7 maja 1954 r. zakończyła się bitwa pod Điên Biên Phu.Trwała prawie dwa miesiące, była to porażka wojsk francuskich, koniec ich stuletniej obecności na Półwyspie Indochińskim. Klęska spowodowana została nie tyle liczebną przewagą sił wietnamskich, ile katastrofalną strategią Francuzów zakładającą walkę w obronie.
Zamysł operacji był prosty i, jak się później okazało, głupi: dokonać desantu na terytorium wroga, zbudować silną bazę wojskową z lotniskami, związać siły główne Wietnamczyków i pokonać je w rozstrzygającej bitwie obronnej. Dowództwo francuskie lekceważyło siły Viêt Minhu, nie wybudowano betonowych fortyfikacji, nie wzięto pod uwagę możliwości przerzutu przez dżunglę ciężkiej artylerii, nie oceniono, że położony w dolinie obóz może się znaleźć pod ostrzałem położonej na otaczających dolinę wzgórzach tejże artylerii. Obozu broniło 20 tys. żołnierzy garnizonu, 60 dział, 10 lekkich czołgów M24 Chaffee oraz 6 zrzucających napalm samolotów – wydawało się że tego wystarczy. Nie wystarczyło. Wietnamczycy przetransportowali przez rzekomo nieprzebyte dżungle otrzymane od Chin haubice M101A1 (chińska zdobycz w wojnie koreańskiej), skoncentrowali wokół obozu wszystkie swe siły, biorąc go w okrążenie, zapewnili sprawną logistykę przy pomocy tragarzy i ich rowerów.
Dowodził nimi wiejski nauczyciel Võ Nguyên Giáp, który nigdy nie ukończył żadnej akademii wojskowej, ale znał na pamięć wszystkie kampanie Napoleona. Po zakończeniu przygotowań Wietnamczycy przeszli do natarcia. W pierwszy dzień zmasowany atak artylerii Viêt Minhu zniszczył stanowiska artylerii francuskiej, a także samoloty znajdujące się na pasie startowym. Dowódca francuskiej artylerii, płk. Piroth, zdając sobie sprawę z przytłaczającej przewagi ogniowej nieprzyjaciela i własnej bezsilności, popełnił samobójstwo. W ciągu następnych miesięcy Wietnamczycy systematycznie zaciskali pętlę oblężenia, doprowadzając do nieuchronnej kapitulacji sił francuskich. Nie tylko ta bitwa pokazuje, że jeśli jedna strona ogranicza się tylko do obrony, to nieuchronnie ponosi klęskę. Armia, zorganizowana i wyposażona wyłącznie do prowadzenia wojny obronnej, działająca w sposób reaktywny, w odpowiedzi na ruchy wroga, nieuchronnie przegra w prawdziwym starciu. Dlatego też politycy czy dziennikarze, którzy nie wiedzieć czemu wypowiadają się przeciwko posiadaniu czołgów, rakietowej artylerii dalekosiężnej czy też lotnictwa szturmowego (bo to „broń ofensywna”), po prostu grają po stronie potencjalnego agresora.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 21 (62) 28/05-03/06/2022