Więcej

    Zapiski z podróży

    W ciągu kilkunastu dni przemierzyłem Belgię, zaglądnąłem do Holandii i Luksemburga, wszędzie nadstawiając ucha, co mówi się tam i jak pisze dzisiaj o Polsce i Polakach.

    W niewielkim Lokeren miałem przyjemność napić się kawy z Włodzimierzem Lubańskim, legendą polskiego futbolu. W tym roku skończył 75 lat, w Belgii mieszka już 47. Tam, podobnie jak w Polsce, też dorobił się pomnikowego statusu. Ludzie darzą go wielką estymą, kłaniają się z daleka. On sam podkreśla, że nigdy nie odmawia chwili rozmowy czy wspólnego zdjęcia. Jest znakomitym ambasadorem swojej ojczyzny. W trakcie spotkania opowiadał mi, że początki na obczyźnie miał trudne, ale pomogli mu mieszkający licznie w okolicy żołnierze legendarnego gen. Stanisława Maczka, którzy wyzwalali tamtejsze ziemie, a potem w obliczu komunizmu w Polsce pozostali na emigracji. Oni także cieszyli się wielkim szacunkiem lokalnej społeczności. Ciągle żywa jest pamięć ich dokonań. Dobrych słów o Polakach i Polsce nasłuchałem się też w trakcie rozmów ze zwykłymi ludźmi, choćby na belgijskiej plaży. „Jesteście bardzo pracowici, w Belgii uważamy was za najlepszych pracowników, a teraz widzimy też, jak bardzo pomagacie Ukrainie i Ukraińcom. Wojna jest u was za płotem, nie boicie się?” – taki mniej więcej był przekaz tych zdawkowych rozmów.

    Wojna jako żywo wróciła do mnie w niewielkim i raczej sennym luksemburskim Diekirch, w znajdującym się tam Narodowym Muzeum Wojskowości prezentującym przebieg krwawych walk w bitwie o Ardeny. Polacy nie odgrywali w niej głównych ról, ale o ich bohaterskim udziale na wystawie sporo śladów. Mniej dumny byłem po występach piłkarzy polskiej reprezentacji na niderlandzkiej ziemi. W Brukseli otrzymali od Belgów sromotny łomot, aż 1:6! Nazajutrz belgijskie media nie zostawiły na Polakach suchej nitki, bezwzględnie punktując niedostatki. Trzy dni później w Rotterdamie było znacznie lepiej, nasi zremisowali z Holandią 2:2, ale trener gospodarzy, słynny Louis van Gaal, nie rozumiał, skąd bierze się ich radość, skoro Polska prowadziła już 2:0, a i tak ostatecznie omal nie przegrała. Nie po raz pierwszy okazało się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Na obu meczach było mnóstwo polskich kibiców, tylko nieznacznie mniej niż sympatyków gospodarzy. Nie utonęli w morzu fanów Czerwonych Diabłów ani holenderskich Pomarańczowych (Oranje). Nie licząc drobnego incydentu, dopingowali pięknie. Należą dziś z pewnością do światowej czołówki. Są ze swoją reprezentacją wszędzie.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 25 (74) 25/06-01/07/2022