W ostatnich miesiącach na Ukrainie radykalnie upadł autorytet patriarchy moskiewskiego Cyryla. Wielu mieszkańców tego kraju uważa go za bliskiego współpracownika rosyjskich zbrodniarzy wojennych, zagrzewającego ich do agresji, a więc także do ludobójstwa.
W powszechnej opinii na rękach prawosławnego dostojnika jest krew masowo mordowanych, bezbronnych ofiar: kobiet, starców i dzieci. Niestety, drugim zwierzchnikiem kościelnym, którego autorytet zachwiał się mocno wśród Ukraińców w tym okresie, jest… Franciszek. Oczywiście, nie można go stawiać na tym samym poziomie co byłego agenta KGB o pseudonimie „Drozdow”, czyli Cyryla, niemniej seria jego niefortunnych wypowiedzi i gestów sprawiła, że w dorzeczu Dniepru rozczarowanie postawą Franciszka jest dziś duże. Zaczęło się od tego, że całymi tygodniami potępiał on wojnę, ale nie mówił, kto jest ofiarą, a kto agresorem, a nawet unikał wymawiania słowa „Rosja”. Wzywał obie strony do zakończenia działań wojennych, stawiając je na tym samym poziomie. Innym razem dodawał, że sytuacja na Ukrainie nie jest czarno- biała, a wojna „była w jakiś sposób sprowokowana”. Sprowokować ją zaś miało „szczekanie przed drzwiami Rosji przez NATO”. Wyrażał gotowość wyjazdu do Moskwy, ale nie widział potrzeby podróży do Kijowa.
Wielkie wzburzenie wywołała zwłaszcza tegoroczna droga krzyżowa w Rzymie, podczas której – z inicjatywy Franciszka – krzyż niosły wspólnie Ukrainka Iryna i Rosjanka Albina. Jak skomentowała to publicystka lwowskiej gazety „Wysoki Zamek” Natalia Baliuk: „Ten performance miał symbolizować »pojednanie dwóch bratnich narodów«. Do tej obłudnej idei Ukraińcy odnieśli się skrajnie negatywnie, a Kościoły rzymskokatolicki i grekokatolicki na Ukrainie wyraziły nawet swój protest. (…) ideą tej skandalicznej i fałszywej drogi krzyżowej nie było »pojednanie dwóch narodów«, lecz rozmycie i zniwelowanie pojęcia ofiary i kata, postawienie ich w jednym rzędzie”. Tego typu komentarzy w ukraińskiej przestrzeni medialnej pojawiło się mnóstwo. W końcu do Watykanu doszło, że Franciszek jest wręcz postrzegany jako sojusznik Putina. To spowodowało, że zaczął publicznie temu zaprzeczać i wyrażać swoje poparcie dla Ukrainy. Straty wizerunkowe są jednak duże i trudno będzie mu odzyskać zaufanie Ukraińców. Nic zatem dziwnego, że coraz częściej można usłyszeć w Kijowie, że „ani nam Moskwa nie jest matką, ani Rzym nie jest ojcem”.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 26 (77) 02-08/07/2022