Z mojej ulicy
W ubiegły czwartek, po rozmowie z Jerzym Jarzębowskim, pełnomocnikiem PKZ w Wilnie zapewniłam, że wywiad wkrótce zostanie opublikowany w „Kurierze”. Nie potrafię w wytłumaczyć, dlaczego, ale dodałam… jeśli „Kurier” w ogóle się ukaże.
Pan Jerzy uznał to z pewnością za żart, bo odrzekł: „No, tak źle to nie będzie”.
W piątek w południe, gdy odtwarzałam nagranie, moją uwagę zwrócił huk na ulicy. Z jedenastego piętra dojrzałam pędzące na ogromnej szybkości samochody opancerzone. Wkrótce w drzwiach mego gabinetu stał uzbrojony, wściekle spoglądający komandos, manipulujący coś przy automacie.
Gazety nie ma. Smutno
Na uwagę, żeby zaprzestał pstrykania, butnie odpalił: „stal nie lubit rżawiet’” (pol. stal nie lubi rdzewieć) i potrącił mnie automatem. Widziałam więc oczy „wyzwoliciela” z półmetrowej odległości. Moja pogarda nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. W roztargnieniu zamiast do torebki schowałam magnetofon do biurka. Prawdopodobnie go nigdy nie odzyskam.
Sobota. Gazety nie ma. Smutno. Kilkakrotnie zjeżdżam windą na dół. Jak magnes przyciągają setki ludzi stojących od wczesnego rana przy gmachu Litewskiego Radia i Telewizji. Spokojnie rozmawiają, słuchają przez głośniki relacji z obrad parlamentu, komunikatów. Nad głowami powiewają litewskie flagi narodowe. Przy wejściu do „starego” gmachu jest biało-czerwona. Cieszę się, że Polacy tu są. Stąd przecież nadawane są audycje radiowe i telewizyjne w języku polskim, tu pracują moi byli koledzy redakcyjni.
Biało-czerwona obok żółto-zielono-czerwonej
Wilnianka pani Teresa Brużewicz wytrwale trzyma drzewce, na nim barwy: biała i czerwona. A obok żółto-zielono-czerwone. Biegnę na przeciwległą ulicę. Przy Międzymiastowej Centrali Telefonicznej zgromadzili się ludzie. Polski sztandar też jest.
Na placyku rozłożono ognisko, ludzie ogrzewają ręce. Rozmawiają o zajęciu przez wojsko Domu Prasy. Ktoś zaznacza: „nie damy stacji”. Mój Boże, o czym oni mówią, przecież widziałam na własne oczy, jak okupowali naszą redakcję, pytam, czy są pracownikami centrali.
— Nie — pada odpowiedź. — Ale dziś żaden uczciwy człowiek nie powinien siedzieć w domu. Solidaryzują się ze wszystkimi ludźmi Litwy i chcemy pokazać swoją pogardę dla takich metod postępowania ze strony sowietów. Wieczorem ludzi jest znacznie więcej. Zarówno przy gmachu Radia i TV, jak i przy Centrali Telefonicznej. Dzień minął szczęśliwie. Nic się w zasadzie tragicznego nie wydarzyło. Dzięki Bogu. Widocznie poprzestali u Domu Prasy.
„Jak wam, Litwinom, spojrzę w oczy”
Tego, czego byłam świadkiem w kilka godzin później, nie zapomnę do końca życia. Nie potrafię wykreślić z pamięci drżącego w posadach 9-kondygnacyjnego budynku mieszkalnego. Sypiących się szyb ze wszystkich pobliskich domów, przerażonego spojrzenia sąsiadki — Rosjanki, ukrywającej swe dwie córeczki pod kołdrami. Szyby w jej mieszkaniu wyleciały. Lamentowała: „zwierzęta, co oni robią? Jak wam, Litwinom, będę mogła teraz spojrzeć w oczy”. Pocieszam ją, że nie jest winna. Ale w momencie, gdy na dole rozlegają się setki wystrzałów, gdy wtóruje im huk z działa ogromnego czołgu, gdy reflektory dosłownie zaglądają do każdego mieszkania, moje słowa pociechy, czuję to, brzmią fałszywie.
Trudno, ale w tamtej chwili nie mogłam inaczej. Nie potrafię, zapomnieć oczu młodej kobiety, której mąż jest tam na dole, a za drzwiami dwoje dzieci. Klęczy na klatce schodowej z uniesionymi do góry rękoma i modli się.
Do mego mieszkania, mimo że to wysokie piętro, że okna wychodzą na podwórze, przenika żrący dym, cuchnie gazem. Czymś takim rzucają w ludzi. Rannych dźwigają do karetek pogotowia. Raptem dostrzegam kobietę biegnącą na czołg. Policja jest szybsza. Chwytają desperatkę.
W Polsce 13 grudnia — na Litwie 13 stycznia
13 stycznia, niedziela. Feralna trzynastka. W Polsce trzynastego grudnia, u nas trzynasty stycznia.
Ludzie stoją w milczeniu. Przy chodniku płoną świece i znicze. Leżą kwiaty. Podchodzą dzieci, składają po dwa goździki. Być może, nie bardzo zdają sobie sprawę z tragedii, jaka rozegrała się minionej nocy.
…Przy Centrali Telefonicznej tłum stoi w milczeniu. Nie potrafią już mówić. Wśród sztandarów widzę biało-czerwony. To rodzina państwa Bartoszewiczów.
— Pracujecie tu? — Nie, ale chcemy, żeby nasze dzieci widziały, jaka niesprawiedliwość się dzieje. Potem panią Teresę Brużewicz, pana Andrzeja Czernickiego, jak też rodzinę Bartoszewiczów spotykam wśród wielu innych Polaków na placu przy parlamencie.
Wszyscy razem skandujemy: „Lietuwa, Lietuwa” (pisownia oryginalna — przyp. red.), uczestniczymy we Mszy świętej. Litwini podchodzą do nas. Słyszymy raz po raz: „cieszymy się, ze jesteście z nami, Bóg niech nas wszystkich ma w swojej opiece”.
Przedsiębiorca-ofiarodawca rozdał szyby do wymiany…
Na Konarskiego ciężarówka z gotowymi szybami. Ludzie spokojnie stoją w kolejce. Dwaj robotnicy uwijają się żwawo.
— Skąd przywieźliście szkło? — Z UPTK-2, przecież w waszych domach tyle jest dzieci, jest zimno… Nie jestem pewna, czy dobrze dosłyszałam nazwę przedsiębiorstwa-ofiarodawcy. Nie wypadało przepytywać. Wszyscy się śpieszyli…
W poniedziałek do późna w nocy na ulicy Konarskiego stoją ludzie. Kwiatów i zniczy — coraz więcej. Po przeciwległej stronie opancerzone samochody, czołgi i uszeregowani żołnierze z automatami i nahajkami, a za ich plecami— ci, z czerwonymi opaskami na rękawach — „obrońcy ludu”.
Jeśli Bóg da i będę żyła, wytłumaczę wnukowi, co to jest faszyzm i agresja. O jedno będę prosiła Stwórcę, żebym nie musiała utożsamiać faszysty i agresora z narodem największego mocarstwa Świata.
Halina Jotkiałło,
13 stycznia 1991 r.,
opublikowane w „Kurierze Wileńskim”
16 stycznia