Wreszcie wszyscy mamy się z czego pośmiać. Gdzie się nie obejrzeć, wszyscy dworują sobie z restrykcji władz wobec handlu alkoholem.
Prohibicja zawsze miała krótkie nogi, a nieudolność władzy w zwalczaniu prawdziwych lub domniemanych patologii społecznych metodami administracyjnymi zawsze dostarczała narodowi darmowej rozrywki. Pozwolą więc Państwo, że przypomnę kilka epizodów, które pozostały mi w pamięci, abyśmy wspólnie z humorem powspominali komiczne bitwy tępych urzędników ze sprytnymi obywatelami.
W czasach PRL, kiedy publiczna sieć handlowa bynajmniej nie słynęła obfitością i bogactwem oferty, obok sklepów monopolowych, które przestrzegały rygorystycznie godzin otwarcia, a zdarzało się, że nie dowieziono na czas nawet tak podstawowego towaru, jak wódka, kwitły tak zwane „mety”, w których można było się zaopatrzyć w ognistą wodę o każdej porze dnia i nocy.
Oczywiście, taka meta była i w „Psim rynku”, centrum naszego osiedla, gdzie zbierała się na ławeczce miejscowa elita towarzyska. Nastał jednak stan wojenny i władze czyniły przynajmniej pozorne starania o przywrócenie w narodzie dyscypliny i trzeźwości. Wówczas syn właścicielki, zawodnik trzecioligowej drużyny piłkarskiej, wstąpił do ZOMO, oddziału milicyjnego przeznaczonego do rozpędzania ulicznych demonstracji i tak zapewnił osiedlowej „mecie” ochronę na ciężkie czasy.
Kilkanaście lat później, i to w czasach pokoju i dobrobytu, podobne ambicje otrzeźwienia i zdyscyplinowania obywateli zaślepiły grecki rząd słynnego socjalistycznego przywódcy Andreasa Papandreu w okresie jego dekadencji. Ministrem porządku publicznego został wówczas fanatyczny asceta uległy wpływom potężnej hierarchii cerkiewnej. Ledwie objął urząd, kazał zamykać wszystkie lokale gastronomiczne o godzinie drugiej w nocy, co dla Greków, przywykłych do zabawy do świtu, było niewyobrażalną herezją. Cóż, dura lex sed lex, lokale więc zamykano, lecz wprzódy wynoszono z nich butelki, szklanki oraz instrumenty muzyczne i tańczono do białego rana na pobliskich podwórkach. Po kilku miesiącach rząd zakaz odwołał.
Owe greckie perypetie jako żywo przywołują w pamięci scenę ze słynnej polskiej międzywojennej komedii „Pani minister tańczy”. Tytułowa bohaterka w trosce o moralność publiczną nakazała zamknąć nocne lokale i wybrała się na inspekcję, żeby sprawdzić, czy zarządzenie jest przestrzegane. Istotnie, srogi odźwierny przegonił ją słowami „Lokal zamknięty”. Jednak po chwili para gości wypowiedziała wobec niego magiczne zaklęcie „A kuku!” i została wpuszczona do środka. Tym samym fortelem posłużyła się niebawem pani minister i przekonała się naocznie o wątpliwej skuteczności zarządzeń wydawanych bez głowy i bez poczucia humoru.
Poczucie humoru, rzecz ważna, lecz niewątpliwie jeszcze ważniejsze jest poczucie umiaru i wyobraźnia. Kiedy tych cech zabraknie, natychmiast narażamy się na śmieszność, a działania, podejmowane nawet w dobrej wierze, wywołują na ogół skutki odwrotne od zamierzonych. Dla wychowania w trzeźwości lepiej byłoby więc, żeby ludzie śmieli się z pijaków, a nie z władzy, która zabrania handlowania wódką.
I z pewnością lepszy efekt pedagogiczny osiągnęłaby scena z pijanym artystą, który odnajduje drogę do domu wodząc prętem po szynach tramwajowych z filmu „Nie lubię poniedziałku”, aniżeli przytoczone powyżej „Reformy pani ministra”.
Ale cóż, jest jak jest. Lekarze i mędrcy powiadają, że śmiech to zdrowie, więc się śmiejmy.
Józek Powsinoga