum o sprzedaży czy też nie ziemi obcokrajowcom.
Przedstawiciele grupy inicjatywnej byli jednak nieułomni. Twierdzili, że konstytucyjny zakaz sprzedaży ziemi nic wspólnego nie ma z umową akcesyjną i jej nie przeczy.
Z kolei inny członek Komisji, Rokas Stabingas, zauważył, że propozycja ograniczenia własności do ziemi wyłącznie do obywateli Litwy przeczy też innej konstytucyjnej zasadzie — nietykalności własności prywatnej — bo prowadziłaby do nacjonalizacji gruntów będących własnością osób prawnych.
— Czy tym referendum chcemy przywrócić okres sowiecki? — retorycznie pytał Stabingas.
Po długiej, pełnej emocji dyskusji, podczas której przewodniczącemu Komisji Zenonasowi Vaigauskasowi przyszło nawet wyprosić niektórych zwolenników referendum z sali, członkowie Komisji nie odważyli się „boleśnie, ale teraz” — jak powiedziała członkini komisji Elena Masnevaitė — przerwać proces referendalny — i postanowiła, że zebrane podpisy zostaną zweryfikowane do końca i Komisja zgodnie z kompetencją przekaże sprawę do Sejmu.
Toteż teraz Sejm będzie musiał decydować, czy przerwać antykonstytucyjną inicjatywę referendalną, czy pozwolić na jej dalszy przebieg i dopiero po referendum, w zależności od jego wyników, decydować, co z tym przysłowiowym fantem zrobić.