Więcej

    Litwa to cudowny kraj, który aktywnie wspiera Ukraińców walczących o wolność

    Nasze wspomnienia początku wojny to wybuchy za oknem i śpiące dziecko, którego nie chcieliśmy budzić… – mówią Ołena i Ołeh Hołowatenko, dziennikarze z Ukrainy. Pod koniec marca przybyli na Litwę z synem, u którego zdiagnozowano spektrum autyzmu. Obecnie współpracują z telewizją LRT.

    Czytaj również...

    Rozmowę chciałbym rozpocząć nie od 24 lutego, ale od 21, kiedy Putin podpisał deklarację o uznaniu tzw. Republik Demokratycznych Donieckiej i Ługańskiej. Jakie Wam towarzyszyły emocje w ciągu tych kilku dni? Czy wierzyliście, że Rosja rozpocznie inwazję?

    Ołeh: Chyba od nowego roku myślałem, że to nastąpi. Natomiast dzień przed byłem pewien tego na 100 proc., że rozpocznie się inwazja na szeroką skalę. To była jedyna noc, kiedy nie spałem ani jednej minuty.

    Rozumiem. A jak zapamiętaliście ranek 24 lutego?

    Ołeh: Nie spałem całą noc. Kiedy rozpoczęły się wybuchy i w pierwszej kolejności Rosjanie uderzyli w bazę Straży Granicznej, to obudziłem żonę ze słowami: „Rozpoczęło się”. Pierwsze, co zrobiliśmy, to poszliśmy kupić lekarstwa i artykuły spożywcze.

    Ołena: Wspomnienia są bardzo emocjonalne. Pozostaną w każdym z nas do końca życia. Później, kiedy rozmawialiśmy z przyjaciółmi i znajomymi, to okazało się, że nikt wówczas nie spał. Oczekiwanie na rozpoczęcie się wojny wisiało w powietrzu. Cała atmosfera była przesiąknięta tym uczuciem. Do inwazji żartowaliśmy: rozpoczęła się wojna, a ja jestem zmęczony. Podświadomie najbardziej bałem się tego, że rozpoczyna się wojna, a ja jestem nieprzygotowana. Kiedy mąż przyszedł i powiedział: „Rozpoczęło się”, to od razu przyszło zrozumienie, że było życie „do” i teraz zaczyna się absolutnie nowe życie. Na poziomie emocjonalnym zaakceptowanie tego było bardzo trudne. Pamiętam, że w tę noc do naszego łóżka przyszedł nasz syn. To 12-letni chłopak. Chciał zwyczajnie przytulić się do mamy. Przytuliwszy się, słodko zasnął. Moje wspomnienia początku wojny to właśnie dalekie wybuchy za oknem i śpiące dziecko, którego nie chcę się budzić.

    Jakie były dalsze kroki?

    Ołena: Od razu postanowiłam, że jako kobieta muszę zrobić wszystko, aby przygotować swoją rodzinę do życia podczas wojny. Powiedziałam mężowi, że kiedy tylko zaczną pracować apteki, musimy kupić jak największą ilość leków. Wydawało się, że przyszliśmy bardzo wcześnie, ale przed apteką już była długa kolejka składająca się z kilkuset osób. Wszyscy byli zdruzgotani i roztrzęsieni. Zobaczyłam też pierwsze osoby, które próbowały opuścić miasto. Wszędzie było słychać dźwięk kółek od walizek. Tak naprawdę nie oczekiwaliśmy ataku na Czernihów, w którym mieszkaliśmy wtedy. Ukraina wiedziała, czym jest Donbas. Było sporo niebezpiecznych punktów na mapie, z których możliwa była inwazja, takie jak Mariupol czy Charków. Natomiast atak na Czernihów wydawał się nam nierealny. Po pierwsze, teren jest bagnisty. Po drugie, w okolicy jest mnóstwo mostów, które ukraińscy wojskowi w kilka godzin mogli wysadzić. To wszystko powodowało, że dalsza ekspansja na tym kierunku dla Rosjan byłaby w znacznym stopniu utrudniona. Stało się inaczej. Dlaczego? Na te pytania będą musieli odpowiedzieć w przyszłości historycy. Miasto, które zostało zajęte w ciągu doby, przebywało w blokadzie 40 dni. Chyba przez trzy tygodnie całkowicie było odcięte od pozostałej Ukrainy. Była tylko wąska „droga życia”, po której wolontariusze dostarczali do miasta leki i niezbędne produkty. Od Czernihowa do Kijowa jest 140 km. W czasie pokoju przebycie drogi zajmowało godzinę i 40 minut. W czasie wojny wolontariusze jechali od 6 do 12 godzin. Poruszali się poza okupowanymi wsiami, lasami, łąkami, jakimiś leśnymi ścieżkami i mały drogami. Kombinowali tak, aby nie trafić pod ostrzał głównej drogi do Kijowa.

    Wrócę do pańskiego pytania. Kiedy stałam w kolejce, to w smartfonie robiłam spis wszystkich niezbędnych nam rzeczy. Kiedy dotarłam do kasy, to już miałam przygotowaną listę. To była naprawdę długa lista. Kiedy później trafiliśmy do schronu, gdzie schroniła się duża liczba ludzi, tam było wszystko: covid-19, wirusowe zapalenie płuc oraz inne infekcje. To, co miałam w plecaku, tak naprawdę uratowało nam życie. Po aptece od razu ruszyliśmy do pobliskiego supermarketu. Tam również były duże kolejki. Ludzie tak samo byli wstrząśnięci. Nikt nie wiedział, co trzeba kupować na wypadek wojny. Ktoś kupował pierogi, ktoś konserwy. Część półek już była pusta. Zapamiętałam wówczas pewną kasjerkę, która każdemu klientowi mówiła: „Dobrego dnia, życzę zdrowia”. W ten sposób próbowała podtrzymać ludzi na duchu.

    Ołeh: Trzeba rozmieć, że każdy początek wojny to koniec dotychczasowego świata. Nie da się do niego przygotować. Jako redaktor portalu już od Nowego Roku przerzucałem dane na amerykański serwer. Kupiłem krótkofalówki. Kiedy jednak rozpoczęła się wojna, to zabroniono z nich korzystać, ponieważ korzystały z otwartych kanałów. Chciałem przekazać je na rzecz obrony terytorialnej, ale odmówiono mi, tłumacząc, że są przystosowane tylko dla czasów pokoju.

    Czytaj więcej: Ksiądz z młodzieżą jadą na rowerach na Przylądek Północny. Po pokój dla Ukrainy

    Porwane ukraińskie flagi narodowe powiewają na wietrze nad cmentarzem komunalnym w Czernihowie, 6 kwietnia. Miasto, które zostało zajęte przez Rosjan w ciągu doby, trwało w blokadzie przez 40 dni
    | Fot. STR/PAP/EPA

    Wasz syn ma 12 lat i ma zdiagnozowany autyzm. Jak reagował na zaistniałą sytuację?

    Ołena: Tak, u Bogdana zdiagnozowano autyzm. Ma też inne przypadłości, ale ta jest jakby podstawowa. Więcej rozumie, niż mówi, co jest naturalne dla osób z taką diagnozą. Instynktownie zrozumiałam, że on rozumie, iż stało się coś nieodwracalnego. Chociaż chyba nie potrafił do końca przeanalizować sytuacji i do końca zrozumieć, co się naprawdę dzieje. Niemniej widział, że mama płacze. Chociaż psychologowie zabraniają płakać przy dzieciach, nie mogłam powstrzymać łez. Być może to był mój największy błąd. Nawet teraz, kiedy już jesteśmy na Litwie, skryć emocje jest mi bardzo trudno. Początkowo wybuchy były tylko na obrzeżach miasta, dlatego nie wywołały u niego większego zaniepokojenia. Po dobie postanowiliśmy szukać jednak schronu, bo artyleryjskie ostrzały stały się coraz bardziej intensywne. Tutaj dziecko naprawdę zrozumiało, że przyszła bieda. Faktycznie, od 25 lutego ani razu nie nocowaliśmy we własnym mieszkaniu. Zabraliśmy ze sobą nowy materac ortopedyczny. Dzięki temu dziecko spało mniej więcej w warunkach komfortowych. Przebywanie w schronie chyba miało największy negatywny wpływ na jego samopoczucie. Zdałam sobie sprawę, że w jego psychice zaczęły zachodzić nieodwracalne procesy. Przestał wychodzić na zewnątrz. Zaczął się bać dziennego światła, bo niemal od razu zanikło ogrzewanie i prąd. Siedzieliśmy w całkowitej ciemności. Dzieci przyzwyczaiły się do ciemności i nie chciały wychodzić na ulicę. To dotyczyło nie tylko Bogdana. Wówczas zrozumiałam, że trzeba na wszelkie sposoby go ratować. Wojna zaczęła odbierać mu nie tylko dzieciństwo, lecz także szansę na w miarę normalne funkcjonowanie.

    Ołeh: Pamiętam taką sytuację, że na drugi dzień, kiedy prowadziłem syna i jego babcię do schronu, rozległy się serie z karabinu. Nie wiedzieliśmy, kto strzela, bo od razu władze zaczęły rozdawać broń. Kiedy rozpoczęły się strzały, to położyłem go na ziemię. On przykrył się materacem i bez strachu, raczej z zainteresowaniem, zaczął obserwować sytuację. W ciągu tych tygodni, kiedy byliśmy w schronie, on zaczął dostosowywać się do sytuacji. W pewnym momencie to stało się dla niego normą.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedy postanowiliście opuścić kraj? I dlaczego Litwa stała się waszym schronieniem?

    Ołeh: Wyjazd to był chyba najbardziej trudny moment psychologiczny. Kiedy już uświadamiasz sobie, że trwa wojna i miasto znajduje się w blokadzie, zaczynasz wypracowywać sobie pewien system. Zaczynasz załatwiać różne sprawy. Udało się przynieść wody – plus, udało się załatwić jedzenie – kolejny plus. Dziecko znajduje się w taktycznym bezpieczeństwie. Nawet jeśli będzie atak bombowy, to my znajdujemy się w ukryciu. Kiedy zaczynasz myśleć strategicznie, to nasuwają się pytania: Jak dalej będzie się rozwijała sytuacja? Czy Czernihów stanie się kolejnym Mariupolem, gdzie zostały same ruiny? Co w takiej sytuacji możesz zaoferować dla dziecka? Nic. Widzisz, że ludzie, nie patrząc na możliwy ostrzał samochodu, próbują wydostać się z miasta. Pytanie: Czy zaryzykować ucieczkę, czy pozostać w tym chwilowym taktycznym bezpieczeństwie? Inny problem polegał na tym, że wyjechanie z naszym dzieckiem jest bardzo problematyczne. W normalnej sytuacji wytrzymywał w drodze najwyżej trzy godziny. Teraz do Kijowa trzeba było jechać minimum sześć godzin. Postanowiliśmy z żoną, że musimy to załatwić w ten sposób, aby w maksymalny sposób uchronić dziecko. Niespodziewanie takim wyjściem okazał się bus wolontariuszy. Mieliśmy dwie godziny na zbiórkę. Dalej jechaliśmy już nie dokądś, tylko skądś. Momentem przełomowym był wyjazd, kiedy udało się opuścić miasto. Zniknął wewnętrzny strach. Nie patrzyliśmy na to, że mogliśmy trafić pod ostrzał artyleryjski.

    Ołena: Ludzie opuszczali miasto od samego początku. Trzeba pamiętać, że na Ukrainie nie każdy ma własne auto. Samochody są u nas bardzo drogie. Też szukałam samochodu: wśród znajomych, wśród taksówkarzy. Warto podkreślić, że w ciągu całej blokady ani razu nie został stworzony „zielony korytarz” dla mieszkańców. Największą radość okupanci mieli, ostrzeliwując duże autobusy, bo są bardzo dogodnymi celami. Dlatego nie chcieliśmy opuszczać miasta autobusem.

    Był jednak pewien moment… Bogdan przestał rozmawiać i spać. Zaczął staczać się do jakiegoś pierwotnego czy wręcz zwierzęcego stanu. Poza tym zaczęło brakować odpowiednich leków dla dziecka. To, co kupiliśmy pierwszego dnia wojny, to były przede wszystkim antybiotyki, a on potrzebował medykamentów specjalistycznych, bo poza autyzmem ma jeszcze zdiagnozowaną epilepsję. Takich leków zwyczajnie w aptekach nie było. Kilkakrotnie wolontariusze dostarczyli leki z Kijowa. Rozumiałam, że nie starczy ich na dłuższy czas. W porozumieniu z lekarzem, na własną odpowiedzialność, zmniejszyliśmy mu dzienną dawkę. Niemniej zdawałam sobie sprawę, że wcześniej czy później lek się skończy. Dlatego postanowiliśmy wyjechać. 20 marca umieściłam post na Facebooku, że bardzo pilnie potrzebujemy oddzielnego auta. I stał się cud. Ludzie zaczęli do mnie pisać i w ten sposób znaleźliśmy transport. Kiedy trzy minuty przed godziną policyjną dotarliśmy do Kijowa, to stolica się nam pokazała jako ciche i spokojne miasto. To było coś niesamowitego. Byliśmy szczęśliwi.

    Czytaj więcej: Scholz na Litwie: „Ukraina ma obronić własną niezależność”

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jakie były wasze dalsze kroki?

    Ołena: Tak naprawdę nikogo nie mieliśmy w Kijowie. Wszyscy znajomi i koledzy wyjechali. Przenocowaliśmy u rodziny wolontariuszy. Początkowo nie chcieliśmy opuszczać Ukrainy. Chcieliśmy dotrzeć do Lwowa, bo tam skupiły się podstawowe media. Chcieliśmy kontynuować swoją działalność dziennikarską. Jednak następnego dnia kierowca, który miał nas zawieźć do Lwowa, z nieznanych przyczyn nie przyjechał. Wówczas zadzwonił wolontariusz, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Przedstawił się jako Fiodor i zaproponował wyjazd na Litwę. Argumentował to w ten sposób, że jesteśmy dziennikarzami i musimy opowiadać Europie prawdę o wojnie, jako naoczni świadkowie. Nie mieliśmy nikogo na Litwie. Wiedzieliśmy tylko, że jest taki cudowny kraj, który aktywnie nas wspiera.

    Tymczasem Pan jest w wieku poborowym. Jak udało się Panu przekroczyć granicę?

    Ołeh: Tak. Poborowi podlegają wszyscy mężczyźni od 18 do 60 lat. Nie mogą opuszczać kraju. Są jednak wyjątki, takie jak na przykład: rodzina z trojgiem dzieci przed ukończeniem 18. roku życia, mężczyzna z niepełnosprawnością lub w rodzina z dzieckiem niepełnosprawnym, a to nasz przypadek. 

    Ołena: Dla Ołeha to była bardzo trudna decyzja. Chciał nas wywieźć za granicę, a sam zostać. Chciał być potrzebny ojczyźnie. Wówczas mu powiedziałam, że w pierwszej kolejności musimy ratować własne dziecko. Bogdan nie jest małym dzieckiem, które można wziąć na ręce. Jeśli będzie miał atak epilepsji, to nie będę w stanie mu pomóc. Bardzo długo rozmawiałem z mężem i w końcu udało się go przekonać. Za to będę mu wdzięczna do końca życia. Dzięki tej decyzji uratował dziecko.

    Jak Wam jest na Litwie?

    Ołena: Zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci. Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które spotkaliśmy na swojej drodze. Co prawda jeszcze przez miesiąc bardzo był odczuwalny stres pourazowy. Niby wszystko zostało tam, ale psychika nie odpuszczała. Po pewnym czasie Bogdan zaczął znów rozmawiać i jego stan doszedł do emocjonalnej normy.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 30 (88) 30/07-05/08/2022

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Najnowsze polskie kino blisko wileńskiego widza

    Projekt Spotkania z Kinem Polskim, realizowany wspólnie przez Dom Kultury Polskiej w Wilnie oraz Fundację „Kontrplan”, ruszył w maju br. W ramach projektu w ubiegłym tygodniu został pokazany film „Czarna owca”, w tym tygodniu (6 listopada) odbędzie się pokaz...

    Polskie władze do kwestii granic podeszły odpowiedzialnie

    Październik w historii XX-wiecznych relacji polsko-litewskich ma szczególne znaczenie. Zajęcie Wilna przez „zbuntowane” oddziały Lucjana Żeligowskiego 9 października 1920 r. rozpoczęło wieloletni konflikt o Wilno, który kładł się cieniem na stosunki między dwoma krajami niemal przez całe minione stulecie. Oczywiście...

    Nowy dyrektor Departamentu Mniejszości Litwy: „Nasze działanie jest odzwierciedleniem polityki państwa”

    Antoni Radczenko: Dlaczego zdecydował się Pan wziąć udział w konkursie na stanowisko dyrektora Departamentu Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL? Dainius Babilas: Moja decyzja o starcie w konkursie była podyktowana przekonaniem, że mogę efektywnie pełnić tę funkcję i wnieść realną wartość...

    Wypadek przy pracy

    W niedzielę 27 października odbędzie się druga tura wyborów sejmowych. Kto będzie teoretycznie rządził Litwą przez najbliższe cztery lata, dowiemy w niedzielę wieczorem lub w poniedziałek z rana. Celowo piszę „teoretycznie”. Socjaldemokraci deklarują powstanie nowej centrolewicowej koalicji. Jednak jeszcze przed...