W rodzinie posła na Sejm Gintarasa Steponavičiusa smutek — jego syn, tegoroczny absolwent jednej z wileńskich szkół, wyjeżdża na studia za granicę. O tym były minister oświaty podzielił się na swoim profilu społecznościowym.
„Ech… Przychodzi ta chwila, gdy w jednym westchnieniu wiele emocji naraz — nadzieja, duma i smutek” — napisał polityk. Nie był też przekonany, czy po studiach syn wróci do kraju. Jedynie wyraził przekonanie, że „jeśli dostrzeże na Litwie możliwości kariery”, to wróci. Ma się rozumieć, że ani młody człowiek, ani jego ojciec, który od kilkunastu lat uprawia politykę i miał okazję niejedną reformę w kraju przeprowadzić, dziś na Litwie nie widzą perspektywy rozwoju zawodowego. Nie widzą też możliwości studiów, bo jak były minister oświaty Steponavičius przyznał, jego dziecko na Litwie „nie znalazło odpowiedniego dla siebie programu studiów”.
Przykra sprawa, że od lat, co roku z kraju wyjeżdżają dziesiątki tysięcy ludzi młodych i zdolnych, ale też już doświadczonych zawodowo i nauką życiową, że w tym kraju nie ma perspektywy ani dla młodzieży, ani dla osób już dojrzałych. I można z tego powodu wielokroć wzdychać z „nadzieją i smutkiem”, ale być dumnym Steponavičius na pewno nie ma z czego. Bo tak to już jest, że jaki minister (choć i były) — taka i oświata, jaki polityk (wciąż obecny) — taki kraj.