W Holandii protestują rolnicy. W sprawie w sumie słusznej, bronią swoich interesów. Nasi rolnicy nie bronią – dlatego w przyszłorocznym budżecie przewiduje się likwidowanie ulg dla rolników i dalsze ich obciążanie. Nie ma zatem co się dziwić, że w litewskich sklepach można częściej trafić na płody rolne z Holandii, niż z Litwy – ich rolnicy są skuteczniejsi w obronie swoich interesów.
Nie zawsze się to jednak podoba. Holenderski establishment wyprowadził wojsko na ulice i w ten sposób chce nie dopuścić do protestu rolników. Dzieje się to w sercu Unii Europejskiej, szafującej hasłami takimi jak: pochylanie się nad słabszymi, równość, różnorodność, demokracja. I właśnie demokracja, której jednym z elementów jest obrona swoich interesów przez poszczególne grupy społeczne.
Widać tu jednak, jak bardzo różnie ta demokracja jest rozumiana. Kiedy gdzieś wybory wygrywa partia nieliberalna, albo krytyczny wobec establishmentu kandydat na prezydenta wbrew staraniom korporacji – to dla establishmentu jest „zagrożenie demokracji”. Wojsko na ulicach, siłowe tłumienie pokojowych protestów, cenzurowanie internetu, manipulowanie przy wyborach i strzelanie do ludzi zaś nie grożą demokracji, jeśli robi się to w imię liberalnej agendy. Ale czy rzeczywiście o to w demokracji chodzi?