Leszek Wątróbski: Skąd Litwini wzięli się na Pomorzu Zachodnim?
Leszek Wątróbski: Skąd Litwini wzięli się na Pomorzu Zachodnim?
Witold Narkiewicz: Muszę zacząć od historii mojego ojca, pierwszego przewodniczącego szczecińskiego Stowarzyszenia Litwinów w Polsce (1996), które do roku 1992 pod nazwą Litewskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne było najstarszą organizacją mniejszości litewskiej w Polsce, założoną jeszcze w roku 1957.
Rodzice mojej matki mieli duże gospodarstwo rolne i przez Sowietów uznani zostali za kułaków. Kiedy w roku 1940 Litwa znalazła się pod radziecką okupacją, to zaczęła grozić im przymusowa wywózka na Sybir. Na szczęście znaleźli się ludzie życzliwi, którzy ich o tym ostrzegli. Kiedy się o tym dowiedzieli, a było to miesiąc przed napadem Hitlera na ZSRR, to mój dziadek zaczął przez cały ten czas ukrywać się w lesie. Kiedy Niemcy (czerwiec 1941) wkroczyli na Litwę, to miejscowa ludność witała ich prawie jak wyzwolicieli. I kiedy ponownie, kilka lat później, zbliżał się front (jesień 1944) to dziadek już nie czekał na „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, ale zdecydował się na ucieczkę na Zachód. Chciał w ten sposób uniknąć radzieckich reperkusji i pewnej wysyłki na Sybir.
Czytaj więcej: Polacy na Sybir – 82 lata od pierwszej masowej deportacji
Pana ojciec przyjechał do Polski z Litwy jako repatriant…
Ojciec mój był z zawodu mleczarzem (technikiem mleczarstwa) i pracował w Ignalinie położonej we wschodniej części kraju. Kiedy przyszli tam w roku 1944 Sowieci z listą osób, które chcieli wywieźć na Sybir, to na niej znaleźli się też moi dziadkowie i rodzice. Na szczęście ojciec dowiedział się o tym fakcie wcześniej. Polacy, których tam mieszkało sporo, zaproponowali mu, aby uciekł razem z nimi. W ten sposób ojciec znalazł się z repatriacyjnym transportem w Gdańsku, gdzie podjął pracę w swoim zawodzie — w przemyśle mleczarskim. Z Gdańska przeniesiony został do Łeby, Słupska i wreszcie wylądował na stałe pod Trzebiatowem, we wsi Rogozina, gdzie prowadzono produkcję serów.
Pana ojciec, Jan Narkiewicz, był w grupie inicjatywnej założycieli szczecińskiego oddziału Stowarzyszenia Litwinów w listopadzie 1966 roku…
Martwiła go mała aktywność Litwinów. Nie mógł jednak za bardzo pomóc, gdyż mieszkał 120 km od Szczecina. Starał się jednak, w miarę swoich możliwości, odtworzyć i wznowić działalność naszego stowarzyszenia, co mu się zresztą udało. Został nawet wybrany na przewodniczącego szczecińskiego oddziału Stowarzyszenia Litwinów (1978–1981), którym prężnie kierował.

| Fot. Leszek Wątróbski
Pan urodził się już w Polsce…
W Słupsku, w roku 1951. Ukończyłem studia (chemię) na Politechnice Szczecińskiej. Tam też poznałem swoją żonę. Przez lata zajęty byłem sprawami rodzinnymi i nie miałem czasu na działalność społeczną. W listopadzie 2021 zostałem wybrany prezesem szczecińskiego oddziału SLwP (po śmierci poprzedniego prezesa Wiktora Buwelskiego.) Niestety tylko kilku naszych członków mówi dziś płynnie po litewsku. Wyjątkiem jest tu pani Krystyna Korkuć, przewodnicząca szczecińskiej „Świtezi”, która nas od lat wspiera.
Czym dzisiaj zajmuje się szczeciński oddział Waszego stowarzyszenia?
Nadal organizujemy spotkania dla naszych członków. Jest ich zazwyczaj kilka w ciągu roku. Odbywają się one zazwyczaj z okazji litewskich państwowych świąt i religijnych. Najważniejsze z nich obchodzone są w lutym i marcu. I tak 16 lutego obchodzimy Dzień Odrodzenia Państwa Litewskiego. I marcowe święto, dzień niepodległości obchodzony 11 marca, który upamiętnia walkę Litwinów o wolność swej Ojczyzny, języka ojczystego, samostanowienia. Dodatkowo obchodzimy dwa święta w lipcu — w rocznicę bitwy pod Grunwaldem oraz w rocznicę śmierci naszych bohaterskich lotników: Dariusa i Girėnasa, którzy zginęli pod Pszczelnikiem.
Czytaj więcej: Wilno 16 lutego. Uroczyste obchody Dnia Niepodległości Litwy w stolicy

| Fot. Leszek Wątróbski
Szczególnie ważne są dla Was spotkania pod pomnikiem w Pszczelniku…
To miejsce faktycznie przyciąga od lat wielu ludzi — w tym liczną grupę Polaków niemających prawie nic wspólnego z kulturą litewską. Tak dzieje się dlatego, że przykład postawy lotników, którzy tam tragicznie zginęli, działa na nich inspirująco. Uważam, że dziś Pszczelnik jest bardzo ważny dla Liwy. To jest bowiem skrawek polskiej ziemi skropiony litewską krwią. Pomnik w Pszczelniku i spotkania przy nim sprzyjają zbliżeniu naszych nardów — polskiego i litewskiego. Za wszystko, co się tam dzieje, szczególny szacunek należy oddać burmistrzowi Myśliborza Piotrowi Sobolewskiemu, jego poprzednikom i władzom samorządowym rejonu myśliborskiego. To oni przecież tak bardzo dbają o to miejsce — tak ważne, tak cenne historycznie, sentymentalnie i patriotycznie dla narodu litewskiego.
Pod pomnikiem w Pszczelniku zawsze bardzo licznie spotykały się reprezentacje Litwinów polskich z ich matecznika w Sejnach oraz z innych części Polski — np. z Wrocławia, Gdańska, Słupska, Łodzi i oczywiście ze Szczecina. Przyjeżdżały też liczne delegacje młodzieżowe ze szkół litewskich z Puńska i Sejn oraz dawniej wspaniałe litewskie zespoły folklorystyczne. Głównym animatorem obchodów tragicznej śmierci litewskich lotników w Pszczelniku są jednak dziś władze Myśliborza. Oni to przecież od lat organizują i ciągle je udoskonalają. Dzięki tym obchodom u mojego wnuka Jakuba uaktywniły się geny litewskie.
Czytaj więcej: Obchody 89. rocznicy śmierci litewskich lotników w Szczecinie i Pszczelniku

| Fot. Leszek Wątróbski
Kto jeszcze jest sojusznikiem Waszego Stowarzyszenia na Pomorzu Zachodnim?
Blisko współpracujemy z konsulem honorowym Litwy w Szczecinie Wiesławem Wierzchosiem. Ta współpraca układa się nam naprawdę znakomicie. Konsul bywa na zebraniach naszego Stowarzyszenia. Jest bardzo zaangażowany we współczesne sprawy Litwy. Ma też litewskie odznaczenia — m.in. Order Gwiazdy Dyplomacji Litewskiej czy Order za Zasługi dla Litwy nadawane jako wyróżnienie za szczególny wkład w służbę dla państwa.

| Fot. Leszek Wątróbski
Naszym największym jednak sojusznikiem w Szczecinie są Ukraińcy. Kiedy mój ojciec organizował szczecińską diasporę litewską, to uzyskał ogromne wsparcie właśnie od nich. Także pierwsza nasza siedziba była w lokalu Ukraińców przy ul. Wojska Polskiego. Oni, podobnie jak Litwini, stali się emigrantami nie z własnej woli. Początkowo tam właśnie odbywały się nasze wszystkie spotkania, a później (po remoncie obecnej siedziby szczecińskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce) przenieśliśmy je do ich nowej siedziby przy ul. Mickiewicza. Jesteśmy zbratani ze szczecińskimi Ukraińcami (potomkami Akcji „Wisła”) od lat sześćdziesiątych XX wieku. Oni pamiętają międzynarodową akcję pani prezydent Litwy Dalii Grybauskaitė (2009-2019) potępiającą rosyjską inwazję na Krym (2014). Litewska prezydent była najbardziej bojową osobą w Europie, ostro potępiającą decyzję krymskiej inwazji. I to do dziś pamiętają nasi ukraińscy przyjaciele. Oni uważają też, że to, co dla nich zrobiła wówczas pani prezydent Grybauskaitė, nagłaśniając i ostro krytykując tę inwazję, było naprawdę wyjątkowe.
Leszek Wątróbski