Na Ukrainie, podobnie jak na Litwie, z powodu koronawirusa ogłoszono kwarantannę. Lwowiacy nie panikują, ale są przekonani, że w dłuższej perspektywie skutki epidemii mogą się przyczynić do pogorszenia ich sytuacji.
Trudno powiedzieć, jak wygląda sytuacja obecnie, kiedy ukazuje się magazyn „Kuriera Wileńskiego”, ale jeszcze przed tygodniem życie we Lwowie biegło dość spokojnym rytmem. Podobnie jak na Litwie odwołano imprezy masowe, zamknięto wszystkie kawiarnie oraz sklepy, z wyjątkiem spożywczych. Ludzie jednak bez histerii dostosowali się do wytycznych władz.
Nocne pociągi nie rozwożą wirusów
– W porównaniu do Polaków, a w szczególności do Litwinów, Ukraińcy to… południowcy. Lubią wyjść wieczorem, lubią się spotykać i wieczory spędzać wspólnie poza domem. Ale teraz obeszło się bez protestów. Zanim zamknięto knajpy, ludzie i tak do nich coraz rzadziej przychodzili. Ludzie na Wschodzie mieli częściej do czynienia z zagrożeniami, więc mają silniejszy instynkt przetrwania – dzieli się wrażeniami z „Kurierem Wileńskim” Wojciech Jankowski, rodowity warszawiak, który od kilku lat na stałe mieszka we Lwowie, pracując w polskojęzycznej gazecie „Kurier Galicyjski”. Tytuł nadal się ukazuje, chociaż pierwszy raz od 12 lat z powodu zamkniętych granic gazety nie dotarły do poczty w Przemyślu, skąd miały być wysłane do prenumeratorów w Polsce.
Bez względu na poglądy polityczne, na to, czy lubi się obecne władze, jak twierdzi Jankowski, obywatele ze zrozumieniem odnieśli się do decyzji rządu. Kijów zaś nie zlekceważył zagrożenia.
– Można powiedzieć, że władze wybrały wariant chiński albo polski. Wyciągnęły wnioski z tego, co działo się we Włoszech i w Hiszpanii. Zamknięto linie metra w kraju, połączenia kolejowe i autobusowe. W tak dużym państwie pociągi nocne rozwożące wirusy ze Lwowa do Charkowa, z Odessy do Czerniowiec to byłaby tragedią – zaznacza dziennikarz.
Zamknięte kluby i otwarte cerkwie
Wszyscy zapytani lwowiacy twierdzą, że władze w obliczu epidemii zareagowały odpowiednio do sytuacji. – Myślę, że to bardzo dobrze, że władzom państwowym i lokalnym udało się szybko zareagować, wprowadzając kwarantannę, zamykając granice, szkoły, centra kulturalne i inne placówki. Nie tworzą się większe skupiska osób, co wpływa na ograniczenie rozprzestrzeniania się koronawirusa. Jedyne, co mnie martwi, to to, że na Ukrainie, a szczególnie we Lwowie, nadal brakuje testów umożliwiających szybkie diagnozowanie zakażeń koronawirusem. Dlatego nie wiadomo, ile tak naprawdę jest u nas zakażonych – mówi Eugeniusz Sało, dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego”.
Problem polega na tym, że szpitale we Lwowie nie są w stanie przeprowadzać badań wykrywających wirusa. Testy są wysyłane do Kijowa i ludzie muszą czekać kilka dni na wynik.
Podobnego zdania jest Polak ze Lwowa i koordynator projektu Przystanek Historia, Artur Żak. – Moim skromnym zdaniem – reakcja władz ogólnoukraińskich i lokalnych jest właściwa, oczywiście, w ramach możliwości prawnych i zasobowych. Reakcja władzy samorządowej nawet w dużym stopniu wyprzedzała i, można powiedzieć, nadawała ton reakcji ogólnopaństwowej. Niestety, jak wszyscy dobrze wiemy, bez centralnej podstawy prawnej i pomocy materialnej władza samorządowa nie zawsze mogła skutecznie radzić sobie z rzeczywistością – dodaje batiar ze Lwowa.
Twórczyni bloga Lwów Info, warszawianka Katarzyna Łoza twierdzi, że „radzi sobie ani lepiej, ani gorzej niż wszyscy inni”. Jeszcze przed ogłoszeniem kwarantanny zrobiła zapasy na najbliższy miesiąc i nie wychodzi bez potrzeby z domu, aby nie narażać siebie i innych.
– Cieszę się, że szybko zostały wprowadzone dość duże ograniczenia w życiu społecznym. Zamknięto większość sklepów, restauracje, kluby i to wszystko stało się, kiedy oficjalnie były potwierdzone tylko trzy przypadki zakażeń. Można jednak było zrobić więcej, ponieważ nie zostały zamknięte bazary ani cerkwie, które także generują duże skupiska ludzi. Jest wystarczająco dużo informacji, jak zachowywać się w czasie kwarantanny, a także w razie podejrzenia u siebie wirusa. Jednak prawdziwym sprawdzianem będą dopiero działania w szczycie epidemii – twierdzi blogerka w rozmowie z „Kurierem Wileńskiem”.
Wyraża jednocześnie zadowolenie, że większość mieszkańców jest zdyscyplinowana. Ludzie brak kontaktów społecznych rekompensują sobie aktywnością w sieciach społecznościowych, rozmowami telefonicznymi, lekcjami przez Skype’a, a nawet kręceniem amatorskich filmów na rozmaite tematy.
Brak towarów z Polski
Istotnym problemem dla Lwowa jest zamknięcie granicy polsko-ukraińskiej. – Zamknięcie granic jest dosyć istotną dolegliwością wśród ograniczeń, które dotyczą mieszkańców Lwowa i Ukrainy. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że powiązania ekonomiczne i społeczne między Ukrainą a Polską są bardzo ścisłe. Do czynnika związanego z ogromną liczbą osób pracujących w Polsce dochodzi kwestia powiązań handlowych, które nie figurują w oficjalnych statystykach, ale stanowią duży segment lokalnego, małego handlu. Zamknięte granice oznaczają brak towaru – tłumaczy Artur Żak.
Jego zdaniem frustrację społeczną może wywołać fakt, że zamknięcie granic dla sporej liczby osób oznacza bezrobocie. Bardzo często jedna osoba pracująca w Polsce wspierała finansowo kilka osób ze swojej rodziny.
Eugeniusz Sało dodaje, że problem z zamknięciem granicy stanie się odczuwalny, jeśli epidemia potrwa dłużej. – Ludzie czytają, zbierają informacje i widzą, że granice są zamknięte nie tylko z Polską, ale w całej Unii Europejskiej i na świecie, więc na razie nie ma to większego znaczenia. Gorzej, gdy będzie to długo trwało. Na razie wszyscy trwamy w oczekiwaniu – dopowiada lwowiak.
Katarzyna Łoza na razie nie widzi wzrostu narzekań z powodu zamkniętych granic. – Trudno ocenić nastroje, kiedy przebywasz w izolacji, ale nie widziałam, żeby któryś z moich znajomych skarżył się na zamknięcie granic, ale też nikt z nich nie żyje z tej granicy ani nie ma potrzeby częstych wyjazdów. Niektórzy nawet odnajdują plusy tej sytuacji – nareszcie Ukraińcy pobędą sam na sam ze sobą, jak powiedziała jedna z moich koleżanek. Może warto w ten sposób wykorzystać ten czas? – zastanawia się blogerka.
Kiełbasa z Włoch, czyli z Polski
Wojciech Jankowski stwierdza jednak, że zamknięcie granic już przyczyniło się do pogorszenia sytuacji na Ukrainie.
– Lwów jest dużym miastem, ale sąsiednia Polska jest ważnym czynnikiem dla jego funkcjonowania. Wiele produktów w sklepach pochodzi z Polski. One powoli będą się kończyć. Wczoraj w sklepie zapytałem o moją ulubioną włoską kiełbasę w pomidorach. Odpowiedziano mi: „No nie, przecież to z Polski przywoziliśmy”. Z pewnością epidemia w dłuższej perspektywie spowoduje spadek nastrojów społecznych. Zamknięcie granicy tylko to spotęguje. Należy zauważyć, że ona jest zamknięta i od polskiej, i od ukraińskiej strony, więc pretensje nie będą skierowane do konkretnej ze stron – wyjaśnił dziennikarz.
Brak możliwości wstępu do Polski może się też przyczynić do pogorszenia sytuacji materialnej miejscowych Polaków.
– Zamknięcie granicy będzie miało konsekwencje dla Mościsk i okolic, czyli terenów bliżej granicy. Zresztą tam właśnie mieszkają Polacy. Na Ukrainie, w przeciwieństwie do Wileńszczyzny, nie ma terenów zwarcie zamieszkanych przez Polaków, są za to wsie polskie, takie jak Strzelczyska czy Krysowice. Ten teren jest bardzo zrośnięty z granicą. Przy granicy mieszkają też tzw. mrówki, czyli ludzie codziennie przechodzący granicę z jakimś towarem. Teraz znaleźli się w kłopocie – podsumowuje warszawiak mieszkający we Lwowie.
Fot. Wojciech Jankowski
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 13(37) 28/03-03/04/ 2020