Więcej

    Zaakceptować granicę

    Granica, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, to doniosły temat. Na ciągu całego wieku XX w tym regionie granice przesuwały się w te i we wte. Bardzo często na skutek wojen i decyzji wielkich mocarstw, a osoby nieobeznane z regionalną sytuacją kreśliły ołówkiem na mapie granice według własnego widzimisię. W listopadzie 1990 r. Litwa powołała Straż Graniczną.

    To, co teraz wydaje się czymś oczywistym – że tu jesteśmy „my”, a tam „oni” – wówczas takie nie było. Nie chodzi nawet o linie na mapie i instytucje powołane do ich ochrony, tylko o zwykłych ludzi. Psychologicznie przełamać się, że twój sąsiad zza płotu jest obywatelem innego kraju, nie jest łatwe. Zwłaszcza tam, gdzie od wieków żadnej granicy nie było. W przypadku obwodu kaliningradzkiego to była w zasadzie granica z dawnymi Prusami Wschodnimi. Na polskim odcinku sprawa była bardziej skomplikowana. Chociaż po wojnie Polska stała się sowieckim satelitą, niemniej granica była szczelnie chroniona. A więc dało się to zrozumieć i zaakceptować. Granica z Łotwą praktycznie nigdy nie zaistniała. Nie inaczej było z liczącą grubo ponad 600 km granicą litewsko-białoruską.

    Tutaj od wieków granicy nigdy nie było. Granice między republikami sowieckimi były czymś formalnym, a nie materialnym. Po obu stronach mieszkała rodzina, mieszkali przyjaciele. Wydaje się, że dla wielu mieszkańców kraju nadal ten odcinek graniczny nie zaistniał w świadomości. W kwietniu br. Łukaszenka wprowadził bezwizowy ruch graniczny dla mieszkańców Litwy. Nie bacząc na ostrzeżenia MSZ, każdego miesiąca na Białoruś wybiera się do 50 tys. obywateli Litwy. Absolutnie inna sytuacja jest na granicy polsko-białoruskiej. W ciągu dwóch letnich miesięcy tylko ok. 5 tys. obywateli RP skorzystało z ruchu bezwizowego. Departament Bezpieczeństwa Państwa RL niejednokrotnie apelował do mieszkańców, aby zaniechali podróży w tamtym kierunku, ponieważ mogą stać się ofiarami białoruskich służb specjalnych i mogą być zmuszani do współpracy. Na razie apele nie odniosły większego skutku. Sądzę, że podatność mieszkańców Litwy (nie tylko przedstawicieli mniejszości narodowych) na kremlowską propagandę wynika z tego, że nie do końca zdajemy sprawę, co zaszło w latach 1990–1991. Nadal traktujemy posowiecką przestrzeń jako coś bliższego i bardziej zrozumiałego. Dopóki ten schemat nie zostanie usunięty ze świadomości społecznej, dopóty Kreml będzie miał podatny grunt do siania zamętu.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 37 (108) 17-23/09/2022