Antoni Radczenko: W kontekście toczącej się wojny na Ukrainie, jaki był rok 2024? Jaki był dla naszego regionu?
Tomasz Lachowski: Sądzę, że to był rok dużych rozczarowań dla samej Ukrainy. Jeszcze w ubiegłym roku zdarzyła się nieudana próba kontrofensywy. Później była ciągła strata terytoriów. To powolny proces, ale Rosja niestety na froncie ciągle posuwa się naprzód. Cel polityczny Ukrainy, czyli członkostwo w NATO, dzisiaj wydaje się nierzeczywisty.
W przypadku regionu to mamy ciągłe poczucie zagrożenia. Oczywiście widać, że Rosja jest słabsza. To pokazała sytuacja w Syrii. Rosja nic nie zrobiła, kiedy rebelianci przejęli władzę po Baszszarze al-Asadzie. Niestety, u nas napięcie hybrydowe jest wciąż wyczuwalne. O tym mówią np. przecięcia kabli w Morzu Bałtyckim.
Wojna toczona na Ukrainie cały czas wpływa na sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Ma przełożenie na sytuację polityczną w regionie. To pokazuje skandal z wyborami prezydenckimi w Rumunii. Sąd Konstytucyjny odwołał pierwszą turę wyborów z uwagi na wpływy zewnętrzne. W wyborach prezydenckich w Mołdawii finalnie wygrała proeuropejska Maia Sandu, ale działania rosyjskie, jeśli chodzi agitację czy inwestycje finansowe wewnątrz kraju, były bardzo duże. To są przykłady, że Rosja cały czas stwarza hybrydowe zagrożenia.
Co oznacza dla nas i dla Ukrainy wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich Stanów Zjednoczonych Ameryki? Pamiętamy, że kiedy jeszcze nie było wiadome, który z kandydatów wygra, to strona ukraińska nieustannie powtarzała, iż ostatecznym celem jest wyzwolenie wszystkich terytoriów okupowanych. Po zwycięstwie Trumpa retoryka się zmieniła. Prezydent Zełenski zapowiedział, że wyzwolenie terytoriów niekoniecznie powinno odbyć się na drodze militarnej…
Realne przyjście Trumpa do władzy jest jeszcze przed nami. Nastąpi 20 stycznia 2025 r. Sądzę, że to będzie swoistym momentem przesilenia, ponieważ administracja Joego Bidena ciągle przekraczała wyznaczone przez siebie czerwone linie. Dostarczanie sprzętu wojskowego czy niedawna decyzja o tym, że Ukraina może atakować cele wojskowe na terytorium Rosji amerykańską amunicją, to oczywiście były decyzje pozytywne, ale bardzo spóźnione. Gdyby to wszystko nastąpiło w roku 2022, to prawdopodobnie szanse na wyzwolenie okupowanych terytoriów sposobem wojskowym byłoby o wiele większe.
Ta kroplówka amerykańska oraz europejska, w tym nasza, była bardzo ważna, aby Ukraina tę wojnę przetrwała. Pozwoliła Ukrainie pozostać w warunkach wojennych państwem w miarę funkcjonującym. Ta kroplówka podtrzymywała przy życiu, ale nie dawała większych szans na zwycięstwo.
Trump mówi, że trzeba tę wojnę zakończyć jak najszybciej, w formule „ziemia za pokój”; chodzi o to, aby przynajmniej de facto konflikt został zamrożony. W tym przypadku muszą być stworzone odpowiednie gwarancje dla terytoriów, która są pod kontrolą Kijowa. Wołodymyr Zełenski apelował, aby tę część kraju przyjąć do NATO. Sądzę, że na to zgody by nie było. Są jednak inne scenariusze. I jest to moment na wykazanie się Trumpa. Trump będąc biznesmenem i „człowiekiem sukcesu”, musi widzieć w tej sytuacji swój sukces.
Sądzę, że to jest zadanie dla dyplomacji europejskiej, polskiej i litewskiej, aby przedstawić, że porażka Ukrainy na froncie i polityczna jest również porażką Stanów Zjednoczonych. I będzie to osobista porażka Donalda Trumpa. Trzeba zaprezentować sytuację w ten sposób, że w momencie odbudowy Ukraina będzie miejscem bezpiecznym dla amerykańskich inwestycji. To będzie możliwe tylko wówczas, kiedy część Ukrainy znajdująca się pod kontrolą Kijowa będzie zabezpieczona politycznie, prawnie oraz wojskowo.
To może być szeroko zakrojona wojskowa misja NATO o charakterze quasi-ofensywnej, czyli gdyby Rosja chciałaby naruszyć rozejm, to te wojska miałyby możliwość odparcia ataku. To byłby scenariusz podobny do sytuacji Korei Południowej, która nie jest w NATO, ale ma gwarancje amerykańskie. Tam stacjonuje amerykańskie wojsko. Dlatego zaatakowanie Korei Południowej przez Koreę Północną lub inne państwa spotkałoby się automatycznie z odpowiedzią amerykańską.
Sądzę, że Trump powinien zaproponować podobny scenariusz. Bo „ziemia za pokój” bez gwarancji bezpieczeństwa oznaczałaby, że za pewien czas rozpocznie się kolejna wojna. To byłoby faktycznie porażką nie tylko Ukrainy, lecz także zachodnich sojuszników oraz Stanów Zjednoczonych. Więc zadaniem ukraińskiej i europejskiej dyplomacji jest opowiedzenia tej historii słowami, które Trump najbardziej lubi. Tak aby odebrał to jako osobisty sukces.
Obserwujemy upadek systemu globalnego, który powstał po 1945 r. Instytucje międzynarodowe, jak np. ONZ, w żaden sposób nie mogą zapobiec tego typu konfliktom. Gdy przypomnimy sobie okres zimnej wojny, to były dwa wrogie sobie bloki państw, niemniej te bloki dostosowały się do zasad, które zostały wypracowane. Teraz widzimy, że żadne zasady nie działają. Czy uda się stworzyć nowy międzynarodowy system, który zaakceptowaliby wszyscy?
To jest niezwykle trudne pytanie. Z jednej strony można powiedzieć, że świat, który został zbudowany po II wojnie światowej, został oparty o Kartę Narodów Zjednoczonych, która reguluje stosunki międzynarodowe i zawiera zasady takie, jak zakaz używania siły zbrojnej, zakaz interwencji, zakaz pozbywania suwerenności innych państw. Później to było potwierdzone w serii innych umów. Przypomnę chociażby Akt końcowy w konferencji KBWE w Helsinkach z 1975 r.
Z perspektywy zasad i norm teoretycznie to nadal wszystko działa. Niestety, w ciągu ostatniej dekady lub trochę wcześniej państwa zaczęły interpretować te zasady na własny sposób. To było zawsze obecne, ale dzisiaj to jest na tyle widoczne, że o uniwersalizmie zasad bardzo trudno mówić. Znów są bloki państw. Są państwa zachodnie. Są państwa autorytarne, jak: Rosja, Iran, Korea Północna. Jest trzeci blok, czyli Chiny, które występują jako adwokat Globalnego Południa. Zasady teoretycznie są te same teoretycznie. W praktyce jednak pojęcia, jak: agresja, okupacja, zbrodnie wojenne lub ludobójstwo, są przez różne bloki inaczej rozumiane.
Dlatego istnieje zagrożenie, że ten system zostanie przeobrażony. Na przykład Donald Trump nie jest fanem mechanizmów multilateralnych, czyli opartych o wielopaństwowe struktury, jak ONZ lub NATO. On preferuje bilateralizm. Politykę traktuje jak biznes. Jest on i druga strona. Ściska rękę konkretnej osobie i załatwia konkretny „deal”.
Wydaje się, że administracja prezydenta Donalda Trumpa będzie przechodziła od multilateralizmu na rzecz twardej polityki opartej na dwustronnych relacjach. Widzimy to na podstawie wypowiedzi Trumpa dotyczących NATO. Trump mówi, że Europa powinna zwiększyć finansowanie przemysłu obronnego i podobnych rzeczy z perspektywy państw natowskich, tylko wówczas USA pozostaną w Sojuszu. To jest przykład bilateralizmu. Mimo że NATO jest strukturą międzynarodową. Trump to widzi inaczej, że jedna strona to on, a drugą jest Europa.
Myślę, że teraz właśnie tak będzie wyglądał świat: Trump i Europa, Trump i Chiny, Trump i Rosja. Dlatego europejska dyplomacja powinna stworzyć pozytywną opowieść dla innych państw, że lepiej być członkiem UE i NATO niż być poza nimi.
Czytaj więcej: Uczmy się od Trumpa!
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 48 (144) 21-27/12/2024