Więcej

    Śmierć Pyjasa nie była daremna

    Sprawa Stanisława Pyjasa była jednym z takich wydarzeń, które powodowały, że ludzie przystępowali do opozycji. Bez tego historia potoczyłaby się może inaczej. Czy było to zabójstwo polityczne? Dostarczam argumentów za i przeciw, osąd zostawiam czytelnikowi – mówi Cezary Łazarewicz, dziennikarz i pisarz, działacz opozycji demokratycznej w PRL, autor wydanej właśnie reporterskiej książki „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” osnutej wokół postaci studenta, którego śmierć 7 maja 1977 r. w niewyjaśnionych okolicznościach wstrząsnęła środowiskiem akademickim Krakowa i Polski.

    Czytaj również...

    Zwłaszcza młodsi Czytelnicy na Wileńszczyźnie mogą tego nie wiedzieć – kim był Stanisław Pyjas?

    Studentem filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Dość wybitnym. Po powstaniu Komitetu Obrony Robotników (KOR) włączył się w jego działalność i zaczął pomagać opozycji. Zbierał pieniądze, podpisy pod petycją i kolportował ulotki.

    Żadnym opozycyjnym liderem jednak nie był.

    Nie był, ale niewielu miało odwagę się przeciwstawić. Historia wyglądała mniej więcej tak. Były dwa środowiska. Jedno raczej apolityczne i anarchistyczne w „Żaczku”, czyli domu studenckim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z niego wywodził się Pyjas. Drugie środowisko było związane z krakowskim duszpasterstwem „Beczka”. Tam była i „bibuła”, i kontakty z KOR, stricte polityczne działania. Jesienią 1976 r., po powstaniu KOR, to kontrkulturowe środowisko z „Żaczka” przyłączyło się do studentów z „Beczki”, by bronić Bronisława Wildsteina, którego za długie włosy chcieli wyrzucić z uczelni. To było coś, co zwracało uwagę, rzeczy dość ważne i odważne, ale nie na taką skalę, jak robił to KOR w Warszawie, który kreował wydarzenia. Działania w Krakowie były raczej odtwórcze. W zasadzie przeprowadzono dwie większe akcje. W grudniu 1976 r. zbierano pieniądze dla KOR, a w marcu 1977 r. zbierano podpisy pod petycją, która miała doprowadzić do uwolnienia aresztowanych robotników. To nieporównywalne z tym, co robiła Warszawa, która kontaktowała się z dziennikarzami, nagłaśniała przypadki łamania praw człowieka, organizowała środowisko, przekazywała informacje na Zachód, wspomagała represjonowanych robotników. Jądro było w Warszawie, ale powoli coś rodziło się też w Krakowie.

    Co stało się 7 maja 1977 r.?

    W kamienicy przy Szewskiej 7 w Krakowie zostało znalezione ciało 24-letniego Pyjasa. Od razu pojawiło się podejrzenie, kto stoi za jego śmiercią. Dwa czy trzy tygodnie wcześniej koledzy Pyjasa dostawali anonimy, że jest on szpiclem i trzeba na niego uważać, więc w środowisku od razu zrodziło się podejrzenie, że musiała za tym stać bezpieka – lub jak się dzisiaj ładnie mówi: „resort” – która rok wcześniej tłukła robotników Radomia, zamykała ludzi, była bezwzględna. To było logiczne. Tego samego dnia Bronisław Wildstein poszedł do prosektorium, zobaczył ciało kolegi i stwierdził, że został on dotkliwie pobity.

    Bezpieka zaprzeczała.

    W krajach niedemokratycznych, gdy się ma pod butem wszystkie media, można robić, co się chce, i temu zaprzeczać. Ale w PRL te służby i media były skompromitowane i niewiarygodne, ludzie im nie wierzyli.

    Jakieś rozsądnie brzmiące argumenty media i władza jednak miały, choćby ten, że po co miano by zabijać mało istotnego działacza, studenta, tuż przed juwenaliami, wręcz prosząc się o zamieszki. Twierdzono, że zmarł, bo pijany spadł ze schodów.

    Naprawdę najtęższe propagandowe pióra PRL brały się za tę sprawę, opisując, że to niemożliwe, by doszło do politycznego zabójstwa. Tylko to wszystko było podlane ideologicznym sosem, już zupełnie wówczas niestrawnym. Wiarygodność tej władzy była niewielka. Ludzie masowo słuchali Wolnej Europy, poprzez nią dowiadywali się z zachodnich źródeł, co się wydarzyło na Szewskiej. Przekonanie o tym, że Pyjas został śmiertelnie pobity, było powszechne. To, że w niedzielę 15 maja w Krakowie na tzw. czarny marsz wyszła potężna masa ludzi, że 4 tys. osób przyszło do kościoła na mszę pogrzebową, świadczy, że wzburzenie było ogromne. To była pierwsza manifestacja w Krakowie od 1947 r.! Ludzie wyszli na ulice z czarnymi flagami, bo studenci mówili, że ich kolega został zabity. Władza była bezradna i przestraszona.

    Czytaj więcej: Polski poeta Miłosz Waligórski na Międzynarodowym Festiwalu „Wiosna Poezji”

    Prokuratura wszczęła śledztwo?

    Tak, ale problem polegał na tym, że nie był w nim badany najważniejszy wątek, o którym huczała ulica, czyli udziału Służby Bezpieczeństwa w działaniach przeciwko Pyjasowi. To było niemożliwe w 1977 r. Prokurator napisał do szefa krakowskiej milicji z pytaniem, czy Pyjas był inwigilowany, a komendant wojewódzki odpowiedział, że „nie pozostawał w ich zainteresowaniu”, i na tym skończyły się wtedy możliwości prokuratury wyjaśnienia tego wątku.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    A wkrótce zaczęły ginąć osoby, które mogły w sprawie mieć coś więcej do powiedzenia, choćby Stanisław Pietraszko.

    Pietraszko, który w tej „ewangelicznej” opowieści miał bardzo mocną pozycję ostatniego świadka widzącego Pyjasa, dość dokładnie opisał postać, która za nim podążała. Pod koniec lipca utonął w Zalewie Solińskim… To jak w filmie kryminalnym, gdy połączy się wszystkie wątpliwości, wszystko staje się dla kolegów Pyjasa jasne. Sprawa utonięcia zostaje szybko umorzona, bo prokuratura nie dopatruje się przestępstwa. Prokuratura twierdzi, że utonął w sposób naturalny. KOR wysłał do Krakowa swojego człowieka, który miał zbadać sprawę, ale przecież on nie mógł pójść do prokuratury, wyciągnąć legitymacji i powiedzieć, że chciałby poznać wyniki śledztwa. Wszystko, co pisał, opierało się na opiniach ludzi, którzy znali Pietraszkę, nawet niezbyt dobrze, na tym, co dowiedział się od rodziców, ale żadnych twardych dowodów nie miał.

    Stanisław Pyjas został pochowany w rodzinnym grobowcu w Gilowicach w Kotlinie Żywieckiej

    Do 1989 r. tak naprawdę nic chyba nie można było zrobić…

    W okresie tzw. karnawału Solidarności [1980–1981 – przyp. red.] rodzina Pyjasa znowu próbowała tę sprawę ruszyć, wysyłała pisma do prokuratora generalnego, ale dostawała odpowiedzi, że śledztwo zostało zakończone i nie ma podstaw do jego wznowienia. Bo przecież żadne nowe dowody się nie pojawiły. W 1990 r. śledztwo ruszyło ponownie. Byłem już wtedy świadomym człowiekiem, przekonanym, że wkrótce wszystkie niegodziwości komunistycznej władzy nagromadzone przez lata zostaną wyjaśnione. W Sejmie, jeszcze tym kontraktowym, została powołana tzw. komisja Rokity, która miała za zadanie wyjaśnić sto niewyjaśnionych śmierci z okresu stanu wojennego. Początkowo miała być też wyjaśniana sprawa Pyjasa, ale komisja skierowała wszystkie zebrane dokumenty do prokuratury w Krakowie z decyzją, że wyjaśniać będzie to jednak prokuratura powszechna. No i to wyjaśnianie trwało aż do roku 2019… To było chyba najważniejsze śledztwo w Polsce, bo nie było drugiej takiej sprawy, która toczyła się aż 42 lata!

    Czym się zakończyło?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców… Skądinąd szkoda, że Instytut Pamięci Narodowej nie opublikował dokumentów, w których posiadaniu jest, mógłby to przecież zrobić. Sporządzono 91 opasłych tomów, ale każdy, kto je przeczyta, zadaje sobie pytanie, czy ci sprawcy w ogóle byli, czy to nie był wypadek. Ja próbuję to wyjaśnić.

    Co Panem powodowało, skłoniło do podjęcia śledztwa dziennikarskiego?

    Dorota Nieznalska, której podobała się moja książka o Grzegorzu Przemyku, przygotowywała wystawę o Pyjasie, piękną, bardzo się zaangażowała. Namawiała mnie, żebym napisał do jej katalogu tekst o Staszku. Chciała, żeby mój tekst katalog otwierał. Ja się trochę wykręcałem, bo wydawało mi się, że sprawa jest tak oczywista i niebudząca wątpliwości, że nic nie można napisać więcej oprócz tego, co już napisano. Ofiara 1977 r. i ręce bezpieki, które za tym stoją. Wtedy w Krakowie było odsłonięcie pomnika Pyjasa, który stoi przed „Żaczkiem”, i każdy, kto obok niego przechodził, podobnie jak ja, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ja jedynie takie, że jak napiszę tę książkę, to będzie bardzo podobna do napisanej wcześniej.

    Z drugiej strony Dorota dostarczyła mi trochę źródłowych dokumentów. Gdy zacząłem je czytać i rozmawiać z ludźmi, którzy w tym uczestniczyli, to się zorientowałem, że ci bliscy koledzy Pyjasa tak naprawdę nie widzieli jego ciała leżącego na Szewskiej, pojawili się tam znacznie później. Gdy dotarłem do akt z 1977 r., zacząłem zadawać sobie pytania, kiedy zrodził się ten mit, przekonanie o tym, że Pyjas został zamordowany. Docierałem do ludzi, którzy wtedy byli w Krakowie, sięgałem do dokumentów źródłowych i opisałem w książce to, czego się dowiedziałem. Jest to historia śledztwa, opowiedziana na zimno, to, czego prokuratura dowiadywała się w kolejnych latach, jakie były wątki, jak je badali, która uliczka była ślepa, a która wiodła w rejony, gdzie można było się czegoś dowiedzieć. Dla prokuratury prawda materialna, to, co można udowodnić, jest zawsze najważniejsza. Prokurator może kogoś oskarżyć lub nie, a reporter może sięgnąć głębiej i to opisać. W tym upatrywałem swojej szansy.

    Do jakich wniosków końcowych Pan doszedł?

    Starałem się tę książkę napisać jak kryminał psychologiczny. Proszę mnie jednak nie naciskać, nie chciałbym zdradzać zakończenia. Chciałbym, żeby Czytelnicy ją przeczytali i sami wyciągnęli wnioski. Żadnego sposobu myślenia i rozwiązania nie narzucam. Dostarczyłem argumentów za zabójstwem politycznym i przeciw niemu. Czytelnicy sami muszą rozstrzygnąć, co jest bardziej wiarygodne. Co sam myślę, mówię na spotkaniach autorskich, tego w książce nie zawarłem, ale nie upieram się bynajmniej, że mój punkt widzenia jest najważniejszy. Przedstawiam dowody i fakty, z którymi żeby się nie zgodzić, należałoby przedstawić inne fakty. Ja innych nie znam, ale każdy ma swoją opinię.

    Pyjas mógł nie zostać pobity? Wspomnieliśmy przecież, że Wildstein widział go w kostnicy zmasakrowanego.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedy pierwszy raz zobaczyłem martwego człowieka, byłem trochę młodszy niż wówczas Wildstein, miałem 17 czy 18 lat. W nocy nie mogłem spać. Wildstein widział Pyjasa tuż po sekcji zwłok, którą wykonano tego samego dnia, preparując mu tkankę twarzy. Być może pierwszy raz widział martwego człowieka po takim zabiegu; nie możemy z góry wykluczyć, że nie miał prawa pomylić się w ocenie, a biegli byli innego zdania. Z całą jednak pewnością, gdyby nie Wildstein, o tej śmierci nikt by szeroko nie usłyszał.

    Książka „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” to nie tylko historia śledztwa.

    To prawda, śledztwo to tylko jeden z wątków tej legendarnej sprawy, którą opisuję. Moja książka to też życie iluś bardzo prominentnych i ważnych ludzi w historii. Opis ich niezłomności, sposobów działania, prób odpowiedzi, dlaczego jedni się złamali, a drudzy wytrwali w walce z komuną. Najważniejsze, że ona upadła. Przyszła wolność, a sprawa Pyjasa była jednym z takich wydarzeń, które powodowały, że ludzie przystępowali do opozycji. I bardzo dobrze, bo bez tego historia potoczyłaby się może inaczej.

    Czytaj więcej: Książka o niezapomnianej wykonawczyni romansów


    Fot. dzięki uprzejmości wydawnictwa „CZYTELNIK”


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21(61) 27/05-02/06/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Polska cenniejsza niż życie. Z wizytą w Muzeum AK

    Z dworca Kraków Główny to raptem 10 minut spaceru. U schyłku XIX w., tu, na jego zapleczu, znajdował się duży kompleks aprowizacyjny armii Austro-Węgier. Składały się na niego m.in.: młyn, piekarnia, fabryka konserw, wytwórnia marmolady, chłodnia, lodownia oraz magazyny...

    Tytuł wrócił do Wilna. Sezon piłkarski zakończony

    Litewski futbol, który nigdy nie był potęgą, upadł tej jesieni na samo dno… Reprezentacja grająca w dywizji C Ligi Narodów w sześciu spotkaniach z Rumunią, Cyprem i Kosowem nie zdołała zdobyć choćby punktu. I to w czasach, gdy wyraźnie...

    Wielki aktor i amant! Sto lat temu urodził się Andrzej Łapicki

    Rodzina Andrzeja Łapickiego wywodziła się z Mińszczyzny. Jego pradziad Hektor Łapicki pełnił funkcję wojewody mińskiego w czasie powstania styczniowego. Rodzice, Borys Łapicki i Zofia z Fromontów, poznali się w Moskwie. Po ślubie mieszkali w Finlandii i we Francji, skąd...

    Rok z Chełmońskim! Ważna wystawa w polskich muzeach

    – Ostatnia znacząca wystawa monograficzna poświęcona Józefowi Chełmońskiemu miała miejsce w Muzeum Narodowym w Poznaniu w 1987 r., konsultowaliśmy się zresztą z jej kuratorem Tadeuszem Matuszczakiem, służył nam przy tworzeniu katalogu, który towarzyszy naszej wystawie – mówi Wojciech Głowacki,...