Groźby kontrsankcji gospodarczych wobec państw zachodnich to działanie według zasady „na złość babci odmrożę sobie uszy” – uważa analityk Alaksandr Kłaskouski. Możliwe, że są to warunki, które Moskwa postawiła Alaksandrowi Łukaszence w zamian za poparcie.
Prezydent Łukaszenka ostrzegł w piątek, że w odpowiedzi na zachodnie sankcje przekieruje białoruski eksport z portów litewskich do innych (w domyśle – rosyjskich – PAP), zasugerował ograniczenie tranzytu przez Białoruś.
„A co do produkcji, na którą Rosja wprowadziła embargo (w ramach kontrsankcji po aneksji Krymu), niech nawet nie marzą” – powiedział w piątek Łukaszenka.
„Tym samym, jak się wydaje, mimowolnie przyznając, że dotąd miały miejsce szaleństwa z towarami sankcyjnymi (w rodzaju przekształcenia polskich jabłek w białoruskie)” – wskazał Kłaskouski.
Tak czy inaczej realizacja tych obietnic prezydenta Łukaszenki będzie dla białoruskiej gospodarki strzałem do własnej bramki. Jednocześnie – byłaby realizacją od dawna zgłaszanych rosyjskich postulatów. Moskwa od dawna próbuje nakłonić Mińsk, by przekierował do jej portów swój eksport paliw i nawozów potasowych. Białoruś nie zgadzała się na te postulaty ze względu na koszty gospodarcze (droższa trasa) i polityczne (zwiększenie uzależnienia od Rosji).
Niejednokrotnie Moskwa zarzucała Mińskowi, że przez Białoruś trafiają na jej terytorium zakazane przez embargo towary z UE. Mińsk zaprzeczał.
Ponadto obecny konflikt, wskazuje Kłaskouski, uderza w podejmowane od pewnego czasu, próby dywersyfikacji gospodarczej, przede wszystkim w sferze dostaw surowców. W poszukiwaniu alternatywnych tras Mińsk zaczął sprowadzać na razie niewielkie ilości ropy tankowcami przez port w Kłajpedzie. Planowano także jeszcze jedną trasę – przez Ukrainę. „Teraz jednak z Kijowem także się pokłócili (na tle sytuacji powyborczej)” – wskazał.
„Jak widać, obraza na sąsiadów, którzy poparli żądania stronników przemian Białorusi (przede wszystkim chodzi o uczciwe wybory), zaślepia i działa zasada +na złość babci odmrożę sobie uszy+”. W rezultacie może ucierpieć białoruska gospodarka i bezpieczeństwo (przez zwiększenie powiązań z Rosją)” – ocenił Kłaskouski.
Jego zdaniem Kreml mógł postawić właśnie takie warunki w zamian za poparcie Łukaszenki w trakcie trwającego kryzysu politycznego. „Co jeszcze może być na liście? Rozmieszczenie baz wojskowych (jak dotąd Mińsk odmawiał), sprzedaż MZKT (mińskiej fabryki ciągników kołowych) czy innych aktywów?” – zastanawia się ekspert.
Analizując retorykę Łukaszenki w czasie kampanii wyborczej i po wyborach, ekspert zwraca uwagę: do 9 sierpnia – dnia wyborów – obowiązywała wersja o tym, że za oponentami kryje się „ręka Moskwy”.
„Kiedy jednak mocny protest Białorusinów, uznających wybory za sfałszowane, przestraszył władze i trzeba było się oprzeć na ramieniu Kremla, wektor oskarżeń natychmiast zmienił się o 180 stopni” – ocenił publicysta. Pojawiły się zarzuty pod adresem NATO i konkretnie Polski, tezy o planowanej agresji z Zachodu.
„Łukaszenka mówi, że +my nie jesteśmy idiotami+, ale i w NATO też nie są na tyle idiotami, by nie rozumieć, że atak na Białoruś to atak na jądrową Rosję. Poza tym w ostatnich latach Europejczycy i Amerykanie postawili na wspieranie niepodległej Białorusi, nawet z autokratycznym Łukaszenką. Dla nich ważne jest, żeby czołgi Putina nie stanęły na Bugu” – wskazał Kłaskouski.
Odwoływanie się do pomocy Moskwy i gra na jej antyzachodnich fobiach to, jego zdaniem, igranie z ogniem. „Zachodowi zajmowanie Białorusi do niczego nie jest potrzebne. Za to Kreml, jeśli tu wjedzie na czołgach, to już nie wyjedzie” – podsumował analityk.
Analiza Kłaskouskiego ukazała się na portalu Naviny.by, który w nocy z piątku na sobotę została zablokowana przez ministerstwo informacji.
PAP