Więcej

    Edyta Benzyna i inne przygody

    Ujawnione rozliczenia radnych litewskich samorządów z wydatkowania środków przeznaczonych na ich działalność pokazują głęboką patologizację tej płaszczyzny życia politycznego. Przy czym – zarówno po stronie polityków, jak i próbujących ich „rozliczać” (w istocie przypomina to momentami polowanie na czarownice niż poważny dyskurs demokratycznego państwa) populistów, mających wszak także swoje cele.

    Z jednej strony dziwi dziwienie się, że radny miesięcznie przejeżdża 2500 km samochodem. Niemała część społeczeństwa na same tylko dojazdy do pracy „najeżdża” więcej: jedni transportem publicznym, inni własnym, po prostu często się na to nie zwraca uwagi. A co dopiero, kiedy mówimy o funkcjach publicznych, które wiążą się ze spotkaniami z mieszkańcami, nadzorowaniem podległych samorządom instytucji, wizytami w szkołach itd. Zwłaszcza że radni nie są etatowymi politykami. Z drugiej strony płacenie za paliwo kartami płatniczymi innych osób, używanie pseudonimów artystycznych w dokumentach fiskalnych czy opłacanie sobie z tych środków taksówek w dni wolne od pracy czy po północy (nawet jeśli rozumiemy, że funkcje polityczne pełni się nie tylko w godzinach pracy) – takie rzeczy nie budzą zaufania. Jeśli zaś mając wynagrodzenie wicemera, zwraca się sobie 3 euro za przejazd (sama praca przy rozliczaniu takiego dokumentu kosztuje drożej), to ewidentnie ma się zbyt dużo wolnego czasu. System samorządowy jako taki jest u nas zepsuty.

    Rozliczanie wydatków radnych to patologia do kwadratu. Ale populiści nie dają rozwiązań, jak to usprawnić.

    Brak samorządów na poziomie gmin, brak adekwatnych kompetencji w gestii samorządu, śmieszne wynagrodzenie za pracę radnych – patologie można wymieniać przez cały dzień. Nieprzejrzysty system rozliczania koniecznych wydatków jest także patologiczny. Ale w ramach swojej krucjaty populiści na razie nie proponują rozwiązań, jak to usprawnić. Co gorsza, jest rok przedwyborczy i może to być pokusa dla polityków, by w ogóle zlikwidować czy okroić zwroty wydatków dla radnych, a to by była zupełna tragedia. Byle jak opłacani radni albo będą to sobie kompensować poprzez zasiadanie w zarządach podległych samorządom spółek i imitowanie tam pracy, albo jeszcze intensywniej wskoczą do kieszeni wszelkich złodziejskich układów, na przemian zwężających i poszerzających jezdnie, stawiających i usuwających słupki, czyszczących śnieg latem i wykonujących równie potrzebne mieszkańcom prace. Naprawdę nas stać na takie „oszczędzanie”?


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 20(58) 20-26/05/2023