Informacje o wynikach polskich szkół, jakie podało czasopismo „Reitingai”, zmuszają do refleksji. Niestety – wynika z nich jasno, że nie wystarczy by szkoła była polska, aby była dobra. Oczywiście, ranking nie jest wyrocznią, o czym najlepiej świadczą wyniki „Kraszewskiego”. Rok temu Gimnazjum było na 38. miejscu, w tym roku spadło na 277., choć nie zmieniła się ani dyrekcja, ani nauczyciele, w szkole nie wydarzył się też żaden kataklizm. Po prostu – słabsze roczniki się zdarzają, a im mniejsza szkoła, tym bardziej jest to odczuwalne, a ocenianie szkoły po wynikach nie jest na pewno sprawiedliwe.
Niestety, najwięcej szkół z polskim językiem nauczania, bo aż 14, znalazło się w ostatniej, czwartej setce rankingu. Dlaczego tak słabo? Całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem, że polskie szkoły są dobre. Nawet te najmniejsze mają dobry klimat wychowawczy i zaplecze materialne. Problem polega na tym, że małe szkoły, aby istnieć, potrzebują uczniów. Każdy z nich jest bezcenny, każdy może zadecydować o tworzeniu lub nie klasy. Nawet ten, który nie ma ani zdolności, ani najmniejszej ochoty na naukę zachęcany jest więc do pozostania w gimnazjum zamiast pójścia do zawodówki. Nie można od nich oczekiwać rewelacyjnych wyników na maturze. Nie osiągnęliby ich w żadnej szkole z najlepszą kadrą.
Pozostanie w gimnazjum takich uczniów odbija się nie tylko w rankingach. Zostawia ślad w życiu młodych ludzi, którzy zamiast zdobywać zawód, po prostu się męczą i po maturalnej klasie zostają z niczym. Często mówimy, że na Litwie brakuje polskiej inteligencji, ale dobrzy mechanicy, elektrycy czy hydraulicy też są potrzebni. Szkoła ma służyć uczniom w rozpoznaniu ich prawdziwych możliwości. Wszystko traci sens, jeśli to uczniowie mają służyć trwaniu szkoły.