W oczekiwaniu na „zalew kraju” przez uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, litewskie społeczeństwo przeżywa „szok przedmigracyjny”. Na razie wie tylko, że Litwa w ciągu dwóch lat będzie musiała przyjąć 1 105 uchodźców.
Choć liczbę tę prezydent Dalia Grybauskaitė określa wyrazem „solidarności i mądrości” europejskiej, to nie da się ukryć, że kwota ta jest nam narzucona przez Brukselę. A na pewno będzie jeszcze większa.
Organizacje międzynarodowe oceniają bowiem, że 160 tys. uchodźców, których kraje unijne teraz „podzieliły” między sobą, to dopiero zapowiedź jeszcze większej fali. Ich automatyczne wysyłanie na Litwę na pewno jeszcze bardziej pogorszy nastroje społeczne.
Dlatego naturalny jest niepokój premiera Algirdasa Butkevičiusa, który uważa, że jeśli państwo nie podejmie się informowania społeczeństwa o sytuacji w rejonach konfliktów oraz w Europie i nie przekona go do tego, że Litwa ma pomagać uchodźcom, to „pewne siły” mogą wykorzystać sytuację i podjudzać społeczeństwo przeciwko migrantom.
Słowa premiera są mądre, ale raczej bardziej prorocze. Bo można wątpić, że jeśli to samo państwo w ciągu 25 lat nie potrafiło przekonać społeczeństwa, że autochtoni innej niż litewskiej narodowości, to są równoprawni obywatele kraju, to czy potrafi przekonać, że nimi są osoby napływowe — obcy kulturowo, językowo i wyznaniowo.