Dużo ostatnio narzekałam („od czterech lat nie przespałam całej nocy ciurkiem”, „nie mam czasu dla siebie”, „społeczeństwo nie docenia pracy kobiet zajmujących się dziećmi”). Dużo narzekania słyszałam dookoła („wszędzie kleszcze”, „w sklepach kolejki, w lasach kolejki”, „straszna pogoda, pada od rana”, „taki upał, że nie ma czym oddychać”, „mer Wilna zrobił plażę w centrum miasta”).
I już nie chcę. Pracuję więc nad swoją biedną głową, ucząc ją, by skupiała się na tym, co dobre. Przeczytałam niedawno książkę Jarosława Mikołajewskiego „Wielki przypływ”. Traktuje o Lampedusie. To włoska wyspa, słynna z przecudnych plaż i z tragedii, które się nieopodal tych plaż rozgrywają. Znajduje się ona na szlaku przemytu mieszkańców Afryki do Europy. Tysiące ludzi u jej wybrzeży straciło życie, próbując dotrzeć do nas. Płyną na starych, przeładowanych łódkach, pontonach i byle jakich stateczkach. Płyną, bo wierzą, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Skończą się gwałty, głód, strach. Jak się słyszy w wiadomościach „z morza wyłowiono 54 ludzi, w tym ośmioro dzieci”, to da się potem może mimo wszystko spać.
Ale jak przeczytałam opowieść pewnego lekarza – badał kobietę, która w czasie tragedii na morzu urodziła dziecko, więc wkładając ich do trumny, postanowił nie przecinać pępowiny – spać nie mogłam. Od kilku dni wracam też myślami do słów proboszcza z Lampedusy. Dziennikarz zapytał go, co mówi w kazaniach mieszkańcom wyspy, u której brzegów cały czas umierają ludzie. Odpowiedział: „Kiedy ludzie milionami uciekają z Afryki do Europy, mówią nam, że dla nich jesteśmy bogaci i szczęśliwi. Inaczej by się tu nie zjawiali. Nie uciekaliby do nas od biedy. Mówią, że z ich perspektywy żyjemy w braterstwie i pokoju. Bo inaczej nie uciekaliby do nas od wojny. I kiedy oni zadają nam swoje pytania bez słów, samym pojawieniem się w naszych domach, jesteśmy zdezorientowani. Bo my myślimy na ogół o sobie jako o źle opłacanych, niedocenianych, pomijanych, przepracowanych, poddawanych przemocy”. I niby każdy ma swoją biedę, niby psycholodzy mówią, by nie porównywać swoich losów. Ale, ludzie dobrzy, jak tego nie robić? Jak nie myśleć o swoim życiu: „Mam szczęście. Towarzyszy mi już od dnia, kiedy przyszłam na świat w szpitalu w Wilnie, a nie na łodzi podczas burzy”.
Ewa Wołkanowska-Kołodziej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 27(77) 04-10/07/2020