Więcej

    „Jurand”. Ostatnia bitwa cz. 1

    Porucznik „Jurand” poległ na samym początku boju spotkaniowego w Krawczunach-Nowosiółkach 13 lipca 1944 r., około godziny szóstej nad ranem. Śmierć nastąpiła przy trakcie Szyłańskim w czasie podejmowania walki z wyłaniającą się z grzbietu pobliskiego wzgórza tyralierą wroga… Przypominamy postać jednego z bohaterów operacji „Ostra Brama”. 79. rocznica jej rozpoczęcia minęła 7 lipca.

    Czytaj również...

    Porucznik Czesław Grombczewski „Jurand” urodził się w 1911 r. w Nowym Dworze k. Pułtuska w rodzinie wydziedziczonej z majątku za udział w powstaniu styczniowym. Zakaz carski posiadania ziemi wydany był na 50 lat. Przez pomyłkę w metryce parafialnej zapisano błędną formę nazwiska i takim już zaczął się posługiwać. Właściwe powinno brzmieć Grąbczewski.

    „Budził respekt i szacunek”


    Gimnazjum im. Piotra Skargi ukończył w Pułtusku. W 1934 r. z pierwszą lokatą został absolwentem Szkoły Podchorążych Artylerii w Toruniu, otrzymując od prezydenta Ignacego Mościckiego szablę ze złotą gardą. Praktykę oficerską odbył w 3. Pułku Artylerii Ciężkiej im. Stefana Batorego w Wilnie.
    W 1937 r. otrzymał stypendium Ministra Spraw Wojskowych w celu odbycia studiów na Politechnice Warszawskiej. Rozpoczął tam kształcenie, jednak po pierwszym roku gen. Kazimierz Sosnkowski odwołał go i skierował do służby fortecznej w Sarnach, Ossowcu i Wiźnie, gdzie trwały prace fortyfikacyjne. W końcowej części kampanii 1939 r. walczył w Grupie Operacyjnej gen. Franciszka Kleeberga.
    Po zakończeniu działań wojennych powrócił do Wilna. Został jednym ze współorganizatorów konspiracyjnego Koła Pułkowego oficerów artylerii 3. pac dowodzonego przez kpt. Stanisława Truszkowskiego, a następnie kpt. Henryka Giedrojcia „Orkana”.
    We wrześniu 1941 r. został aresztowany przez litewską policję. Z więzienia na Łukiszkach został wykupiony w 1942 r. przez matkę za dużą łapówkę. Wyszedł w stanie wycieńczenia organizmu warunkami więziennymi. Został wówczas organizatorem i dowódcą jednego z konspiracyjnych plutonów miejskich Armii Krajowej działających w ramach garnizonu wileńskiego.
    Od czerwca 1943 r. pełnił funkcję dowódcy podrejonu w Dzielnicy „A”. Prowadził zajęcia w zakresie wyszkolenia bojowego i dywersyjnego, wykłady teoretyczne oraz praktyczne ćwiczenia w terenie. Jednocześnie organizował miejsca schronienia dla ukrywających się profesorów Uniwersytetu im. Stefana Batorego, współpracując z późniejszym lekarzem II zgrupowania AK Tadeuszem Ginko.
    W swoim domu w Wilnie przechowywał m.in. anatoma, szefa służb medycznych Okręgu Wileńskiego AK, prof. Michała Reichera, poszukiwanego przez Niemców z powodu żydowskiego pochodzenia. „Do lasu” wyszedł po dekonspiracji zagrażającej istnieniu jego siatki. W styczniu 1944 r. został komendantem Oddziału Leśnego „R”/1. Brygady Wileńskiej AK, w pierwszej połowie lipca tegoż roku liczącej około 300 żołnierzy. Przeprowadził serię akcji zbrojnych wymierzonych w siły niemieckie, litewskie, bolszewickie.
    Podkomendny pchor. Henryk Trojanowski „Hena” relacjonował: „Miał dużą wiedzę wojskową, cechowała go sumienność w przygotowywaniu akcji, konsekwencja w egzekwowaniu wydanych rozkazów, znajomość możliwości i wyszkolenia podkomendnych. Bywałem niejednokrotnie w sztabie brygady, kiedy kwaterowała ona na względnie bezpiecznym terenie. »Jurand« zwoływał wtedy dowódców i w luźnej atmosferze, często przy posiłku, zadawał pytania dotyczące pododdziałów. Omawiane były stany uzbrojenia, zapasy amunicji, umundurowanie, stan aprowizacji. Formowane były opinie o dowódcach drużyn, sekcji, a także o poszczególnych żołnierzach. Jednak ostateczne decyzje podejmował sam i nie było wtedy odwołania. Swą postawą i przykładem budził respekt i szacunek. Wydawał polecenia, nie podnosząc głosu, formując rozkazy w sposób jasny i prosty”.

    Czesław Grombczewski z córką Basią na posesji swojego domu przy ul. Lwowskiej 7/12, Wilno, koniec lat 30. XX w.
    | Fot. zbiory IPN

    „Wystrzelił białe i czerwone rakiety”


    Podczas operacji „Ostra Brama”, w czasie, gdy pluton szturmowy brygady dowodzony przez ppor. Romana Żebryka „Koraba” operował w zdobywanym przez bolszewików i Polaków Wilnie, podmiejskie wsie Krawczuny i Nowosiółki, położone około 7 km na zachód od dzielnicy Zakret, stały się terenem ostatniej walki por. „Juranda”. Najkrwawszej bitwy stoczonej przez brygady zgrupowania bojowego nr II mjr. dypl. Mieczysława Potockiego „Węgielnego” z ewakuującymi się z Festen Platz Wilna (Wileńskiego Rejonu Umocnionego) jednostkami niemieckimi.
    Dla części żołnierzy polskich była to pierwsza, największa i także ostatnia w życiu walka z dobrze wyszkolonymi, doświadczonymi w działaniach frontowych, znakomicie uzbrojonymi wermachtowcami. Była to najcięższa i ostatnia bitwa nie tylko brygady „Juranda”, ale i formacji polowych Okręgu Wileńskiego. Bój spotkaniowy, przypadkowy, wynikający z przecięcia się szlaków idącego na koncentrację koło Wołkorabiszek zgrupowania polskiego i odchodzących z Wilna w kierunku Kowna kolumn niemieckich.
    Teren walki pokryty był niewielkimi wzgórzami, wąskimi dróżkami, wiejskimi chałupami, polami z żytem. W pobliżu był duży kompleks leśny, kilka kilometrów dalej płynęła Wilia. Padał deszcz, szarzało, panowała mgła, widoczność była zła.
    Niemieckie zgrupowanie liczyło około 3 tys. żołnierzy. Dowodzone było przez doświadczonego frontowca, gen. Reinera Stahela, wcześniej komendanta wojskowego Rzymu, po ewakuacji z Wilna – garnizonu niemieckiego w powstańczej Warszawie. Niemcy wycofywali się z miasta dwoma kolumnami. Grupa, która weszła na brygadę por. „Juranda”, była dowodzona przez mjr. Sotha. Liczyła około 1 500 żołnierzy. W jej skład wchodził 599. pułk grenadierów i kanonierzy 240. pułku artylerii. Podczas odwrotu z Wilna szpica tej kolumny „nadziała” się najpierw na znajdującą się na wzgórzu placówkę sowiecką, którą rozbiła, a następnie na maszerujących w dolince wsi jurandowców.
    Bój spotkaniowy polskiego zgrupowania, w tym 1. brygady, z tą niemiecką kolumną trwał od godz. 6 do godz. 14. Bolszewicy przybyli do Krawczun dopiero po zakończeniu walk i przebiciu się Niemców za Wilię. Wspomnienia jurandowców pozwalają ukazać początek i niektóre epizody tego boju spotkaniowego.
    Lekarz „Jedynki”, Jan Rymian „Pean”, relacjonował: „Pierwsze chałupy w tej wiosce [Krawczyny] wychodziły wprost na drogę, którą brygada szła w kierunku Wilna. Nagle ze wzgórza po lewej stronie drogi brygada dostała silny ogień. Ponieważ widać było jednocześnie na lewo od osi marszu na wzgórzach artylerię sowiecką przeciwlotniczą na stanowiskach panowało przekonanie, że ogień pochodzi od Sowietów i że to jest nieporozumienie. Dopiero, jak Sowieci zaczęli uciekać z tamtych stanowisk do lasu, który był na prawo od drogi i od wsi w kierunku Wilna, dopiero wtedy doszliśmy do przekonania, że jest to nieprzyjaciel, że to są Niemcy”.
    Kancelista brygady, st. sierż. Adolf Zabłocki „Czarny”, pisał: „Byłem zawsze przy dowódcy (…). Padał deszcz, z żyta na wzgórzu Niemcy otworzyli do nas ogień z ręcznej broni maszynowej, wywiązała się walka”.
    Pod silnym ostrzałem jurandowcy cofnęli się. Wspólnie z 4. Brygadą por. Longina Wojciechowskiego „Ronina”, która następnie w tym boju odegrała po stronie polskiej rolę atakujących, zajęli pozycje obronne, podejmując nierówną walkę. Henryk Pieślak „Kozak” relacjonował: „Zostaliśmy wycofani z frontu [koło Mejszagoły]. Idąc w kierunku miasta, maszerowaliśmy nocą. Gdy dochodziliśmy do miejscowości Krawczuny, posypały się nagle strzały. Teren ten już był zajęty przez armię sowiecką. Brygada posuwała się bezpieczna i myśleliśmy, że wojska sowieckie nie rozpoznały nas i ostrzeliwują. »Jurand« wystrzelił białe i czerwone rakiety. Strzały jeszcze więcej się wzmogły. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. W międzyczasie dotarli do nas żołnierze sowieccy [artylerzyści uciekający z pobliskiego wzgórza przed nacierającymi Niemcami]. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy otoczeni przez Niemców. Rozpoczęła się walka”.

    Czytaj więcej: Obchody 73. rocznicy operacji „Ostra Brama”

    „Niemcy kompletnie nas zaskoczyli”


    Na chaos, jaki zapanował w zgrupowaniu mjr. dypl. „Węgielnego”, i zaskoczenie nagłym pojawieniem się silnej jednostki niemieckiej wskazuje wiele relacji polskich. Jeden z uczestników tej walki pisał: „Niemcy kompletnie zaskoczyli nas na prawym brzegu Wilii. Ich obecność była zaskoczeniem dla »Węgielnego«. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie wśród tej nawałnicy [ognia], znajduje się, jaki oddział. Wszystko było przemieszane. Jak groch z kapustą. Trafiłem na nacierającą tyralierę niemiecką posuwającą się łanem żyta i strzelającą z marszu. Z przodu, jak się później zorientowałem, od Krawczun, wycofywała się (wiała, ile sił w nogach) jakaś nasza brygada, która nadziała się tam na Niemców i poniosła straty. Zatrzymałem kilku ludzi z dwoma MG-42. Otworzyliśmy ogień na oślep, leżąc w zbożu, w kierunku Niemców. Wystrzelaliśmy parę taśm. Niemcy zniknęli”.
    Zdeterminowani w celu przebicia się dalej wermachtowcy walczyli dzielnie. Zagubiony dowódca 1. plutonu, mający być oddziałem przednim brygady i zgrupowania, por. Stanisław Stachowicz „Sławicz”, który dopiero przed bitwą odnalazł brygadę i znalazł się na jej końcu, tak relacjonował początek walki: „Komendant »Jurand« traktował mnie jako lewostronne ubezpieczenie. O świcie, kiedy byliśmy w pobliżu Krawczun, spotkaliśmy samochody sowieckie. Tam były wyjeżdżone drogi. Nie jechały zwartą kolumną. To wszystko szło w odwrotnym kierunku. My poszliśmy przez Popiszki do Krawczun. Szliśmy obok albo przez samo wzgórze 174, przedtem jeszcze minęliśmy jeziorko. Kiedy dochodziliśmy do wzgórza, otrzymaliśmy pierwszy raz serię ognia. Ten pierwszy ogień był od bolszewików (…). Strat nie było. Zanim się z nimi porozumieliśmy, to wzięli nas za Niemców. Dużo naszych chłopaków było w zdobycznych, niemieckich mundurach. »Jurand« wtedy się porozumiał z nimi. Nastąpiło wzajemne rozpoznanie. Wtedy wstaliśmy pewni, że już teraz żadnych nieporozumień nie będzie i w tym momencie natknęliśmy się na Niemców, właśnie opuszczających Wilno. (…). Dostaliśmy silny ogień z broni maszynowej”.
    Por. „Jurand”, nie mając rozpoznania sił przeciwnika, dość nierozważnie odrzucił propozycję przepuszczenia wycofujących się na zachód Niemców bez walki. Błąd ten skutkował nie tylko śmiercią dowódcy „Jedynki”, ale i zabiciem kilkudziesięciu żołnierzy polskich. Niemcy cel główny, czyli przebicie się dalej, skutecznie wykonali silnym uderzeniem.
    Jedna polskich relacji tak przedstawiała śmierć komendanta 1. Brygady: „Na strzały nasze Niemcy odpowiedzieli wściekłym [sic] ogniem. Powietrze zapełniło się kolorowymi smugami amunicji świetlnej. Pomimo piekła, które się rozpętało, śmiertelnie zdrożone konie stłoczone w parowie między wozami, taczankami, zachowywały się początkowo spokojnie. Duża zresztą ich część zaraz na początku starcia zginęła. Ogień nieprzyjaciela skoncentrował się początkowo na karabinie maszynowym, z którego strzelał [st. sierż. Maurycy Palenko] »Strug«. »Jurand« zdołał jeszcze pobiec w lewo od drogi i wbiec na pagórek porośnięty zbożem. Zatrzymał się tam wyprostowany, nie kryjąc się, żeby ocenić sytuację i powziąć decyzję, jak rozwinąć brygadę do walki. W tym czasie »Strug« ze swoim taśmowym [Franciszkiem Hojanem „Szarym”] polegli. »Jurand« zdołał jeszcze wydać rozkaz karabinom maszynowym do zmiany stanowisk, chcąc podciągnąć broń na swoją wysokość, gdy został trafiony przynajmniej dwiema seriami broni maszynowej”.
    Podjęcie walki w Krawczunach przez brygadę por. „Juranda” zaalarmowało główne siły II zgrupowania mjr. „Węgielnego” stacjonujące wówczas w Nowosiółkach Dolnych. Żołnierze polscy podjęli walkę z wycofującymi się Niemcami już w całym rejonie Krawczun, Płócienniszek, Girul.

    „Nie ma rannych. Sami zabici”


    W czasie walki Niemcy zaczęli mordować rannych Polaków i czerwonoarmistów leżących w zamienionych na punkty sanitarne domach wiejskich. Kontuzjowany w walce, teraz przebywający w chałupie, Longin Michałowski, otrzymał od przebiegających Niemców postrzał w lewy bark i cios bagnetem.
    Dowódca zwiadu konnego brygady, por. Borys Sztark „Ptasznik”, relacjonował: „Ułani nasi w galopie zeskakiwali z koni. Wdarli się do wsi [Krawczuny]. Niemcy wycofywali się. Tu i tam padały pojedyncze strzały. Wszędzie leżeli zabici z 1. Brygady i żołnierze sowieccy. Zwróciłem uwagę, że nie ma rannych. Sami zabici. Dowiedziałem się od ludności, że Niemcy dobijali wszystkich naszych rannych i sowieckich żołnierzy. Ranni Niemcy leżeli w kilku stodołach i chałupach”.
    W odwecie Polacy i bolszewicy rozstrzelali kilkudziesięciu wziętych do niewoli Niemców. Dr Roman Korab-Żebryk już jako historyk pisał: „[Żołnierze II zgrupowania] nie bardzo chcieli brać jeńców. [Mieczysław Palenko] »Sęp« za swego poległego ojca [st. sierż. Maurycego Palenko „Struga”] zastrzelił podobno dwóch oficerów oraz dziesięciu podoficerów i żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli. Tak »obrzędowo«. Poza tym nasi jeszcze innych tam »naplaskali«, gdyż, kiedy Niemcy zostali wyparci za linię, na którą wyszli, okazało się, że gdy poprzednio zdobyli teren na naszych oddziałach, mordowali i dobijali rannych. Z jednej tylko kompanii [4. Brygady] dobili 39 jeńców rannych. Właściwie 38, bo jeden dobijany dwoma strzałami w głowę i szyję przeżył. Ponieważ rannych z naszej brygady również dobijali, zaciętość naszych chłopców doprowadziła ich do popełniania okrucieństw”.
    Jedną z egzekucji tak relacjonował zwiadowca konny, pchor. Sławomir Słubicki „Prus”: „Gdy wróciliśmy do Krawczun, stwierdziliśmy, że Niemcy dobijali rannych. Tak zginął [niezidentyfikowany personalnie] »Kukułka« z kawalerii. Wzięto do niewoli kilkunastu Niemców. Znalazł się syn [Mieczysław Palenko „Sęp”] szefa i zaczął ich wykańczać. Wtedy dowiedziałem się, że zginął [Maurycy Palenko] »Strug«. Dalej było około 200 jeńców. Wszyscy byli strasznie mokrzy, siedzieli na wzgórzu, buty kazano im pozdejmować, wybieraliśmy te lepsze. Jeździliśmy po chałupach w Krawczunach. Było tam dużo uciekinierów. Mówili, jak Niemcy dobijali naszych rannych. Moich ułanów pozabijali nawet tych wniesionych do chat, leżących na łóżkach. Nie próbowali ich nawet wyciągać [z domów] tylko strzelali przykładając karabin do głowy (…). Wylądowaliśmy [po rajdzie po okolicy] w Werkach. Tam znowu spotkaliśmy się z «Węgielnym«. Zaczęli tam zwozić naszych zabitych”.
    Przebicie się kolumny niemieckiej na zachód zakończyło się sukcesem taktycznym okupionym dużymi stratami. Mjr dypl. „Węgielny” pisał: „Bój był typowo spotkaniowy. Ani ja nie musiałem walki przyjąć, ani Stahel nie chciał się z II zgrupowaniem bić. Obaj byliśmy konsekwentni. Ja natomiast ciągle myślałem o zadaniu głównym, o koncentracji zgrupowania w rejonie Wołkorabiszek, o zdobyciu amunicji, broni, innego sprzętu wojennego. A nasza amunicja i broń była w ładownicach i rękach żołnierzy niemieckich (…). Generał Stahel myślał wyłącznie o przebiciu się. Jego to satysfakcjonowało”.
    Jeden z żołnierzy „Jedynki” w trakcie bitwy uległ panice. Dopiero w Wilnie został odnaleziony przez patrol wysłany przez ppor. „Koraba” i dowieziony ciężarówką do dowódcy. To od niego ppor. Roman Żebryk dowiedział się o śmierci por. „Juranda”. Drugiego ze zbiegów odnalazła w mieście sekcja żandarmerii polowej brygady.

    „Lekarz do komendanta!”


    Por. „Jurand” poległ na samym początku boju spotkaniowego w Krawczunach-Nowosiółkach 13 lipca 1944 r. około godziny 6 nad ranem. Śmierć nastąpiła przy trakcie Szyłańskim w czasie podejmowania walki z wyłaniającą się z grzbietu pobliskiego wzgórza tyralierą wroga. „Nie mogę odżałować, że w takim momencie nie było mnie przy »Jurandzie«”, mówił potem dr Roman Korab-Żebryk w rozmowie z pchor. Saturninem Houwaldtem „Dodą”.
    Tyralierą okazała się ewakuująca się z Wilna grupa północna dowódcy 399. pułku grenadierów i części 170. Dywizji Piechoty mjr. Sotha. Był wśród tych około tysiąca żołnierzy niemieckich, także gen. Gerhard Poel. Potężna przewaga niemiecka w ludziach, uzbrojeniu, amunicji, wyszkoleniu i doświadczeniu skutkowała szybkim rozerwaniem kolumny polskiego wojska. Szefowa Bazy Miejskiej brygady i sanitariuszka, Maryla Koleśnikowa „Baśka”, usiłując wynieść śmiertelnie rannego komendanta 1. Brygady z pola ostrzału, otrzymała postrzały w płuco i lewą rękę. Broń boczną umierającego przejęła sanitariuszka „Sulima” (N.N.).
    Por. „Jurand” umierał na rękach lekarza brygady, Jana Rymiana „Peana”. Ostatni list do córki Basi nakreślił 9 lipca 1944 r. „Wzruszające – jak pisała – Anna Paszko – pożegnanie w przeczuciu śmierci. Równie cenną pamiątką jest [w posiadaniu wnuczki] własnoręcznie [wykonane w grudniu 1941 r.] przez »Juranda« abecadło. Każda literka przedstawiona jest specjalnym, ułożonym przez niego wierszykiem. Prezent dla córki Basi na imieniny”.
    Świadkowie śmierci komendanta „Jedynki” tak przedstawiają skuteczny ogień przebijających Niemców. Por. Witold Kiewlicz „Wujek”: „»Jurand« nie wytrzymał nerwowo. Zerwał się i pobiegł do nich [szperaczy „Jedynki”] na górę (…). Wbiegł tam. Chwycił się za brzuch i upadł. Podbiegła do niego sanitariuszka »Maryla«. Dostała w obojczyk (…). Był umierający”.
    Wspomniany lekarz „Pean” pisał z kolei tak: „Przy pierwszych zabudowaniach, w życie, ustawiono [nasz] cekaem. Wszystko zaległo pod tym ogniem [niemieckim]. Sytuacja zaczęła klarować się, że to Niemcy. Wtedy »Jurand« pobiegł w lewo od drogi na pagórek porośnięty żytem, nie kryjąc się, wyprostowany, żeby ocenić sytuację i powziąć decyzję, jak rzucić brygadę do walki. Został trafiony przynajmniej dwoma pociskami. Jednym w mostek, w śródpiersie, drugim w prawą pachwinę. Z rany przy prawej pachwinie nie buchała krew fontanną, natomiast trzeba przypuszczać, że zginął od wewnętrznego krwotoku, spowodowanego raną śródpiersia. Kiedy »Jurand« padł, »Pean« został zaalarmowany krzykami: »Lekarz do komendanta«. Był on wtedy za zabudowaniami wioski po prawej stronie drogi. Pełzając wycofał się do tyłu. Przebiegł czy też przepełzł przez drogę do kotlinki, zagłębienia znajdującego się za wzgórzem, na którym padł »Jurand«. Dotarł do komendanta. Była tam już »Maryla«. Z nią i jeszcze z kimś udało się odciągnąć »Juranda«. To były jego ostatnie chwile. Nie miał już tętna. Były ostatnie oddechy. Udało się ściągnąć go ze zbocza przez drogę do stodoły. Tam »Pean« próbował nałożyć opatrunek, ale komendant już skonał. Okazało się też, że »Maryla« jest ranna. Miała przestrzał prawego płuca. Ranę odniosła biegnąc do »Juranda«. Tymczasem cekaem otworzył ogień do Niemców. Skoncentrowali ogień na nim, zabijając obsługę, w tym kwatermistrza »Struga« i ogniomistrza „Szarego”. Brygada rozproszyła się i ukryła częściowo w lesie, do którego uciekli żołnierze i oficerowie sowieccy”.
    Jerzy Jelonkiewicz „Żuraw” zapamiętał, że: „»Maryla« i jeden czy dwóch partyzantów, którzy nie uciekli, ale ukryli się za wozami, podnieśli »Juranda« i przenieśli do stodoły stojącej na skraju wsi Krawczuny. Już nieżywego”. Wspomniany st. sierż. „Strug” otrzymał serię w klatkę piersiową. Śmierć nastąpiła na miejscu. W oddziale dowodził pocztem dowódcy, żandarmerią, kwatermistrzostwem. Niedawno objął również komendę nad plutonem karabinów maszynowych.
    W marcu 1944 r. aresztowana przez Gestapo została matka „Struga”. Drugi raz uwięziona została przez NKWD w październiku 1944 r. Była to rodzina ciężko doświadczona przez niemieckich i sowieckich najeźdźców. Poległ również Franciszek Hojan „Szary”. Rozbici bocznym atakiem niemieckim jurandowcy rozproszyli się po polach i wsiach.

    Czytaj więcej: Z historii Wilna: nieistniejące dzielnice stolicy(1) — Pióromont

    „Bez dowódcy…”


    Kwaterujący w czasie boju na wzgórzu w Korwieliszkach, sporadycznie ostrzeliwanym z artylerii i moździerzy z okolic szosy Kowieńskiej, mjr dypl. Mieczysław Potocki „Węgielny” wskazuje na rozbicie 1. Brygady. „Bez dowódcy jako całość przestała odgrywać większą rolę. Wycofałem do odwodu złapane dopiero około godziny 10.00 dwa plutony tej brygady. Reszta dołączyła dopiero nocą. Zginęło z 1. Brygady [około] 20 żołnierzy”.
    I dalej relacjonował: „Pierwszy zameldował się około godziny 7.00 na wzgórzu 177,6 ppor. Stanisław Stachowicz dowódca 1. kompanii 1. Brygady. Otrzymałem od niego ustny meldunek o śmierci »Juranda«. Zginął w walce z Niemcami w Krawczunach. Szedł w straży przedniej kolumny bocznej. Również dowiedziałem się od »Sławicza«, że »Korab« 12 lipca przed południem odszedł wraz ze swoją kompanią na zadanie do Wilna. Natychmiast mianowałem ppor. »Sławicza« dowódcą 1. Brygady na czas walki i wydałem rozkaz bojowy (…). Kolumnę południową [niemiecką] obserwowałem przez dłuższy czas przy pomocy lornetki zeissowskiej z podziałką w tysięcznych. Kolumna w marszu przechodziła przez łysy garb. Moje wyliczenie (w przybliżeniu 1 500 żołnierzy nieprzyjaciela mogą być właściwe). Kolumny północnej nie mogłem obserwować, bo była już w walce z 1. Brygadą. Oceniając sytuację, uważałem, że kolumna główna nieprzyjaciela powinna być już bliżej rzeki Wilii, dlatego sądziłem, że kolumna boczna powinna mieć mniej ludzi. Oceniałem ją na 1000 żołnierzy. Łącznie oceniałem [siły niemieckie] na około 2500 żołnierzy (…). Po wydaniu rozkazów dowódcom brygad, Oddziałowi Rozpoznawczemu, oddziałom specjalnym [tj. specjalistycznym] między godziną 7.00 – 8.15 obserwowałem cały czas [pole bitwy] do końca walki, to jest do godziny 14.00, ze wzgórza 177,6 płd. Nowosiółki Dolne (…). Zostałem zaskoczony około godz. 11.30 – 12.00, gdy z własnej obserwacji ze wzgórza 177,6 i meldunku [por. Longina Wojciechowskiego] »Ronina« dowiedziałem się o przeciwuderzeniu niemieckim znad Wilii. Niestety, nie wiedziałem wtedy nic o grupie płk. Theodora Tolsdorfa, która oczekiwała w Wace Kowieńskiej na przeciwległym brzegu Wilii na grupę gen. Reinera Stahela, aby przejąć żołnierzy i wspólnie przedzierać się [dalej] na zachód. Płk Tolsdorf nie miał dostatecznych środków przeprawowych. Wydzielił więc tylko grupę ppłk. Gerharta Schirmera z 16. pułku strzelców spadochronowych i rzucił na północny brzeg Wilii w kierunku wzgórza 173,7 płd Girule w celu osłony przeprawy grupy generała Stahela. Grupa ppłk. Schirmera mogła liczyć około 500 spadochroniarzy. Przeciwuderzenie więc miało cel ograniczony. 4. Brygada [AK] została częściowo odrzucona, ale Girule utrzymała”.
    Niemcy ścigani potem przez oddziały polskie zdołali dotrzeć do Wilii i przeprawić się na drugą stronę rzeki. W tym czasie do Wilna transportowane były już zwłoki por. „Juranda”, st. sierż. „Struga”, strz. „Szarego”.

    Czytaj więcej: Wizyta delegacji IPN w Wilnie


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 27 (78) 08-14/07/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    „Gryzienie stali”. Kolonia Wileńska 7 lipca 1944 r.

    Kolonia Wileńska, do której w nocy z 6 na 7 lipca 1944 r. dotarli żołnierze 3. Brygady Wileńskiej AK por. Gracjana Froga „Szczerbca”, stawała się w tym czasie miejscowością frontową. Osada ta powstała jako osiedle kolejarzy z Nowej Wilejki...

    Temida podziemnego Wilna cz.2

    W mieście ostateczna decyzja o wykonaniu kary śmierci na skazanym przez Wojskowy Sąd Specjalny należała do komendanta okręgu. Natomiast wyroki ferowane przez sądy polowe działające przy polskich brygadach partyzanckich zatwierdzane były przez komendanta oddziału. Przeważnie polecał on wykonywać orzeczenia...

    Temida podziemnego Wilna cz.1

    W czasie okupacji Polski komendant okręgu Armii Krajowej pełnił na swoim terenie (zazwyczaj województwie) nie tylko najwyższą władzę wojskowa, ale w zakresie wymiaru sprawiedliwości także ostateczną władzę sądowniczą (zatwierdzanie lub zawieszanie wykonania wyroków śmierci).  W Wilnie kara śmierci wymierzana była...

    „Orkiestra rżnęła marsza…”

    W okresie międzywojennym w pułkach piechoty etatowe orkiestry istniały w organizacji pokojowej i wojennej łącznie z wozami taborowymi do wożenia instrumentów na front. W czasie walk muzykanci wykonywali zazwyczaj wspólnie z sanitariuszami funkcje dodatkowych noszowych w sekcjach sanitarnych.  Zespoły pułkowe Z...