Więcej

    VIII Wileńskie Spotkania Sceny Polskiej: spotkania z teatrem, spotkania z Polakami

    Czytaj również...

    Studio Teatralne „Ferdydurke” działające przy Centrum Kultury Polskiej „Dom Polski” w Tomsku pokazało w DKP „Kartotekę” Tadeusza Różewicza

    Festiwal teatralny, który od lat organizuje Lilija Kiejzik, kierownik Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie, to nie tylko spotkania z teatrem. To także spotkania z Polakami z rożnych stron świata. W festiwalu biorą udział przedstawiciele Polonii z Austrii i Kanady, ale także Polacy ze Lwowa i Syberii. Dla zespołu z Tomska spotkanie z Wileńszczyzną jest szczególnie cenne. Dla niektórych z nich jest to pierwsza okazja, by odwiedzić miejsca, skąd zesłani byli ich przodkowie.

    W ramach VIII Wileńskich Spotkań Sceny Polskiej w Domu Kultury Polskiej w Wilnie wystąpiło Studio Teatralne „Ferdydurke” z Tomska.
    – Dla nas nasz teatr to najlepsza i chyba jedyna dostępna forma spotkania z żywym językiem polskim. Nikt z nas nie jest zawodowym aktorem, ale dzięki tej działalności możemy nie tylko poznawać, ale także przeżywać ten język i kulturę, które są dla nas ważne. Książka nie daje takiej możliwości. Teatr pozwala na dotknięcie kultury narodu – mówi Aleksiej Wojtowicz, który z polskim teatrem w Tomsku związany jest w zasadzie od początku jego działalności.

    – Moja przygoda z teatrem zaczęła się bardzo dawno – 12, może 13 lat temu. Poszedłem na kurs języka polskiego już jako dorosły człowiek, po studiach. Mój ojciec nie mówił po polsku, ale lubił opowiadać o tym, że nasza rodzina ma polskie korzenie. Była to pewnego rodzaju rodzinna legenda. Chciałem poznać ten język i kulturę – opowiada.

    Teatr powstał w zasadzie jako pewna forma praktykowania języka. – Na kursie języka polskiego szukaliśmy jakiejś formy spędzania czasu, która pozwoliłaby na praktykowanie tego języka. Na początku odgrywaliśmy scenki z rosyjskich bajek tłumaczonych na język polski. Potem zaczęliśmy myśleć o czymś z polskiej literatury. Zaczynaliśmy od Fredry, potem przyszedł czas na innych autorów.

    Aleksiej Wojtowicz i Stanisław Dorabiałło na scenie DKP

    Tak jak wszyscy aktorzy tego teatru, Aleksiej Wojtowicz nie jest zawodowym aktorem. Na co dzień pracuje jako wykładowca na uniwersytecie.
    – Jestem humanistą. Wykładam historię i filozofię. Może właśnie dlatego zacząłem się interesować przeszłością własnej rodziny. Niewiele wiem o naszych korzeniach. Tyle, że mój prapradziadek przyjechał na Syberię nie jako zesłaniec, ale z własnej woli – mówi.

    Wojtowicz podkreśla, że teatr daje im nie tylko możliwość kontaktu z językiem, ale także z Polakami.
    – Byliśmy na festiwalu w Rzeszowie, kilka lat temu także w Wilnie. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy amatorami, ale każdy taki wyjazd to bardzo dobra okazja do tego, by się uczyć. Także rozmawiać po polsku. Na co dzień nie mamy wielu okazji do tego – mówi.

    Inny z aktorów, Stanisław Dorabiałło, jest emerytowanym fizykiem. Przez lata pracował w laboratorium, teraz ma trochę więcej czasu na rozwijanie swoich zainteresowań i poznawanie historii własnej rodziny.
    – Mam bardzo mały staż w teatrze. Około roku. Koledzy zachęcali mnie do przyłączenia się, bo wiedzieli, że mówię po polsku – mówi.

    – Brak aktorów, którzy znają język, to nasz największy problem – uzupełnia wypowiedź kolegi Aleksiej Wojtowicz

    Stanisław Dorabiałło nie musiał chodzić na kurs języka. Po polsku nauczył się mówić w rodzinnym domu.
    – U nas, kiedy byłem dzieckiem, mówiło się tylko po polsku. Rosyjskiego zacząłem się uczyć, kiedy zbliżał się czas pójścia do szkoły. Miałem wtedy 5 lat. Potem były równolegle dwa języki: ten w domu – polski i ten na zewnątrz – rosyjski. Mieliśmy jeszcze prababcię Litwinkę. Czasem mówiła po litewsku, ale tylko do swojego syna i to wtedy, gdy chciała, by reszta rodziny nie rozumiała o czym rozmawiają – wspomina.

    Aktorom z Tomska teatr daje możliwość spotkania się z polskim językiem kulturą

    – Moi pradziadkowie trafili na Syberię jako zesłańcy na początku XX w. Jeden mój pradziadek ze strony ojca pochodził z Warszawy. Po nim mam nazwisko. Reszta rodziny pochodziła z ówczesnej Wileńszczyzny. Spotkali się w Tajdze – niewielkim mieście niedaleko Tomska, związanym ściśle z koleją transsyberyjską. Mieszkało tam wielu Polaków – opowiada o historii swojej rodziny.

    Dlaczego nie opuścili Syberii po 1918 r.?
    – Dziadkowie opowiadali, że była taka możliwość. Wszyscy mieli dokumenty potwierdzające, że są Polakami. Na Syberię przyjeżdżali emisariusze, którzy zachęcali do wyjazdu do Polski. Podobno bali się podróży z bardzo małymi dziećmi. Myśleli, że wyjadą za rok lub dwa, gdy trochę podrosną. Okazało się jednak, że za rok nie było już takiej możliwości. Musieli pozostać – wyjaśnia.

    Dalsza historia rodziny również nie była łatwa. Obaj dziadkowie zostali aresztowani. Obaj przeżyli więzienie.
    – Ojciec mojego ojca był skazany na 5 lat obozów pracy w Kazachstanie, ale w więzieniu stracił wzrok. Był bezużyteczny, dlatego odzyskał wolność. Wkrótce potem zmarł – mówi Stanisław Dorabiałło.

    Przez 100 lat od zesłania niełatwo utrzymać było kontakt z krewnymi, którzy uniknęli wywózki. – Na początku oczywiście pisali listy. Później były długie okresy, gdy nie było możliwości. Ale mieliśmy kontakt. Raz ciocia, która wyjechała do Ameryki, przystała list zaadresowany tylko: Wojciechowscy Tajga. I proszę sobie wyobrazić, że ten list doszedł… Mieliśmy także krewną w Wilnie. Ciocię Marię Antonowną. Moi rodzice raz ją nawet odwiedzili. Wzięli ślub w 1952 r. I zaraz potem pojechali do Wilna. To na pewno nie był przypadek. Chcieli po prostu wziąć ślub w kościele, a u nas zupełnie nie było takiej możliwości – wyjaśnia.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Aleksiej Wojtowicz z polskim teatrem w Tomsku związany jest od początku jego działalności

    Teraz, dzięki Wileńskim Spotkaniom Sceny Polskiej, Stanisław Dorabiałło po raz pierwszy odwiedził Wilno. Dla niego ta podróż ma oczywiście wymiar sentymentalny. Zebrał przed wyjazdem wszystkie informacje o swoich przodkach, wypisał nazwiska i miejscowości, z których pochodzili.
    – Rodzina mamy pochodzi z okolic Święcian. Mój pradziadek, Paweł Baranowski, mieszkał we wsi Iwańce. Może w czasie tego pobytu na Litwie udałoby się tam pojechać? To by było wspaniałe – mówi.

    Zupełnie nie jest związana z polskością kierownik zespołu Lubov Semchina.
    – Do Domu Polskiego w Tomsku trafiłam dzięki kursowi języka polskiego. Chciałam się po prostu nauczyć jeszcze jednego języka, interesowała mnie też polska literatura, którą czytałam w przekładzie. Miałam chyba szczęście do nauczycieli języka. To były osoby, które przyjechały z Polski, większość z nich była w jakiś sposób związana z teatrem. Na początku nie myślałam, że będę występować, ale tak się w końcu stało. Zaczęłam od Gombrowicza. To była „Iwona, księżniczka Burgunda”. Grałam Iwonę. Dobrze poszło, bo nie trzeba było dużo mówić – śmieje się.

    Lubov Semchina z organizatorką festiwalu Liliją Kiejzik po zakończeniu spektaklu

    – Do Domu Polskiego przychodzi dużo osób. Wiele z nich ma polskie korzenie, ale dużo jest także takich, jak ja, którym po prostu bliska jest polska kultura, poezja. Dla mnie zwłaszcza poezja jest ważna, zupełnie inna niż rosyjska. Od razu inaczej zaczyna pracować mózg. Zainteresowanie językiem według mnie jest bardzo duże. Chętnie uczą się studenci, młodzież, zdarzają się także dorośli – opowiada Semchina.

    Kierownik zespołu podkreśla, że dla niej polskość na Syberii kojarzy się przede wszystkim z wkładem w rozwój regionu.
    – Polacy, którzy przyjechali na Syberię, czasem jako zesłańcy, czasem z własnej woli, bardzo dobrze wpisali się w miejscową społeczność. Znani byli przede wszystkim jako wykładowcy uniwersytetów, ale także jako inżynierowie, architekci – opowiada.

    Wśród widzów oglądających „Kartotekę” przeważali uczniowie polskich szkół

    Dla młodej dziennikarki wyjazd do Wilna na festiwal teatralny również jest bardzo ważny. – Jestem po raz pierwszy nie tylko w Wilnie, ale także w Europie, poza rosyjską częścią. Mam nadzieję, że te kilka dni będziemy mogli wykorzystać również na poznanie miasta – mówi.
    ***
    Relacja z całości VIII Wileńskich Spotkań Sceny Polskiej w kolejnym wydaniu „Kuriera Wileńskiego”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Fot. Marian Paluszkiewicz

     

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wileńskie groby nie ujawniają łatwo swoich tajemnic 

    Poszukiwania przywódcy wileńskich reformatów rozpoczęło Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy (lit. Lietuvos gyventojų genocido ir rezistencijos tyrimo centras - LGGiRTC).  Inicjatywa wyszła od litewskich reformatów – Propozycja rozpoczęcia poszukiwań wyszła od środowiska litewskiego Kościoła reformowanego, dla którego niewątpliwie...

    Połączenie tradycji i współczesności. Noc Świętojańska w Rudominie

    Najkrótsza noc w roku jest hucznie obchodzona w Rudominie od wielu lat i stała się najważniejszym z wydarzeń organizowanych przez Centrum Kultury w Rudominie. W tym roku ponownie organizatorzy mówią o rekordowej widowni. Kolejny rekord w Rudominie i zaproszenie do...

    Film o sile pamięci przekazywanej z pokolenia na pokolenie

    Film powstawał w ubiegłym roku m.in. na Litwie. Realizatorzy odwiedzili okolice wsi Mamowo, Inklaryszki, Połuknie i oczywiście cmentarz na Rossie. W produkcję zaangażowali się również Polacy z Wileńszczyzny. O miejscach związanych z powstaniem styczniowym i jego bohaterami opowiadali: Irena...

    Zginęła cała wioska… Pamięć przywrócona [Z GALERIĄ]

    Ilona Lewandowska: Kim byli mieszkańcy Pirciupi w czasie wojny?  Rytas Narvydas: Zwykli, spokojni ludzie, zajmujący się rolnictwem, pszczelarstwem. Jeśli chodzi o skład narodowościowy, byli to przede wszystkim Litwini, choć wieś w okresie międzywojennym znajdowała się w granicach Polski. Dlaczego zginęli?...